Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Te dwa listy Wincentego Krasińskiego - podobnie jak przytoczone wcześniej inne fragmenty jego korespondencji - dowodzą niezbicie, że był on o wiele lepszym listopisem niż literatem i publicystą. Nawet Kallenbach, życzliwie nastawiony do ojca swego ulubionego poety, przyznaje, że "jako autor nie odznaczał się gładkością stylu i poprawnością". Pod wrażeniem świeżej lektury trzech broszur "Jenerała K..." mogę do tej oceny dodać, że w żadnej z jego prac nie odnalazłem śladu oryginalności myśli ani talentu pisarskiego. Ton jego narracji wydawał się nudny i nadęty, kompozycji utworów brakowało precyzji, argumentom - logicznego podkładu, a przez to i siły przekonywania. Co innego listy. Styl listów - zwięzły i funkcjonalny - wiernie służył intencjom autora, nie tracąc barw ani świeżości. Relacje o ludziach i zdarzeniach kreślił generał w lapidarnym skrócie, ale nadzwyczaj plastycznie i sugestywnie. W niektórych listach, zwłaszcza z okresu późniejszego, udawało mu się osiągać szczyty sztuki epistolarnej. Ośmielam się twierdzić, że listy z Pyrmontu i Neapolu, pisane w latach trzydziestych do Kajetana Koźmiana, nie ustępują w niczym najpiękniejszym listom Zygmunta Krasińskiego. Ale i dwa skromne listy z Dunajowiec, z roku 1822, mają dla biografa wartość nieocenioną. Wyłaniają się z nich jak żywi: starościna opinogórska i sam generał, a o przyszłym poecie również dowiadujemy się ważnych rzeczy. Walor informacyjny tych listów ujawnia się najlepiej w zestawieniu z innymi materiałami biograficznymi. Z innych materiałów chciałbym tu przede wszystkim przytoczyć list Wincentego Krasińskiego do kuzynki Walerii Tarnowskiej*, (* List ten opublikował w roku 1965 zasłużony badacz korespondencji Krasińskich, Z. Sudolski: "Ruch Literacki" 1965, nr 6.) uzupełniający w sposób naturalny korespondencję dunajowiecką. W drugim liście z Dunajowiec generał wyrażał nadzieję, że uda mu się nakłonić matkę, "by przyjechała mieszkać z nami". Starościna opinogórska nie była przeciwna połączeniu rodziny, lecz wyobrażała to sobie inaczej. Sama nie zamierzała ruszać się z Dunajowiec, żądała natomiast, by syn zostawił u niej Stasia Zygmuntka, na co znowu nie chciał zgodzić się generał. Rozpoczęty w roku 1822 spór na ten temat między matką i synem ciągnął się przez parę następnych lat. W liście z 11 października 1824 roku, pisanym do mieszkającej na Podolu kuzynki, Wincenty Krasiński wyłuszczał swoje stanowisko w tej sprawie, licząc zapewne na to, że Tarnowska przekaże jego wywody starościnie opinogórskiej. "Co do bycia mego na Podolu nie śmiem, gdyż widziałem chęć, bym najprędzej wyjechał. Co do posłania syna, bojąc się by nie skończył jak mój ojciec i ma żona, nie śmiem go narażać na bycie przy osobie mającej gorączkę suchotową. Jeżeli mi Matka rozkaże i sam, i on tam będzie, gdyż przed jej rozkazem wszystko ustąpić powinno. Ta choroba w wieku mej matki może wiele lat trwać i nie jest niebezpieczną, ale dziecku nią być może..." Argumenty syna musiały w końcu przekonać despotyczną starościnę, gdyż po wieloletnim oporze "Babula" zjechała do Warszawy i - na utrapienie swego faworyta Stasia Zygmuntka - zamieszkała w pałacu na Krakowskim Przedmieściu. Ale nastąpiło to dopiero w roku 1828. Biografowie Zygmunta Krasińskiego, opierając się na świadectwach pamiętnikarzy, kreślą sugestywny, acz niezbyt pochlebny wizerunek matki generała. "Starościna opinogórska nie odznaczała się wdziękiem niewieścim - pisze Józef Kallenbach. - Rysami przypominała znakomitego brata swego, Tadeusza Czackiego, ale męska jego piękność tu jakby w karykaturze się odbiła: małe, przenikliwe, wąsko oprawione i złośliwie zmrużone oczy przedzielał nos długi, bardzo długi, zwieszający się nad ustami, skrzywionymi w brzydki grymas [...] Starościna opinogórska była postrachem rządców swych, rezydentów, ekonomów i domowników. Ludzie dorośli, nawet wojskowi, najchętniej kryli się przed nią; służba drżała. Niewiasta to była dziwnego autoramentu, niesłychanej powagi, despotycznego usposobienia, wielkiego skąpstwa. Obiegał o niej następujący czterowiersz: Nieładna, lecz rozumna, Grzeczna - ale dumna, Wolność broni ustami. Chce być równą, lecz z królami." Widać z tego opisu, że pani na Dunajowcach nie należała do osób najprzyjemniejszych. Syn nie odziedziczył po matce wyglądu i charakteru, lecz jakieś podobieństwo między nimi musiało istnieć, gdyż wierszyk przypisany starościnie można było z równym powodzeniem (odmieniwszy nieco pierwszą linijkę) przypisać generałowi. Stosunki matki z synem układały się niedobrze, i to od samego początku. Praprzyczyny tego konfliktu generał doszukiwał się w wydarzeniach, związanych z jego przyjściem na świat. Stwierdzał to wyraźnie w szkicu autobiograficznym, pisanym dla Zygmunta w Petersburgu tragiczną jesienią 1831 roku: "Moia matka w ciąży będąc, dawnym zwyczaiem jechała, by rok nowy 1783 zacząć w domu rodzicielskim. Wywrócona w Boremlu, dobrach swey stryienki, musiała się u niey zatrzymać, a po 30 kilku dniach cierpień na świat mnie wydała; zawieziony jako nieżywe dziecko do kościoła wtenczas; gdy moy oyciec dowiedziawszy się o chorobie i przypadku żony, przemieniał konie w Boremlu, gdzie usłyszawszy o nieszczęściu, iakie mą matkę spotkało, 30 stycznia udał się do kościoła, mnie pod szubę wziął, a uczuwszy jeszcze trochę życia, szukał mamki, którą znalazłszy, mnie oddał iey; trzy dni oczu nie otworzyłem i piersi nie przyiąłem, a do siedmiu lat słabowity, nie miałem żadney nadziei życia. Wyratowany przez oyca, byłem iego ulubińcem. Nadto wiele matkę kosztowałem, bym nie zaznał cierpkich przypomnień, a nieraz był przyczyną między małżeństwem utarczek. Może więcey do oyca przywiązany, nie zasłużyłem na to przywiązanie, które móy brat młodszy posiadał. Lecz gdy w dzieciństwie śmierć go zabrała, nigdym nie potrafił obiąć iego mieysca w sercu matki". A więc okazuje się, że mało brakowało, a Wincenty Krasiński w ogóle by nie ujrzał światła dziennego. Bardzo to interesujące i działa na fantazję. Ostatnimi laty medycyna i psychologia poświęcają wiele uwagi dzieciom reanimowanym. Podobno dzieci takie przejawiają często skłonności do pewnych aberracji psychicznych. Leczy się je wtedy kwasem glutaminowym. Ciekawe, co by też z tego wynikło, gdyby starościcowi opinogórskiemu dawano w dzieciństwie kwas glutaminowy? Może zachowałby się zupełnie inaczej podczas sądu sejmowego, a w poezji jego syna nie byłoby tylu akcentów rozpaczy i melancholii? Ale kwasu glutaminowego wtedy jeszcze nie stosowano