Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Szczęściem posiadał dwa ubrania. Przy obiedzie margrabia chcąc go zagadnąć spytał, jak się udała przejażdżka; Norbert odpowiedział spiesznie za Juliana, ogólnikowo. – Pan hrabia zbyt łaskaw – odparł Julian – wdzięczen mu jestem i umiem się poznać na jego dobroci. Raczył mi dać ślicznego i łagodnego konika, ale ostatecznie, nie mógł mnie 16 przywiązać do siodła i w braku takiego zabezpieczenia wysypałem się na samym środku ulicy, tuż koło mostu. Panna Matylda na próżno siliła się powściągnąć wybuch śmiechu; zaczęła rozpytywać o szczegóły. Julian odpowiedział z wielką prostotą i sam o tym nie wiedząc okazał dużo wdzięku. – Dobrze się zapowiada ten księżyk – rzekł margrabia do akademika – to nie do wiary, aby parafianin umiał się zachować naturalnie w podobnych okolicznościach, a do tego opowiadać swoje nieszczęście przy d a m a c h! Julian tak rozweselił słuchaczy swą katastrofą, iż pod koniec obiadu, kiedy rozmowa zeszła na inne tory, panna Matylda wypytywała jeszcze brata o szczegóły nieszczęsnego wypadku. Indagacja trwała dość długo; Julian spotkawszy kilka razy oczy panny de la Mole ośmielił się odpowiedzieć wprost, mimo iż nie pytany. W końcu zaczęli się wszyscy troje śmiać niby trzech dzikusów. Nazajutrz Julian wysłuchał dwóch wykładów teologicznych i wrócił, aby przepisać ze dwadzieścia listów. W bibliotece zastał opodal swego biurka młodego człowieka ubranego bardzo starannie, ale o pospolitych rysach i zawistnej twarzy. Wszedł margrabia. – Co pan tu robi, panie Tanbeau? – rzekł surowo do intruza. – Sądziłem... – zaczął młody człowiek z uniżonym uśmiechem. – Nie, panie, n i e s ą d z i ł e ś pan. Jest to próba, ale niefortunna. Młody Tanbeau wstał i wyszedł wściekły. Był to bratanek akademika popieranego przez panią de la Mole; kierował się na drogę naukową. Akademik uprosił margrabiego, aby go wziął za sekretarza. Tanbeau, który pracował w oddzielnym pokoju, dowiedziawszy się o łaskach Juliana, zapragnął je podzielić i usadowił się rano ze swą robotą w bibliotece. O czwartej Julian ośmielił się, po krótkim wahaniu, zajść do hrabiego Norberta. Hrabia wybierał się właśnie na przejażdżkę; zakłopotał się trochę, był bowiem bardzo grzeczny. – Sądzę – rzekł do Juliana – że niebawem zacznie pan brać lekcje jazdy; za kilka tygodni z przyjemnością wybiorę się z panem na spacer. – Chciałem mieć ten zaszczyt i podziękować panu hrabiemu za jego łaskawość; niech mi pan wierzy – rzekł Julian bardzo poważnie – że czuję wszystko, co mu jestem winien. Jeśli koń nie skaleczył się wskutek mej wczorajszej niezręczności i jeśli jest wolny, chętnie przejechałbym się dzisiaj. – Wybornie, drogi panie Sorel, na twoje ryzyko! Uważaj pan, że dopełniłem wszystkich perswazji zaleconych przez rozsądek; jest już czwarta, nie mamy czasu do stracenia. Znalazłszy się na koniu, Julian spytał: – Co trzeba zrobić, aby nie spaść? – Wiele rzeczy – odparł Norbert śmiejąc się do rozpuku – na przykład pochylić się wstecz. Julian ruszył ostrym kłusem. Znaleźli się na placu Ludwika XVI. – Ej, młody śmiałku – rzekł Norbert – za dużo tu powozów, i w dodatku prowadzonych przez wariatów! Skoro spadniesz, przejadą bez ceremonii po tobie; nie zechcą kaleczyć pyska koniowi osadzając go na miejscu. Dwadzieścia razy Julian omal że nie spadł; ale ostatecznie zakończyło się bez wypadku. Za powrotem młody hrabia rzekł do siostry: – Przedstawiam ci tęgiego chwata. Po obiedzie, mówiąc do ojca przez cały stół, Norbert chwalił odwagę Juliana, to było wszystko, co można było pochwalić w jego sposobie dosiadania konia. Młody hrabia słyszał z rana, jak masztalerze opowiadali w dziedzińcu o upadku sekretarza drwiąc sobie nielitościwie. 17 Mimo tylu objawów łaskawości Julian uczuł się niebawem zupełnie osamotniony wśród tej rodziny. Wszystkie zwyczaje wydawały mu się dziwne, co chwila popełniał omyłki będące uciechą lokajów. Ksiądz Pirard odjechał do swej parafii. – Jeśli Julian jest słabą trzciną – myślał – niech zginie; jeśli jest tęgim człowiekiem, niech sobie sam daje radę. 18 XXXIV