Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Matatu potrząsnął głową. Leżeli w milczeniu przez kilka minut i Sean zbierał w sobie odwagę, żeby powiedzieć małemu człowieczkowi, że musi go oddalić od siebie. Przyglądał się jednocześnie miejscu, w którym Renamo zastawili pułapkę. Matatu zdawał się wyczuwać jakimś zmysłem, że święci się coś niedobrego. Rzucał Seanowi zaniepokojone spojrzenia i kiedy ten zwrócił się do niego, Matatu uśmiechnął się swoim najwdzięczniejszym uśmiechem. Zaczął się kręcić usiłując odsunąć od siebie, cokolwiek złego się szykowało. — Przypomniałem sobie — powiedział podekscytowanym głosem. — Przypomniałem sobie, kto to jest. Sean, który myślał o czymś zupełnie innym, podniósł brwi ze zdziwienia. — Kto? O kim mówisz? — O przywódcy Renamo — odparł szczęśliwym tonem Matatu. — Powiedziałem ci wczoraj, że znam jego ślady. Teraz przypomniałem sobie, kto to jest. — No, kto? — zapytał podejrzliwie Sean, nie dowierzając pamięci przyjaciela. — Pamiętasz, jak zeskoczyliśmy z indeki, żeby zaatakować obóz w rozwidleniu rzek? — Matatu zamrugał do niego oczyma i Sean ostrożnie skinął głową. — Pamiętasz jak zabiliśmy ich w korycie rzeki? — Matatu zachichotał na wspomnienie tamtej przygody. — A pamiętasz tego mężczyznę, którego przyłapaliśmy na paleniu książek? Tego co nie chciał maszerować i musiałeś mu odstrzelić ucho? — Teraz Matatu roześmiał się ze świetnego kawału. — Z jego ucha trysnęła krew i jęczał jak dziewica. — Towarzysz China? — China. — Matatu miał kłopoty z wymówieniem imienia. — Tak, to ten. — Nie! — Sean potrząsnął głową. — To nie China. To niemożliwe! Teraz Matatu zakrył usta, żeby zdusić śmiech. Uwielbiał, kiedy udawało mu się skonfundować i zadziwić swojego pana. Matatu nie znał lepszego kawału. — China! — Matatu aż się zaślinił od śmiechu i przyłożył palec wskazujący do ucha. — Buch! — powiedział. Było to takie śmieszne, że aż się zakrztusił. — Towarzysz China. Sean patrzył i nie widział go, zastanawiając się nad tą nadzwyczajną wiadomością. Jego rozum podpowiadał mu, że musi być błędna, ale wiedział, że Matatu nie popełnia tego typu pomyłek. — Towarzysz China! — mruknął Sean. — To trochę zmienia sytuację. Wrócił w myślach do tamtego dnia. Mężczyzna zrobił na nim takie wrażenie, że mimo wielu wydarzeń krwawej wojny z łatwością przypomniał sobie jego postać. Pamiętał jego wyraźne rysy i ciemne, inteligentne oczy, ale cała postać wydawała się wyblakła i przytłoczona przez pewność siebie i świadomość celu, jakie emanowały z tego człowieka. Już wtedy był niebezpieczny. Sean przypuszczał, że w minionym okresie zdobył więcej doświadczenia i będzie jeszcze groźniejszym przeciwnikiem. Pokręcił głową. Był czas, kiedy Skauci nadali mu przezwisko „Szczęściarz Courteney"; teraz wyglądało na to, że szczęście zaczęło go opuszczać. Nie mógł wyobrazić sobie żadnej osoby, którą chciałby mniej spotkać niż towarzysza Chinę. Matatu wyśmiał się do woli i teraz walczył z czkawką, ściskając nagi brzuch i gardło. — Wysyłam cię do Chiwewe — powiedział szorstkim tonem Sean. Czkawka oraz śmiech zniknęły jak ucięte nożem. Matatu patrzył z niedowierzaniem i rosnącą rozpaczą. Sean nie mógł znieść tego oskarżycielskiego spojrzenia. Odwrócił się do Pumuli i zawołał go do siebie. — Tę wiadomość oddasz szefowi kuchni. Powiedz mu, żeby przekazał ją przez radio do Reemy w Harare. Matatu zaprowadzi cię do obozu. Nie zbaczaj tylko z drogi, jasne? — Mambo. — Pumula był starym Skautem, wypełniał rozkazy Seana bez szemrania. — W porządku, idźcie — rozkazał Sean. — Idźcie teraz. — Pumula wyciągnął rękę. Pożegnali się na sposób afrykański, ściskając dłonie, dotykając się kciukami i znowu ściskając dłonie. Pumula wycofał się zgięty. Dopiero gdy znalazł się za wzgórzem, wyprostował się i pobiegł nie oglądając się za siebie. Sean zmusił się do spojrzenia na Matatu. Malutki tropiciel przykucnął na ziemi starając się zmniejszyć jeszcze bardziej i ujść uwagi Seana. — Idź! — rozkazał szorstkim głosem Sean. — Zaprowadź Pumulę do Chiwewe. Matatu zwiesił głowę, drżąc na całym ciele jak zrozpaczony szczeniak. — Wynoś się, do cholery! — huknął na niego Sean. — Zjeżdżaj, zanim skopię ci twój czarny tyłek! Matatu podniósł głowę i Sean zobaczył czarną rozpacz w jego oczach. Chciał go podnieść i przytulić do siebie. — Zmykaj stąd, ty mały, głupi gnojku! — zrobił wyjątkowo srogą minę. Matatu cofnął się o kilka kroków, zatrzymał się i spojrzał błagającym wzrokiem. — Idź już! — Sean podniósł rękę w groźnym geście. W końcu mały człowieczek pogodził się z nieuniknionym i ruszył truchtem w dół zbocza. Zanim zniknął w gęstych krzakach u stóp zbocza, zatrzymał się jeszcze na chwilę i ostatni raz spojrzał na Seana, szukając najmniejszej choćby oznaki słabości. Wyglądał przy tym jak symbol przygnębienia