They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Opowiedz mi o... - Czas na Majora Musicka - powtarza mały, wyraźnie wymawiając każdą sylabę, jakby Devon był przygłupim dzie- ciakiem lub wystraszonym idiotą. Wypuszcza z ręki piłkę i wraca na swoje miejsce przed telewizorem. Devon zatrzymuje go. Trzymając chłopczyka dłońmi za ramiona, zagląda w jego okrągłe oczka. Ze zdumieniem do- strzega w nich strach, chociaż maty stara się odwracać gło- wę. Przez chwilę Devon nie wierzy własnym oczom, woli 132- uznać to za jakiś nowy podstęp Alexandra. Zlituj się nade mną, biednym niewinnym i wystraszonym dzieckiem, po- rzuconym przez ojca. Jednak mały za bardzo stara się ukryć strach. Nie chce okazać lęku przed Devonem, tak samo jak Devon nie zamierzał mu mówić, że się bał, gdy Alexander zamknął go w tamtym pokoju. Czego jednak mógł się bać? Devon ma wrażenie, że chło- piec robi pewne rzeczy wbrew sobie, jakby nie z własnej woli. Może szaleństwo, jakie Ceciły dostrzega w swoim ma- łym kuzynie, to potępiane przez nauczycieli złe zachowa- nie, nie było winą malca, lecz kogoś innego. - W porządku, Alexandrze - mówi Devon. - Czasem należy się bać. Wszyscy czasem obawiamy się czegoś. Po- wiedz mi, o co chodzi. Może zdołam ci pomóc. - Myślisz, że możesz mi pomóc? - pyta malec, śmiejąc się chrapliwie i arogancko. - Naprawdę myślisz, że możesz? - Mogę spróbować. A rozmawiając o tym... - Nie mogę o tym rozmawiać! On mi nie pozwoli! Chłopczyk trzęsie się. Gorączkowo rozgląda się po po- koju. - Kto, Alexandrze? Kto ci nie pozwoli? Malec milczy. - Czy to Jackson Muir, Alexandrze? Jego się boisz? Alexander przeszywa go wzrokiem. - Dlaczego miałbym się obawiać Jacksona Muira? Devon uważnie mu się przygląda. Oczy chłopca są jak dwa rozżarzone węgle. Jego usta wykrzywia grymas, który dziwnie wygląda na gładkiej, dziecięcej buzi. To wyraz twa- rzy dorosłego, cynicznego, rozgoryczonego mężczyzny. - Puść mnie - mówi spokojnie Alexander. Devon puszcza go. Chłopczyk z powrotem opada na swój fotel. Pilotem zmienia program na Majora Musicka. Devon staje za jego plecami i patrzy. -133- Na ekranie cztery rzędy dzieci o otępiałych spojrzeniach siedzą w amfiteatralnej sali. Klaszczą, wszystkie razem, jak małe roboty lub nakręcane małpki. Kamera przesuwa się po szarych maskach ich twarzy. Zatrzymuje się na jednej z nich. Szczupły chłopiec ma włosy ostrzyżone na rekruta, a na twarzy mnóstwo brązowych piegów. W tym momencie pojawia się Major Musick, wychodząc zza zasłony z wystrzępionego czerwonego aksamitu. - Cześć, chłopcy i dziewczęta - warczy. - Co dziś za- śpiewamy? Co też takiego ma w sobie to stworzenie, co tak pociąga Alexandra? Devon patrzy, jak mały chciwie wpatruje się w ekran. Major Musick zaczyna śpiewać jakąś zwariowaną piosenkę o wielkich czarnych ptakach krążących nad domem. Devon patrzy na pomalowane usta, bulwiasty czerwony nos i ruchliwe oczka, otoczone ogromnymi białkami. - On jest odrażający - mówi do Alexandra. Jednak Alexander nie zwraca na niego uwagi, tylko wtó- ruje klaunowi, cienkim dziecinnym głosikiem śpiewając o czarnych ptakach. Devon wzrusza ramionami, odkładając dalsze pytania na później, i zostawia Alexandra na pastwę klauna. Przede wszystkim chce jak najszybciej wydostać się z tego pokoju. J emu jest potrzebny psychiatra - mówi Ceciły, gdy idą do stajni pod ciemniejącym niebem. Na horyzoncie czai się następna burza. - Jego matka była stuknięta. Widocznie to dziedziczne. - Ceciły, wiem, że twoim zdaniem duchy tego domu są nieszkodliwe, ale ja nie jestem tego taki pewien. - Och, Devonie, daj spokój. Dziewczyna odsuwa rygiel i otwiera drzwi. Devon wdy- 134. cha gęste powietrze stajni, przesycone zapachem słomy i na- wozu. Koń Ceciły, Pearlie Mae, to wyścigowy rumak o ster- czących różowych uszach i szeroko rozstawionych oczach. Devon czule klepie bok klaczy. - Czy Alexander jeździ konno? - pyta. Ceciły śmieje się. - Żartujesz? Ta mała kupa sadła? On tylko przesiaduje przed tym swoim przeklętym telewizorem i przez cały dzień obżera się balonikami. - Dziewczyna kręci głową. - Kie- dy ojciec zostawił go tutaj, próbowałam się z nim zaprzy- jaźnić, ale on jest po prostu beznadziejny. - Martwię się o niego - mówi Devon. - I słusznie. Taka dieta może zabić! Devon uśmiecha się ze znużeniem. - Nie mówiłem o batonikach. - A o czym? - Nie jestem pewien - odpowiada. Koń parska. - No dobrze. Chyba wiem. - Devon milczy przez chwilę. - O Jacksonie Muirze. Ceciły przysuwa się do niego. - Och, Devonie. Może za bardzo nabiliśmy ci głowę ty- mi naszymi opowieściami. Nasze duchy nie są groźne. Bar- dzo szybko się do nich przyzwyczaisz. Wtapiają się w tło, jak wyblakła tapeta. - Wyciąga ręce i zarzuca mu ramiona na szyję, przyciągając go do siebie. - Dzisiaj w pizzerii by- łeś taki męski. Całują się. Koń rży i smaga boki ogonem. Devon puszcza Ceciły i delikatnie uwalnia się z jej objęć. - Ceciły - mówi - bardzo cię lubię. Jednak odkąd tu przyjechałem, wciąż widzę duchy - muszę się dowiedzieć, co się tu dzieje. - O czym ty mówisz? Wzdycha. -135- - W porządku. Spróbuję ci coś pokazać. Nie wiem, czy mi się uda, ale zamierzam spróbować. Ona patrzy na niego ze zdziwieniem. Devon zamyka oczy i koncentruje się. Kiedyś, aby zro- bić wrażenie na Suze, próbował podnieść volkswagena. Nie udało się. Teraz jednak nie chce robić wrażenia na Ceciły, ale zyskać w niej sojusznika, którego potrzebuje, aby sku- tecznie walczyć z tym czymś, co grozi jemu i być może ma- łemu Alexandrowi. Wyobraża sobie drzwi stajni. Są otwarte na oścież, tak jak je zostawił. Koncentruje się na nich i... Drzwi zamykają się z trzaskiem. - Ooo! - mówi Ceciły. - Jak to zrobiłeś? - Ja po prostu... robię takie rzeczy - odpowiada Devon i zaraz dodaje: - Czasami. Dziewczyna patrzy na niego z podziwem. - Zrób jeszcze coś. - Nie wiem, czy mi się uda. - To skąd mam wiedzieć, że to nie wiatr? Wzdycha. Rozgląda się. Jego spojrzenie pada na wierz- chowca Ceciły. Koncentruje się