Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Szczękając zębami, półprzytomnie wymamrotała: - Tam, panie... - Tam? No, idź, idź. Śmierdzisz błotem - rzekł. - Umyj sie. Ogrzej... Jak będę chciał, to cię znajdę... Pogwizdując pozostał na słońcu. Pies położył się na grzbiecie i tarzał się w młodej trawie, powarkując z rozkoszy. Dotarła do chlewu. Ledwo zdołała zrzucić z siebie płaszcz i zagrzebać się w słomę, kiedy dreszcze stały się tak mocne, że przeszły w targające całym ciałem skurcze. Opanowała ją od razu duża gorączka. Czuła zamraczający ból głowy. Wszystko wokoło zaczęło wirować, kołysać się. Chlewnia była niby jadący szybko wóz zataczający się w pędzie. Ogarnęły ją majaki. Straciła przytomność. Kiedy się ocknęła, był wieczór. Smugi słońca nie przebijały się już przez poszycie dachu. Wszystko tonęło w mroku, który tylko rozpraszała wisząca nad drzwiami latarnia. Poczuła, że jej głowa leży na czyichś kolanach. Ktoś wlewał jej w usta ciepły, pachnący ziołami płyn. Przełykała go powoli. Podniosła w górę oczy: nad nią pochylała się Hilda. - Czy jesteście przytomni, pani? - usłyszała. - Tak... - Chwała Bogu - mówiła dziewczyna. - Kiedy tu przyszłam, wydawało mi się, że umieracie. - Wpadłam w wodę... - Całe miasto gada o tym, że was zepchnęła Konstancja. Powinni tę pijaczkę zamknąć w więzieniu. - Nie, nie... Gdybyśmy byli dla niej lepsi... - Wyście, pani, nie byli dla niej dobrzy? - Chciałam... ale za mało... na pewno za mało... Urwała. Czuła się tak słaba, że trudno jej było mówić. Ale lekarstwo poskutkowało, gorączka spadła. Pozostało wielkie osłabienie: ciało było jak połamane. Elza leżała z otwartymi oczami. Myśli płynęły wolno, cieknącym strumieniem. Na nowo powracało do niej wszystko, co się zdarzyło w ciągu tego dnia. Rankiem przyjęła Chrystusa... Ilekroć przychodziło jej Go przyjmować, odczuwała jakby lęk. Przecież tyle razy była smutna, tyle razy tęskniła, tyle razy stawało w niej pytanie: Dlaczego Ludwik umarł?... Lecz zawieszona w rękach brata-kapłana Hostia była jak kubek wody, bez której nie można dalej żyć. "O, Panie - szeptała - nie zasługuję na Twoją łaskę. Ale wiem, że nie przychodzisz do mnie jako nagroda, ale jak lekarz, który jedynie potrafi uleczyć. Daj mi, proszę, zdrowie duszy. Bo gdybym miała ciebie swą zuchwałością obrazić - raczej zabij mnie!" Jezus przyszedł - czuła długo w ustach lekko kwaskowaty smak opłatka - a jej serce ogarnęła dziwna lekkość. Lecz w miarę jak oddalała się od kaplicy, owa lekkość ustępowała miejsca omdlałości. A potem spotkała Konstancję. Została obrzucona wyzwiskami, uderzona, strącona w błoto... Właśnie tego dnia, gdy Jezus do niej przyszedł. Co było odpowiedzią - myślała - tamta chwila lekkości czy to, co się stało później? Chociaż usiłowała stłumić w sobie urazę do tej kobiety, wspomnienie upadku i śmiechu ludzi ciążyło jej dokuczliwym brzemieniem. To było jakby kropla, która spływa z pełnego naczynia. Przecież zabrałeś mi wszystko - myślała - dlaczego chcesz jeszcze, aby ludzie, którym pragnę służyć, tak mnie traktowali? To już nie jestem ja, ale narzędzie Twego miłosierdzia. Zabrałeś wszystko, daj chociaż, bym widziała skutek mej pracy. Bo inaczej nie wiem, czy jesteś ze mną, czy też zabierająr to, co kochałam, i Ty sam odszedłeś." Jej piersiami targnął szloch. Próżno usiłowała go powstrzymać. Poczuła dłoń Hildy na swym czole. - Płaczesz, pani? - zapytała dziewczyna. Zacięła usta. Nie - pomyślała - nie wolno mi płakać. Cóż ja straciłam wobee tego, co ona straciła? Leżała, pasując się w milczeniu ze sobą. - Okrutnie was, pani, sponiewierano - posłyszała nad sobą. - Gdyby żył wasz mąż, nigdy by się tak nie stało. Gdybym go nie była ostrzegła... Drgnęła, poderwała się. Wsparta na łokciu obróciła się ku Hildzie. Dziewczyna siedziała z głową na ręku. Jej cień leżał czarnym, łamiącym się pasem na deskach, za którymi znajdowała się trzoda. - Ostrzegłaś go? Kiedy? Przed czym? - Wtedy - odpowiedziała - gdy zasadził się na niego pan z Hennebergu. Mówiliście, że książę wam powiedział. Przecież to za to dał mi złoty guz. - Za to? O, Boże - zawołała. Szept Elzy mieszał się z jej szybkim oddechem. Ogarnęło ją nagle uczucie, jakby unosiła się wyżej i wyżej. - Jak to było? - pytała gorączkowo. - Powiedz... Dlaczego go ostrzegłaś? Dlaczego? Hilda zamyśliła się. Nigdy nie potrafiła sobie samej odpowiedzieć, dlaczego tak postąpiła. Był w niej piekący zawód i chęć pokrzyżowania planów krzywdziciela. Ale było jeszcze coś więcej... Bernard powiedział: "Kochają się, podobno, jak się nikt nie kochał..." Te słowa utkwiły w niej głęboko. Były odkryciem czegoś innego niż otaczający ją świat. Czegoś takiego, co trzeba było ratować... - Dowiedziałam się o zasadzce - zaczęła. - Przyszłam w nocy obudzić księcia. Nocował w oberży mego ojca. On myślał, że ja... - Słowa skamieniały jej w ustach. Przez chwilę przełykała je z wysiłkiem. - Chciał odpędzić... Potem jednak wysłuchał i odjechał. Nie chciałam, aby tamten pochwycił księcia. Wiedziałam, że mu spieszno do was. Ale gdyby wpadł w ręce pana z Hennebergu, może nie pojechałby na wyprawę i nie byłby umarł... Elza opadła na słomę. Leżąc na wznak z otwartymi w ciemności oczami, powtarzała w duchu: - O, Boże, jaki Ty jesteś dobry! Dlaczego jesteś taki dla mnie? Jak możesz tak odpowiadać na moje narzekania? Na nic innego nie umiała się zdobyć. Naszedł ją gwałtowny śmiech, a równocześnie łzy płynęły jej strumieniem po twarzy. Serce skakało w piersiach. Nie była w stanie ogarnąć takiego ogromu miłosierdzia. Gwałtownie przytuliła się do Hildy, aż wreszcie dziewezyna poczęła się także śmiać i płakać