Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Powiedz Lewiatanowi i Tytanowi, żeby czekały w pogotowiu, ale nie startowały, zanim nie poda"my nowej orbity. Kiedy wiadomość ta znajdowała się w drodze poprzez chmury pokrywające pół nieba pod nimi, pogrążony w myślach zastępca kapitana zauważył:. • Ś Ciekaw jestem, co on teraz czuje? Ś Mogę ci powiedzieć. Jest tak zadowolony, że żyje, że już nic więcej go nie obchodzi.' • Ś Ja jednak chyba bym nie chciał zostaw'ić swego kolegi w Kosmosie, żeby samemu wrócić do domu. Ś Nikt by nie chciał. Ale słyszałeś, co pó*dawali przez radio: spokojnie to sobie obgadali i ten, który przegraj,{wyszedł przez śluzę powietrzną. To było jedyne rozsądne wyjście.." Ś Może i rozsądne, ale to okropne tak z zimną krwią pozwolić komuś poświęcić życie, żeby samemu się uratować. Ś Nie bądź tak cholernie sentymentalny. Mogę się założyć, że gdyby nam coś takiego się przytrafiło, wypchnąłbjjśfmnie w Kosmos, zanim zdążyłbym się pomodlić. Ś O ile przedtem ty byś mnie nie wyrJcHnął. Ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek to samo stało się z Herkulesem. Wylatujemy z portu najwyżej na pięć dni, no nie? A tyle się mówi o romantyczności lotów kosmicznych!• Kapitan nie odpowiedział. Patrzył w wizje*r teleskopu nawigacyjnego, ponieważ Gwiezdna Królowa powinna już być'w.-zasięgu kontaktu wzrokowego. Jakiś czas trwało ustawienie noniusza, a potem odetchnął z zadowoleniem. Ś No, jest. W odległości dziewięciuset pięćdziesięciu kilometrów. Powiedz załodze, żeby była w pogotowiu, a jerrfu poślij parę słów, by go podnieść na duchu. Powiedz, że będziemy tam za "pół godziny, nawet jeśli to nie całkiem prawda.ł 149 Nylonowe liny długości tysiąca metrów z wolna się naprężały, pochłaniając względny impet statków, a potem znowu rozluźniły, gdy Gwiezdna Królowa i Herkules zmierzały ku sobie. Ruszyły elektryczne kołowroty i Herkules podciągnął się do frachtowca jak pająk po nitce. Ludzie w kosmicznych skafandrach pocili się z ciężkimi silnikami odrzutowymi Ś bardzo skomplikowana robota Ś aż zgrali śluzy powietrzne i można było je łączyć. Odsunęły się zewnętrzne klapy i wymieszało się powietrze z obu śluz Ś świeże i zużyte. Czekając z butlą w ręku, zastępca kapitana zastanawiał się, w jakiej formie jest uratowany. Wówczas odsunęła się wewnętrzna klapa Gwiezdnej Królowej. Przez krótką chwilę dwaj mężczyźni stali, patrząc na siebie poprzez krótki korytarz, który łączył teraz obie śluzy powietrzne. Zastępcę kapitana zaskoczył i trochę rozczarował brak jakichkolwiek szczególnych oznak dramatu, który tam się rozegrał. Tyle wydarzeń poprzedzało tę chwilę, że kiedy w końcu stała się faktem, prawie nie było w niej napięcia, nawet w momencie, gdy odchodziła w przeszłość. Zastępca kapitana, jako niepoprawny romantyk, pragnął powiedzieć coś pamiętnego, co przejdzie do historii niczym słynne „Doktor Livingstone, jak sądzę?" Jednak rzekł tylko: Ś Cieszę się, że pana widzę, McNeil. Choć znacznie schudł i zmizerniał, McNeil dobrze zniósł tę ciężką próbę. Z rozkoszą oddychał czystym powietrzem, lecz odrzucił propozycję odpoczynku czy snu. Wyjaśnił, że przez ostatni tydzień prawie nic innego nie robił, żeby oszczędzać powietrza. Pierwszemu oficerowi wyraźnie sprawiło to ulgę, obawiał się bowiem, że będzie musiał jeszcze poczekać na relację. Podczas gdy przenoszono ładunek, a pozostałe dwa holowniki wznosiły się z wielkiego, oślepiającego półksiężyca Wenus, McNeil odtwarzał wydarzenia ostatnich kilku tygodni, ukradkiem notowane przez zastępcę kapitana. McNeil mówił spokojnie i bezosobowo, jakby opowiadał o przygodzie, którą przeżył kto inny albo która naprawdę nigdy się nie wydarzyła. Oczywiście do pewnego stopnia tak było, choć spotkałaby go niesprawiedliwość, gdyby ktoś zarzucił mu kłamstwo. Niczego nie wymyślił, lecz wiele przemilczał. Miał trzy tygodnie na przygotowanie swej relacji i nie sądził, by czegoś w niej brakowało. Grant był już przy drzwiach, gdy McNeil powiedział doń spokojnie: Ś Skąd ten pośpiech? Myślałem, że mamy coś do omówienia. Grant przytrzymał się drzwi, by wyhamować swój pęd w ucieczce na złamanie karku. Powoli się odwrócił i z niedowierzaniem wlepił wzrok w inżyniera. McNeil powinien już być martwy, lecz siedział całkiem normalnie, patrząc nań z bardzo dziwnym wyrazem twarzy. 150 Ś Siadaj! Ś powiedział ostrym tonem. W tej samej chwili wydało się, jakby nagle cały autorytet przeszedł na niego. Grant usiadł, całkiem bezwolnie. Coś zawiodło, choć nie miał pojęcia co. Milczenie w sterowni zdawało się trwać całe wieki. Pierwszy odezwał się McNeil, raczej smutnym głosem: Ś Miałem nadzieję, Grant, że stać cię na więcej. W końcu Grant wydobył z siebie głos, lecz sam z ledwością go poznawał. Ś Co masz na myśli? Ś wyszeptał. Ś A jak uważasz? Ś odparł McNeil tonem lekkiej tylko irytacji. Ś Myślę oczywiście o twojej próbie otrucia mnie. Chwiejący się świat Granta ostatecznie runął, lecz jemu samemu już na niczym nie zależało. McNeil zaczął uważnie przyglądać się swoim doskonale wypielęgnowanym paznokciom. Ś Tak z ciekawości Ś rzekł, jakby pytał o godzinę Ś kiedy postanowiłeś mnie zabić? Grant miał tak nieprzeparte wrażenie nierealności, że zdawało mu się, jak gdyby grał jakąś rolę, jakby to wszystko nie miało w ogóle nic wspólnego z rzeczywistością. Ś Dopiero dziś rano Ś odparł i wierzył w to. Ś Hm Ś mruknął McNeil najwyraźniej bez przekonania. Wstał i podszedł do apteczki. Grant wodził za nim oczami, kiedy McNeil grzebał w przegródce, a potem wracał z niewielką buteleczką trucizny. W dalszym ciągu wyglądała na pełną. Grant zadbał o to. Ś Właściwie powinienem być wyciekły z powodu tej całej sprawy Ś mówił dalej McNeil tonem zwykłej rozmowy, trzymając buteleczkę dwoma palcami. Ś Ale jakoś nie jestem. Może dlatego, że nigdy nie miałem zbyt wielu złudzeń co do ludzkiej natury. A poza tym dawno temu zauważyłem oczywiście, co się szykuje. Tylko ostatnie zdanie naprawdę dotarło do świadomości franta. Ś Ty... zauważyłeś, co się szykuje? Ś Na Boga, tak! Obawiam się, że zbyt łatwro cię przejrzeć, byś mógł być dobrym przestępcą