Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Malał wał wodny, niknął, aż opadł całkiem. Nad wykopaną przez wściekły nurt wyrwą klęczała księżna w modlitwie, zaś woda z szumem i pluskiem rwała błoniami ku rzece. `tc Legenda o św. Andrzeju `tc Pozdrowiony bądź Krzyżu, męką Pana uświęcony, członkami Jego, jak klejnotami, zdobiony... Idę ku tobie radośnie, spokojny, przyjmij mię i oddaj Panu... O piękny, o dobry Krzyżu, o umiłowany... Stojąc w drewnianej, rzeźbionej stalli, ojciec Sylwester odczytywał te słowa z Martyrologium patrona dnia, którym był święty Andrzej Apostoł, wyjęte. Czytał z wolna, nie iżby był nieukiem, lecz że ozdobne litery powikłane były w księdze aż nadto misternie, a dmuchający przez szczeliny okien wiatr chwiał płomieniem zatkniętego za jego plecami łuczywa. Wokoło w ławach siedzieli ojcowie, słuchając czytania w milczeniu. Słowa ślizgały się wedle ich uszu, nie przenikając do wnętrza, jak dźwięki znajome, powszednie. Niektórzy drzemali cicho, radzi ciepłu idącemu od komina. Za wysokimi oknami szafirowe niebo malowało świeżo spadły śnieg, co pokrył grubym kożuchem równinę. Po całodziennej śnieżycy wicher wytrząsał jeszcze nad ziemią ostatek swej złości, a w oddali, za pasmem wzgórz, bezkresne oceanowe roztocza, niestrudzone walką z wichrem, biły brzeg wyżerając skały, hucząc i grzmiąc, nierade nastającej nocnej ciszy. "Panie, nie pozwól, abym żywy zeszedł z tego drzewa... Czas już, czas, by nędzne ciało moje wróciło do ziemi. Dźwigałem długo ciężar ciała mego w utrudzeniu, postach i czuwaniu... Starałem się wedle mych sił opierać jego pokusom, lecz upadałem co krok... Bez Twej pomocy pochłonęłoby mnie i pożarło... Upraszam Cię więc pokornie, odbierz już ciało ode mnie... Niech je skryje matka ziemia i strzeże do zmartwychwstania... Niech duch mój, wolny nareszcie, wzleci swobodnie ku Tobie"... Tak w dalszym ciągu odczytywał jednostajnym głosem ojciec Sylwester. Wielki duch polatał nad głowami słuchających, którzy jego skrzydlatego powiewu nie czuli. Zadrzemali w spokojnym bytowaniu, złożywszy ręce na kolanach gestem spokojnej bierności. Minęły czasy, gdy Bóg od wyznawców swoich wymagał służby straszliwej, uniesień i ofiar męczeńskich, gdy trzeba było śpiewać wśród płomieni, nieulękle stać wśród bestyj... Dzisiaj wystarczy odmówić pacierze i przykazania co główne zachować. Dzisiaj dość ciężkim wydaje się chłód korytarza, gdy na jutrznię z twardego snu zbudzić się trzeba i do zimnej kaplicy podążyć. Sobotnia dyscyplina w refektarzu, obojętnie, bezboleśnie opadająca na grzbiety, dostatecznym jest przymusem. Wystarczy to umartwienie, wystarczy aż nadto. Siedzieli nieruchomo, rzędem, pochylając głowy. Każdego z nich w pewnej chwili wywołała z rodzinnego domu, oderwała od pługa, od miecza, od wagi - duszna potrzeba zgruntowania tajni, w której skryta jest przyczyna i racja wszechrzeczy. Odeszli w mury klasztorne, by tam nierozproszoną myślą cel swój osiągać w skupieniu i dumaniu nieomylnym. Lecz oto napięta uwaga rozprężała się powoli jak łuk zbyt długo nagięty i zatracała się w myśli pamięć o otchłani, w którą zejść zamierzał nieulękły duch. Sprzed oczu ginęła wyżnia, na którą dusza zamierzała wzlecieć skrzydłami wybielonymi w zaciszu klasztornym. Roślinne bytowanie ogarniało niespokojnych, na wytężone sumienia schodziło błogie lenistwo umysłu i ducha. Godziny sunęły za godzinami, tygodnie za tygodniami. Lata zatracały treść, bliźniaczo sobie podobne. Przestawał istnieć, przestawał być zagadką dręczącą, bolesną - czas. Ustom, szepczącym pobożnie codzienne pacierze, w dobrotliwym, przyjemnym nawyku, obce stały się uniesienia, trwogi, owe zmagania, wśród których rozrasta się dusza. Owszem, dusze ich skurczyły się i ścieśniły, stając się raczej podobne duszy zwierzęcia lub drzewa. Siedzący pośród nich opat klasztoru podniósł głowę ponad rzeźbioną poręcz wysokiego krzesła. Był to mąż w sile wieku, o rozumnej, chłodnej twarzy. Sam nosił imię Andrzeja i do patrona swojego osobliwe miał nabożeństwo, przeto z poczucia obowiązku nasłuchiwał słów gorejących ogniem, któremu żaden odblask z serc słuchaczy nie wtórował. - Zaprawdę, był to jeden z najprzedniejszych świętych - rzekł z uznaniem, gdy ojciec Sylwester, skończywszy czytanie, zamknął z hałasem księgę na grubą klamrę miedzianą i zszedł ostrożnie z katedry. - Powiadają - potwierdził ojciec Innocenty - że w grobie tego Apostoła, w szczęśliwym mieście Patras znajdującym się, pokazują się rokrocznie manna i wonna oliwa, z ilości których wróżą, czyli rok będzie urodzajny czy jałowy... - Ongiś tak było, bo wszakże ciało Apostoła przeniesione zostało z Patras do Konstantynopola... - Ciało zabrano istotnie, lecz oliwa i manna zostały, o czym obszernie napisał patriarcha Metody... Ożywili się, radzi rozmowie. - Wielki to święty, nie większy wszakże chyba od świętego Mikołaja z Myru, który niemowlęciem będąc wstrzymywał się od ssania matczynej piersi w środy i piątki - jako historia zapewnia... - To inna rzecz, a to inna - odparł żywo ojciec Rafał, któremu nieobyczajnym się zdało stawianie drugiego świętego wyżej opatowego patrona. - Andrzej Apostoł dojrzałym już mężem będąc napotkał Chrystusa Pana, jakoż tedy mógł pościć w wieku niemowlęcym? Nie zliczyłbyś cudów Andrzejowych! Wiadomo, jako raz przeprawiali się ku niemu ludzie, by światło wiary otrzymać, czym rozgniewany szatan wzdął fale morskie i czterdziestu młodzieniaszków zatopił. Lecz Apostoł kazał morzu oddać trupy, a ułożone posłusznie na brzegu przez fale powołał znowu do życia... - Niektórzy prawią, że wskrzesił ich wtedy nie czterdziestu, ale czternastu... - Niesłusznie prawią..