They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Ich miejsce zajęli — Glinka, Krug, Zatke, Giełda, K. Krawczyk, Maliszewski, Noworyta, Pirożynski i Sawicki, zaś ze starej ekipy ostali się tylko Jesionka, Nowakowski i Okapiec. Przewodnictwo objął Stefan Glinka, który przeprowadzi piłkarską centralę przez burzliwy czas przemian, z którymi wiązano tyle nadziei. Reaktywowano w tę gorącą, wrześniową sobotę także kapitanat. Na czele stanął nie po raz pierwszy Czesław Krug, a jego asystentami zostali Henryk Reyman z Krakowa oraz reprezentujący Śląsk — Feliks Dyrda. Trenerem pozostał Ryszard Koncewicz, a choć nie utrzymał pozycji we władzach sekcji, dobrze to świadczyło o uznaniu, jakim cieszyła się jego fachowość. Selekcjoner-skie grono w roli nowicjusza zasilił tylko Feliks Dyrda z Lipin, miejscowości, która uchodziła za prawdziwą kopalnię piłkarskich talentów. Mimo wysokich umiejętności miejscowy klub Naprzód nigdy jednak nie zdołał awansować do ekstraklasy. To dobre miejsce aby przypomnieć kulisy tej sprawy. Lipiny stanowiły, niezwykle silny ośrodek polskości na Górnym Śląsku, miejscowi sportowcy czynnie brali udział w powstańczych zrywach, które miały przyłączyć Śląsk do Macierzy. Za Polskę wielu z nich oddało życie — właśnie Lipiny najliczniej wśród sportowców zapłaciły najwyższą ofiarą, życiem młodych sportowców, prawdziwych patriotów. Feliks Dyrda od młodzieńczych lat był aktywnym działaczem, prezesem Naprzodu, udzielał się także w Śląskim OZPN, ale gdy wybuchła wojna zmuszony był opuścić Śląsk. Znalazł się na liście najbardziej poszukiwanych przez hitlerowskie władze polskich patriotów. Piłkarze jego ukochanego Naprzodu, jak wielu innych klubów śląskich, uczestniczyli w rozgrywkach o mistrzostwo Rzeszy. Zdarzyło się, że doszli aż do czołowej „ósemki", przegrywając dopiero w Monachium z ówczesnym klubem Ernesta Wilimowskiego, a dziś Piotra Nowaka — TSV 1860. Pamiętano to lipińskiemu klubowi przez dziesięciolecia i za każdym razem, gdy wydawało się, że jest niemal pewnym kandydatem do awansu — znajdowano sposób, aby premia przypadła innym, bardziej ideologicznie „słusznym" klubom. Dyrda, symbol patriotyzmu i uczciwości, mimo wysokiej pozycji we władzach piłkarskich, nie mógł temu zapobiec. Tej gorącej jesieni 1956 reprezentacja miała w planie trzy spotkania. Na pierwszy ogień poszła potyczka z Norwegią, niezwykła ze względu na wiele pamiętnych, czasem wręcz kuriozalnych zdarzeń. Zmierzający do Warszawy jugosłowiański arbiter Vasa Stefanović, profesor uniwersytetu w Belgradzie, utknął na Węgrzech, gdzie trwało już powstanie — rewolucyjny zryw narodu, a sowiecka interwencja po trupach przywracała socjalistyczny „ład i porządek" przy absolutnej obojętności świata. W awaryjnym trybie ściągnięto nalepszego wówczas polskiego sędziego z uprawnieniami FIFA, Franciszka Fronczyka z Tarnowa. Po raz pierwszy biało-czerwoni wystąpili w oficjalnym meczu na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia, który w przyszłości będzie areną dziesiątków spotkań reprezentacji Polski. Otwarty 22 lipca 1955, akurat w... jedenastą, a nie dziesiątą rocznicę Manifestu PKWN, zachował swą nazwę do dziś, jako „największe targowisko współczesnej Europy", choć stadionem przestał być od dawna. Po ponad dwóch latach oczekiwania polscy kibice oglądali wreszcie wygraną — pierwszą od trzydziestu lat w meczu z Norwegami, po raz pierwszy po wojnie przypieczętowaną aż pięcioma golami naszych napastników i też po raz pierwszy po wojnie — jeden strzelec uzyskał ich 69 aż cztery. Ernest Pol, występujący jeszcze w barwach warszawskiej Legii, popisał się wyczynem, jaki wcześniej pokazali tylko Mieczysław Batsch, Józef Nawrot i Ernest Wilimowski. Po raz pierwszy w narodowym zespole pojawił się piłkarz Górnika Zabrze, klubu który da reprezentacji dziesiątki piłkarzy — nie był jednak nim nikt z graczy o wielkim nazwisku, ale solidny bramkarz Józef Machnik, który przez niespełna jedenaście minut zastępował Szymkowiaka, ale potem ustąpił mu miejsca. Na ławce rezerwowych było jeszcze dwóch napastników zabrzańskiego klubu, Henryk Czech i Roman Lentner, ale oni musieli poczekać na swój debiut. Niezwkłym bohaterem był „Gerard" Suszczyk, 33.letni pomocnik Ruchu, który w tym dniu po raz pierwszy dostąpił godności pełnienia funkcji kapitana polskiego zespołu