Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Największy, bo byli to tzw. juniorzy młodsi, prawie dzieci! Wszystkie te sprawy, pokłosie jednego lata, znalazły swe rozwiązanie w czerwcu (miast wyroków sądowych — łagodne, krótkoterminowe dyskwalifikacje sportowe dla młodocianych przestępców za „niegodne reprezentowanie barw Polski za granicą oraz za wykroczenia natury etyczno-mo-ralnej") i wszystkie dotyczyły piłkarzy. Rzecz charakterystyczna: wojażująca za granicę polska młodzież w ogóle, w tym młodzi przedstawiciele innych dyscyplin sportowych, wcale nie mają opinii złodziei i łobuzów, natomiast rokrocznie dowiadujemy się z prasy bądź ze źródeł ustnych (bo nie wszystkie afery oglądają farbę drukarską) o haniebnych, uwłaczających Polsce wykroczeniach naszych piłkarzy w obcych krajach. Skąd się bierze ta futbolowa gangrena, przejawiana zatrważającym brakiem morale, sięgającym obszaru przestępczości kryminalnej ? Poniższy tekst jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Nieuczciwości uczymy tę piłkarską młodzież stopniowo (Samuel Butler: „Kłamstwa uczysz się jak wszystkiego — stopniowo") i systematycznie, zaczynając od dziatwy szkolnej. Albowiem tajemnicą poliszynela jest, że nie tylko na szczeblu ligowym, lecz także szkolnym, sport przestał być radością i rekreacją, a stał się prestiżowym biznesem, w którym wszystkie, nawet najbrudniejsze chwyty i manipulacje są dozwolone (praktykowane). Klasyczna tego typu afera wybuchła przed czterema laty podczas ogólnopolskich rozgrywek międzyszkolnych. Trenerowi jednej z drużyn udowodniono fałszowanie (wpisy, zdjęcia i stemple) legitymacji 233 uczniów, co pozwalało przemycać do drużyny zawodników, którzy przekroczyli już limit dozwolonego wieku. Drużyna ta odniosła kilka sukcesów, m. in. wyeliminowała poprzedniego mistrza Polski drużyn szkolnych. Lecz nawet gdy udowodniono szwindel — rozgrywki nie zostały anulowane! Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Żeby nie tracić czasu na wyliczankę podobnych afer dziecięcych, sięgnijmy tylko do najświeższej. W maju obecnego roku rozegrano w Płocku finał zawodów szkolnych o puchar ZG SZS. Wkrótce potem okazało się, że w zespole zdobywcy pucharu grało kilku „zamaskowanych" graczy ligowych (z klubu A-kla-sowego). Grali — jak później oświadczył jeden z nich — „na lewą kartę". Inaczej mówiąc: ordynarnie złamany został regulamin, który mówi, że w zawodach drużyn szkolnych mogą brać udział jedynie członkowie klubów szkolnych, i od ręki zdeprawowano sporą grupkę uczniaków oraz ich nieco starszych kolegów—tych wszystkich, którzy wiedzieli, „co jest grane". Tego typu deprawacja nastolatków ma tę dobrą stronę, iż wyrastają z nich piłkarze, z którymi następnie żaden ligowy show-master nie ma kłopotów przy reżyserowaniu wyników meczów. Toteż są one reżyserowane rok w rok, „na grandę", przy całkowitym lekceważeniu opinii publicznej, która od dawna wie, że w rodzimej I i II lidze w każdym sezonie kupczy się zakulisowo wynikami rozgrywek, oraz przy takim samym lekceważeniu władz piłkarskich, które w żenujący sposób zasłaniają swoją indolencję rzekomą niemożnością udowodnienia komukolwiek czegokolwiek. Piłkarskie związki RFN czy Węgier potrafiły zlikwidować operacyjnie gangrenę fabrykowanych przekupstwem „cudownych" wyników w swoich ligach (Węgrzy nie zawahali się nawet usunąć wielbionego przez kibiców Alberta). My nie potrafimy. Młodzik grający w piłkę widzi to, widzi bezkarność swego klubu, który brudnymi sposobami stara się piąć do góry lub przynajmniej nie spadać w dół. A jest to młodzian pojętny, szybko uczy się od swych starszych, rutynowanych kolegów, 234 że „kto smaruje, ten jedzie". To jest właśnie drugi stopień czarnej edukacji, piłkarska „matura". Niedawno mój brat poznał na wczasach 19-letniego piłkarza znanej H-ligowej drużyny i dowiedział się od niego takich rzeczy o funkcjonowaniu piłkarskiego jarmarku, że po prostu oniemiał. Młodzian opowiadał w taki sposób: — Przyjeżdżamy, kapujesz, do N... Frajerzy są na krawędzi, jeden przegrany mecz i lecą na mordę. No to mówimy przed meczem: tyle i tyle i macie mecz