Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
O to mianowicie, że odtworzenie udało się jedynie częściowo. Najprawdopodobniej Hegel identyfikował się wyłącznie z własną twarzą i nie czuł swojego ciała... Dlatego... Ale zaraz pan zobaczy... Dyrektor odsunął ciemne zasłony. Zobaczyłem wnętrze akwarium. Był to sześcienny pokój o ścianach z grubego szkła i zupełnie pusty, jeśli nie liczyć czegoś w rodzaju leżanki stojącej na samym jego środku. Na tym meblu leżało coś szarego, jakieś kłęby ni to tkaniny, ni to gęstej mgły, z której wyłaniała się głowa o szlachetnym obliczu, tym samym, o którym Schopenhauer powiedział w przystępie złego humoru: „Gęba karczmarza o wyrazie niepozostawiającym najmniejszych wątpliwości, że to tępy łeb”. Hegel spał lub był nieprzytomny. Oczy miał zamknięte, kąciki ust opuszczone. Z wyglądu można mu było dać jakieś trzydzieści do trzydziestu pięciu lat, ale w cerze policzków, w powiekach było coś starczego. To nie był trup, ale też i nie żywy człowiek. Jeśli chodzi o ciała to zamiast niego na leżance spoczywała bezkształtna masa zawinięta w szarą tkaninę, ale przyjrzawszy się uważniej stwierdziłem, że owa masa w swojej górnej części słabo wibruje, jakby biło tam ludzkie serce! Dyrektor był uszczęśliwiony i patrzył na mnie wzrokiem triumfatora. - Zaraz go obudzimy - oświadczył. Znów nacisnął jakieś guziki, przekręcił wyłączniki i nagle twarz leżącego człowieka drgnęła, powieki uniosły się do góry i ukazały tępe, wpatrzone w nas bezmyślnym wzrokiem oczy. Hegel patrzył na nas i najwidoczniej usiłował coś zrozumieć. - Porozmawiajmy z nim! - wykrzyknął dyrektor. Chwycił słuchawkę telefonu zawieszonego na słupku, zbliżył ją do warg i wrzasnął po niemiecku: - Panie profesorze! Jak się pan dzisiaj czuje? Po czym podał mi słuchawkę. Patrzyłem na twarz Hegla, który usłyszał pytanie, ale nie wiem, czy je zrozumiał. W każdym razie poruszył wargami, część ciała, odpowiadająca piersiom, naprężyła się, jakby płuca z całej siły usiłowały wydać dźwięk, i wreszcie dobiegł mnie ochrypły, głuchy, nienaturalny głos: - Napiłbym się mleka! To był łaciński zwrot, oznaczający dokładnie „Nieco mleka!”. - Co, co on mówi? - spłoszył się dyrektor. - Prosi o mleko - odparłem zwracając mu słuchawkę. - Ach, zaraz, zaraz! Śniadanie nr 11 - zadysponował dyrektor, zwracając się do woźnego, a do słuchawki wrzasnął po niemiecku: - Już podajemy, panie profesorze! - Czyżby odtworzeni jedli? - poinformowałem się. - O, naturalnie, że nie! - odpowiedział mi asystent. - Specjalnymi środkami podtrzymujemy ich siły, a oni odczuwają to jako posiłki. Tymczasem Hegel znów zamknął oczy i zapadł w otępienie. - Przejdźmy do następnego - zaproponował dyrektor, zasuwając zasłony i gasząc światło. Nie oponowałem. Zbliżyliśmy się do klatki nr 2, na której widniała tabliczka: „Ninon de Lenclos. 1616-1706”. Tym razem stłumiłem okrzyk zdumienia i zapytałem tylko: - A to doświadczenie powiodło się w pełni? Dyrektor nieco się speszył: - Teurgia jest jeszcze młodą nauką... Jakieś zakłócenia w układzie oddechowym... Słowem, obiekt nie może mówić. „No, dla tej słynnej kurtyzany nie to jest najważniejsze” - pomyślałem. Dyrektor odsunął zasłony i oświetlił klatkę. Na środku klatki na leżance spoczywała istota będąca bez wątpienia kobietą. Jej ciało było spowite w jakąś zielonkawą tkaninę wyglądającą jak całun. Nóg nie było widać, natomiast była para rąk, niezwykle pięknych i delikatnych. Teurgia może być słusznie dumna z odtworzenia tych rąk: takiej płynności linii, takiej doskonałości kształtu nie spotkałem u żadnego antycznego posągu! A w dodatku były to ręce żywej istoty, żywej kobiety... Ale twarz... Ninon również spała. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że widzimy twarz młodej kobiety, chociaż jej świeża cera była poprzecinana potwornymi wprost zmarszczkami. Było coś przeraźliwie wstrętnego w tym połączeniu młodego ciała ze starczymi zmarszczkami. Czy śpiąca kobieta była piękna? Nie, pomijając nawet jej zmarszczki, nie sposób było zapomnieć o martwocie, a nawet strupieszeniu jej twarzy. To nie była maska woskowa, nie twarz dopiero co zmarłej piękności, lecz twarz mumii. Wspaniale zachowanej i zakonserwowanej kilkusetletniej mumii. Chciało się zamknąć oczy, aby nie widzieć tego sponiewieranego piękna. Dyrektor jednak nie czuł mojej odrazy i coraz bardziej triumfował. - Chce pan z nią porozmawiać? - zapytał mnie. - Wprawdzie nie może odpowiedzieć, ale wszystko słyszy. Zdjął słuchawkę i powiedział po francusku: - Dzień dobry, madame de Lenclos! Kobieta otworzyła oczy - mętne i puste. Przez chwilę patrzyła na nas, a potem wolno, z widocznym trudem uniosła swoją zachwycającą rękę i zbliżyła ja do ust. - Co to? - zapytałem. - Skarży się, że nie może mówić? - Nie - odparł asystent. - Chce jeść. Chciałem jak najprędzej uciec z instytutu, bo sądziłem, że już dość widziałem, ale dyrektor teraz sam nie chciał mnie puścić. - A nasz trzeci obiekt? - zapytał. - Nie chce go pan zobaczyć? O, to jeden z naszych najśmielszych eksperymentów! Musiałem się zgodzić. Zbliżyłem się do klatki opatrzonej napisem: „Judasz Iskariota. I w. n. e.”. Dyrektor aż dławił się z podniecenia: - Cóż to za triumf nauki! Proszę pomyśleć, odtworzyliśmy jednostkę, osobowość sprzed dwóch tysięcy lat!..