Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Silnik zawył i pomknęli podjazdem w stronę domu Vance'a. - Nikt za nami nie jedzie - odezwała się Tesla. - Nie mam im tego za złe, do cholery - rzucił Grillo. Kiedy osiągnęli zakręt podjazdu, zahamował. - Jesteśmy prawie na miejscu. Jezu, masz siły na to patrzeć? - Właśnie patrzę. Fasada domu przypominała tort, który pozostawiono na dworze w ulewnym deszczu przez całą noc - cały rozmiękł i powykrzywiał się. Nie było ani jednej prostej linii we framugach drzwi, ani jednego kąta prostego w oknach - nawet w najwyższych partiach budynku. Potęga, którą Jaffe uwolnił z więzów, wciągała wszystko do swej paszczy, krusząc cegły, dachówki, szyby. Cały dom zmierzał w kierunku rozwartej czeluści. Poprzednio, kiedy Tesli i Grillo udało się przebrnąć przez próg i wyjść na zewnątrz, we wnętrzu rozpętał się rozszalały żywioł, ale kiedy czeluść już się rozwarła, wokół zapanował pozorny spokój. Wydawało się, że dzieło zniszczenia dobiegło końca. Jednak czeluść pozostała - oboje wyczuwali jej bliskość. Kiedy wysiedli z samochodu, poczuli jak powietrze drży od nagromadzonej w nim energii. Włoski zjeżyły im się na karku, a wnętrzności zadrżały. Było cicho niczym w oku huraganu. Ta rozedrgana cisza nie mogła trwać zbyt długo: Tesla zajrzała przez szybę do wnętrza samochodu. Siedzący tam Jaffe poczuł jej badawczy wzrok i otworzył oczy. Było jasne, że się boi. Nawet jeśli przedtem potrafił maskować swoje uczucia - a podejrzewała, że wykazywał w tym znaczne umiejętności - to teraz zarzucił wszelkie pozy. - Pójdzie pan popatrzeć? Ponieważ nie okazał entuzjazmu, zostawiła go tam, gdzie był. Czekało Ją jeszcze Jedno zadanie, zanim wejdą do willi, więc zostawi mu trochę czasu, by mógł zebrać całą swoją odwagę. Zawróciła i poszła drogą, którą tu przyjechali. Gdy wyszła zza szpaleru drzew, stojących wzdłuż podjazdu, stwierdziła, że policjanci podjechali pod samą bramę, ale ani kroku dalej. Pomyślała, że być może wstrzymywał ich nie zwyczajny strach, lecz rozkaz przełożonych. Odpędziła od siebie nadzieję, że za kilka minut ujrzy oddział kawalerzystów, cwałujących ku niej z odsieczą na szczyt Wzgórza, ale może właśnie wsiadali na koń, kto wie, a tej piechocie nakazano trzymać się z daleka do czasu przybycia głównych sił. W każdym razie byli bardzo zdenerwowani. Z podniesionymi rękami zbliżała się do rzędu wycelowanych w siebie luf. - Wstęp na posesję zabroniony! - krzyknął któryś ze stojących niżej. - Schodźcie z powrotem na dół, ręce do góry. Schodźcie wszyscy! - Obawiam się, że nie mogę - odparła Tesla. - Po prostu nie dopuszczajcie tu nikogo innego, dobrze? Mamy tu coś do załatwienia. Kto tu dowodzi? - czuła się jak przybysz z Kosmosu, który domaga się, by zaprowadzono go do osoby najwyższej rangą. Zza grupy pojazdów wyłonił się jakiś mężczyzna w świetnie skrojonym garniturze. Jak się domyślała, nie był to policjant, raczej ktoś z FBI. - Ja tu dowodzę - powiedział. - Czy dostaniecie posiłki? - spytała Tesla. - A wyście co za jedni? - odpowiedział pytaniem na jej pytanie. - Niechże pan mówi: dostaniecie posiłki? - powtórzyła z naciskiem. - Będziecie potrzebować większego wsparcia niż tych kilka radiowozów, może mi pan wierzyć. W tym budynku nastąpi wielka inwazja. - Co pani wygaduje? - Niech pan po prostu każe otoczyć Wzgórze. I nie pozwoli, by ktokolwiek wjechał czy wyjechał z Grove. Nie będziemy mieć drugiej takiej szansy. Pytam ostatni raz... - zaczął dowódca, ale nie dokończył zdania, gdyż Tesla po prostu zniknęła mu z oczu. - Dobra w tym jesteś - stwierdził Grillo. - Wiesz, przy odrobinie praktyki... - Mogli cię postrzelić. - Ale nie postrzelili - odpowiedziała. Podeszła do samochodu i uchyliła drzwi. - Idziemy? - zwróciła się do Jaffe'a. Nie zareagował. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy - nalegała. Wyszedł wzdychając. Chcę, żebyś tu został - zwróciła się do Grillo. - Zawołaj, jeśli któryś z tamtych się ruszy. - Po prostu nie chcesz, żebym szedł z wami do willi - stwierdził Grillo. - To też. Czy wiesz z grubsza, co tam będziecie robili? Będziemy się zachowywać jak para krytyków - powiedziała Tesla. - Będziemy pieprzyć Sztukę. W dawniejszych latach Hotchkiss był namiętnym czytelnikiem, ale po śmierci Carolyn stracił upodobanie do fikcji literackiej. Po co tracić czas na lekturę kryminałów, których autorzy nigdy nie słyszeli odgłosu wystrzału? To same łgarstwa. Zresztą nie tylko powieści. Te także, myślał, przeszukując półki Księgarni Mormońskiej. Całe tomy na temat Objawienia i Boskiego dzieła na ziemi. Spis treści kilku z nich wymieniał Trinity, ale były tam tylko pobieżne wzmianki, które niczego nie wyjaśniały. Poszukiwania nic mu nie dawały, oprócz tej odrobiny satysfakcji, z jaką robił w tym przybytku bałagan, rozrzucając dokoła kolejne książki. Zawarte w nich nieodwołalne twierdzenia napełniały go wstrętem. Gdyby miał dość czasu, może podpaliłby to wszystko. Kiedy przesuwał się w głąb sklepu, zobaczył, że jakiś jaskrawo żółty volkswagen skręca na parking. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn. Trudno było wyobrazić sobie bardziej niedobraną parę. Jeden z nich, ubrany w jakieś dziwaczne, zakurzone łachy, miał twarz - co rzucało się w oczy nawet z tej odległości - tak brzydką, że na jej widok każda matka musiałaby wpaść w rozpacz. Przy nim jego towarzysz w kostiumie spacerowym o barwach tęczy wydawał się istnym Adonisem. Hotchkiss zorientował się, że żaden nie wiedział, gdzie się znajdowali, ani jakie groziło im niebezpieczeństwo. Rozglądali się w oszołomieniu po pustym parkingu. Hotchkiss zawołał przez otwarte drzwi: - Powinniście stąd odjechać! Wystrojony jak paw młodzieniec zwrócił się do niego: - Czy to naprawdę Palomo Grove? - Tak. - Co się stało. Było trzęsienie? - Będzie - odparł Hotchkiss zwięźle