They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Klemensa; jest to ciało, które nie zostało poddane autopsji; ciało, będące kluczem do całej tej afery. – Ale jeśli nie możesz uzyskać nakazu ekshumacji, to nie widzę sposobu... – Jest pewien sposób – przerwał jej Saracen. Jill spojrzała na niego zaskoczona. – Chyba nie myślisz o...? – Jak najbardziej. Zaniemówiła na moment, a potem z niedowierzaniem pokręciła głową. – Nie wolno ci tego zrobić! – wykrzyknęła. – Co to za koszmarny pomysł! Takie rzeczy działy się w czasach Burke’a i Hare’a, ale nie dziś! Saracen odczekał, aż Jill trochę się uspokoi. – Spójrz na to z mojego punktu widzenia. Jeśli nie znajdę czegoś przeciw Gartenowi, on gotów wykręcić się gładko z tego szalbierstwa, a ja już nigdy nie będę mógł pracować w swoim zawodzie. Muszę udowodnić, że sekcja zwłok Myry Archer nigdy nie została przeprowadzona. Muszę. Rozumiesz? Jill jednak ciągle nie mogła się pogodzić z projektem Saracena, chociaż rozumiała, przed jak trudnym stoi wyborem. – A co zrobisz – spytała – kiedy już otworzysz grób? Wezwiesz policję? – Nie. Wezwę Petera Clyde’a z Zakładu Patologii. Mam przy sobie kopię świadectwa zgonu i fałszywego protokołu sekcji zwłok. Pokażę mu te papiery i ciało. On, jako główny ekspert sądowy w naszym okręgu będzie mógł wystawić zgodną z prawem decyzję o ekshumacji. Jill skinęła milcząco głową. – Kiedy – spytała cicho. – Jak najprędzej. Te ostatnie deszcze rozmiękczyły ziemię, więc nie ma na co czekać. – Ja... Obawiam się, że nie mogę zaproponować ci swojej pomocy. – Oczywiście, że nie – uspokoił ją Saracen. – Sam to zrobię. Zjedli razem lunch, po czym Saracen odwiózł Jill do szpitala; o drugiej zaczynała dyżur. Ze szpitala pojechał pod kościół św. Klemensa i zaparkował wóz w brukowanym „kocimi łbami” zaułku na tyłach świątyni. Zamierzał zorientować się, gdzie leży grób Myry Archer i dostosować swój plan do lokalnej sytuacji. Wszedł na cmentarz przez małą, plecioną z wikliny furtkę, znajdującą się w odległości około pięćdziesięciu metrów na zachód od głównego wejścia do kościoła, obsadzonego po obu stronach jałowcami. Szedł powoli przez najstarszą część cmentarza, wśród porośniętych mchem kamiennych płyt i pokrytych rdzą masywnych ogrodzeń strzegących doczesnych szczątków zmarłych przed intruzami późniejszych wieków. Z ulgą zauważył, że teren nowszych pochówków rozciągał się na tyłach kościoła, był więc niewidoczny z ulicy. Grób Myry Archer znajdował się w pobliżu małego, sosnowego zagajnika. Tymczasem kamień nagrobny informował krótko: Myra Archer. Przed nim, w niedużym, szklanym słoiku ktoś umieścił kilka wiosennych kwiatów. Słoik był niski i szeroki, toteż kwiatki sterczały zeń niemal poziomo. Rozejrzał się dokoła, żeby ustalić punkty orientacyjne, które ułatwią mu odszukanie mogiły nocą. Postanowił zaparkować w tym samym miejscu. Stamtąd mógł przedostać się przez murek, a idąc między drzewami dotrzeć do grobu bez zbędnego chodzenia po cmentarzu. Tuż za ostatnimi sosnami stała drewniana szopa. Upewniwszy się, że w pobliżu nie ma nikogo Saracen zajrzał do środka. Zauważył trzy łopaty, płachtę brezentową, deski różnych rozmiarów i sznury. Magazynek grabarzy. Dzięki temu odkryciu nie musi brać ze sobą własnej łopaty. Były takie momenty w ciągu popołudnia i wczesnym wieczorem, kiedy Saracen sam nie wierzył, że naprawdę zamierza zrobić to, co sobie zaplanował. Wątpliwości mijały i powracały z rosnącą częstotliwością. Ulgę przyniosła dopiero noc i koniec oczekiwań. Tak jak się spodziewał, zaułek na tyłach kościoła był i tym razem pusty. Zaparkował na wybetonowanym podjeździe przed kompleksem od dawna nie używanych garaży. Uznał, że samochód stojący w takim miejscu nie wzbudzi niczyjego zainteresowania. Idąc zaułkiem ciągle wydawało mu się, że ktoś go obserwuje. Kilkakrotnie, pod różnymi pretekstami rozglądał się wkoło, ale niczego nie dostrzegł. Źródłem tego niesamowitego wrażenia musiało być poczucie winy. Górna krawędź cmentarnego muru była mokra i porośnięta mchem. Przewijając się przez zaokrągloną koronę muru czuł wyraźnie zapach tej zielonej wilgotności. Opadł po drugiej stronie i na chwilę pozostał w głębokim przysiadzie, nasłuchując pilnie. Było jednak zupełnie cicho. Już zamierzał się wyprostować, kiedy jego uwagę zwrócił jakiś cień na krawędzi muru. Znieruchomiał, a stalowe szpony strachu ścisnęły mu żołądek. Wytężył wzrok, by z ulgą stwierdzić, że to tylko kot. Siedział teraz na murze, spoglądając nań jarzącymi się zielono oczyma. Zaklął pod nosem, podniósł się i ruszył w kierunku kępy sosenek, aby pod ich osłoną przekraść się do szopy grabarzy. Otworzył drzwi, zamknięte tylko na zardzewiały skobel i ze sterty rupieci wybrał potrzebne mu przedmioty: łopatę, dwa drewniane klocki i brezentową płachtę. Zamknął szopę i rozłożył brezent na ziemi. Oprócz tego, co pożyczył od grabarzy, miał jeszcze latarkę, śrubokręt i łyżkę do opon. Złożył wszystko na płachcie i powlókł ją za sobą jak sanki. Zimny wiatr chłodził mu twarz, szeleścił w koronach sosen; rozpraszał cmentarną ciszę i przez to działał uspokajająco. Tak jak przewidywał, ziemia była miękka i przy kopaniu nie stawiała zbyt wielkiego oporu. Bez trudu usunął wierzchnią warstwę darni. Kopiąc głębiej, odkładał wybraną ziemię na brezent, klnąc od czasu do czasu, kiedy wilgotne, gliniaste bryły przywierały zbyt mocno do łopaty, zmuszając go do energicznego potrząsania narzędziem, aż do bólu w krzyżu. Po dwudziestu minutach przerwał kopanie – łopata uderzyła o drewno. Dotarł do trumny. Wszystkie wyrzuty sumienia, skrupuły i moralne wątpliwości, które dokuczały mu przed przystąpieniem do działania, odżyły z taką siłą, że czoło Saracena pokrył zimny pot. „Co robisz?! To profanacja!” – krzyczało sumienie. Ale nie było już odwrotu. Zgarnął ziemię z wieka trumny i oświetlił latarką mosiężną tabliczkę: „Myra Archer, RIP”. – RIP – requiescat in pace... In pace...in pace – powtarzało sumienie w rytmie pulsującego w skroniach tętna. Saracen odkręcił śruby mocujące wieko. Przy ostatniej – ręce drżały mu już tak wyraźnie, że ledwo udało mu się trafić wydobytą śrubą do kieszeni kurtki, gdzie umieścił poprzednie. Odczekał chwilę, żeby przygotować się na widok, jaki czekał go po otwarciu wieka trumny. Podważył je łyżką do opon i podniósł. Całe poczucie winy, skrucha i obawy przed groźną, oskarżycielską ręką losu zniknęły w jednej chwili. Zawartość trumny stanowiły cztery worki z piaskiem, nic więcej. Saracen patrzył oniemiały na brudne, jutowe worki, z trudem zmuszając się do logicznego myślenia. Czyżby Garten go uprzedził? Nie, w żadnym wypadku! Istniały jednak inne możliwości. Przede wszystkim ta, że ciała Myry Archer nigdy tu nie było! Pojawiło się zatem pytanie: czy pusty grób wystarczy, czy nie, żeby przygwoździć Gartena i wyciągnąć na jaw jego machinacje. Tego Saracen nie mógł być pewny. Niewątpliwie wystarczy, żeby zapoczątkować oficjalne dochodzenie