They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Nie możemy jednak wędrować bez końca wśród tych drzew. Czyż to jest schronienie? Nie! Cóż nam pozostaje? Myślałem przez chwilę o kopalni; ale i tam nie moglibyśmy długo pozostać. Przy tym galeria w kopalni nie jest pewna. Słupy, na których się wspiera, od razu były słabe. A od tego czasu pracowały nad nimi mrówki — już po ludziach. W najlepszym razie mogłaby to być śmiertelna pułapka. Umiera się tylko raz, ale różne są rodzaje śmierci. Lena spojrzała wokoło lękliwie, szukając owej postaci, która mignęła między drzewami — kogoś, kto ich śledził czy pilnował; ale jeśli ten ktoś w ogóle istniał, ukrył się teraz. Oczy jej zobaczyły tylko cienie pogłębiające się w krótkich perspektywach lasu między żywymi kolumnami, na których spoczywał nieruchomy dach z liści. Spojrzała wyczekująco na mężczyznę u swego boku, z czułością, z tajonym strachem i z czymś w rodzaju lękliwego podziwu. — Przychodziła mi także na myśl łódź tych ludzi — ciągnął Heyst. — Moglibyśmy dostać ją w ręce i wówczas… tylko że ogołocili ją ze wszystkiego. Widziałem wiosła i maszt u nich, w kącie pokoju. Popłynąć w pustej łodzi to czyn rozpaczliwy, nawet jeśli przypuścić, że prąd uniesie łódź daleko od wyspy, nim się rozwidni. Byłoby to tylko wymyślne samobójstwo — znaleziono by nas w łodzi martwych, zabitych przez słońce i pragnienie. Tajemnica morza! Ciekaw jestem, kto by nas znalazł. Może Davidson; ale Davidson popłynął na wschód przed dziesięcioma dniami. Widziałem go z pomostu, gdy przepływał raz wczesnym rankiem. — — Nie mówiłeś mi o tym — rzekła. — Pewno patrzył na mnie przez swoją wielką lunetę. Może gdybym był podniósł rękę — ale na cóż był nam wtedy potrzebny, tobie i mnie? Nie będzie tędy wracał wcześniej niż za trzy tygodnie — albo i jeszcze później. Żałuję, że nie podniosłem ręki tamtego rana. — I cóż by z tego przyszło? — westchnęła. — Co by przyszło? Pewnie, że nic. Nie mieliśmy żadnych przeczuć. Ta wyspa wydawała się niezdobytym schronieniem, gdzie mogliśmy żyć w nie zamąconym spokoju i uczyć się poznawać siebie nawzajem. — A może w przeciwnościach ludzie uczą się siebie poznawać — poddała. — Może — rzekł obojętnie. — W każdym razie nie bylibyśmy wtedy z nim odjechali, choć jestem pewien, że stawiłby się z całą skwapliwością, gotów do wszelkich możliwych usług. Taką już ten grubas ma naturę — to cudowny człowiek. Nie chciałaś przyjść wtedy na pomost, gdy odsyłałem przez niego szal Schombergowej. Nigdy ciebie nie widział. — Nie przypuszczałam, że chcesz, aby ktokolwiek mnie widział — odrzekła. Skrzyżował ramiona na piersiach i zwiesił głowę. — A ja znów nie wiedziałem, czy chcesz, aby cię widziano. Po prostu nieporozumienie — zaszczytne dla nas obojga. Ale teraz już wszystko jedno. Zamilkł i po chwili podniósł głowę. — Jaki ten las zrobił się ponury! Choć z pewnością słońce jeszcze nie zaszło. Rozejrzała się; i jakby jej oczy dopiero teraz się otworzyły, spostrzegła, że cienie lasu otaczają ich nie tyle mrokiem, co złą, niemą, groźną wrogością. Serce jej zapadło w ciszę; poczuła bliskość śmierci, która owionęła ich oboje swym tchnieniem. Gdyby rozległ się w tej chwili szelest liści, trzask suchej gałęzi lub jakiś szmer najsłabszy, byłaby głośno krzyknęła. Ale przezwyciężyła i tę niegodną słabość. Choć jest tylko wędrowną skrzypaczką uratowaną na progu nieuniknionej hańby, potrafi wznieść się ponad siebie samą, triumfująca i pokorna; a wówczas szczęście buchnie na nią jak potok, rzucając jej do stóp ukochanego człowieka. Heyst poruszył się z lekka. — Wracajmy już, Leno; niepodobna siedzieć całą noc w lesie. Jesteśmy niewolnikami piekielnej niespodzianki, która na nas spadła — a może nazwać to losem? Twoim lub moim! Mężczyzna przerwał milczenie, lecz kobieta pierwsza ruszyła naprzód. Na skraju lasu przystanęła ukryta za drzewem. — Co takiego? Czy widzisz coś, Leno? — szepnął. Odrzekła, że przyszła jej do głowy pewna myśl; tu zawahała się chwilę, błysnąwszy ku niemu przez ramię promiennymi, siwymi oczami. Chciałaby wiedzieć, czy te przeciwności, to niebezpieczeństwo, to zło — czy jak to nazwać — nie są karą, która dosięgła ich w ich schronieniu. — Kara? — powtórzył Heyst. Nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi. Kiedy mu wytłumaczyła, zdziwił się jeszcze bardziej. — Zemsta ze strony niebios? — rzekł zdumiony. — Na nas? I za cóż, wielki Boże? Spostrzegł, że blada jej twarz pociemniała w mroku. Zaczerwieniła się. Zaczęła szeptać bardzo prędko. Chodzi jej o związek, w jakim żyją — to przecież nie jest dobrze, prawda? To jest grzeszne życie. Bo przecież nikt jej do tego nie zmusił, nie znaglił przemocą ani strachem. Nie! przyszła do niego z własnej woli; cała jej dusza rwała się ku niemu w grzesznej tęsknocie. Tak głęboko był wzruszony, że nie mógł przez chwilę mówić. Aby ukryć zmieszanie przybrał najżartobliwszy swój ton. — Jak to? Więc ci nasi goście to mają być posłowie moralności, sprawiedliwi mściciele, wysłańcy Boga? To zaiste oryginalny punkt widzenia. Jakby im to pochlebiało, gdyby mogli cię słyszeć! — Żartujesz ze mnie — rzekła stłumionym głosem, który się nagle załamał. — Czy poczuwasz się do grzechu? — spytał Heyst poważnie. Mc na to nie odpowiedziała. — Bo ja nie — dodał. — Przysięgam na Boga, że się nie poczuwam. — Ty to co innego, Kusicielką jest kobieta. Wziąłeś mnie z litości. Rzuciłam ci się na szyję. — Przesadzasz, moja droga, przesadzasz. Nie było znów tak źle — rzekł żartobliwie, panując z wysiłkiem nad głosem. Uważał się już za martwego człowieka, ale starał się udawać, że żyje ze względu na Lenę, aby móc jej bronić. Żałował, że nie ma dla niego niebios, pod których opiekę mógłby oddać tę piękną, drgającą życiem garść prochu i popiołów — ciepłą, wrażliwą, jego własną — i bezbronną wobec obelg, napaści, poniżenia i bezgranicznej nędzy ciała. Odwróciła głowę w milczeniu. Chwycił nagle jej biernie zwisającą rękę. — Chcesz, aby tak było? — rzekł. — Chcesz tego? Więc miejmy nadzieję, że jest nad nami miłosierdzie. Potrząsnęła głową, nie patrząc na niego, jak zawstydzone dziecko. — Pamiętaj — ciągnął dalej ze swą niepoprawną, subtelną ironią — że nadzieja jest cnotą chrześcijańską i że nie możesz zagarnąć dla siebie wszystkiego miłosierdzia