Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Spojrzałem na niego ze współczuciem i nic nie powiedziałem, kiedy sięgnął po mój kielich z winem, by spłukać smak naparu. Kiedy się odezwał, głos miał chrapliwy. – Jak długo Młotek pozostanie jedynym kandydatem do nauki Mocy, jakiego mamy, nigdzie go nie odeślę. Chcę go mieć tam, gdzie możemy go pilnować. I gdzie możesz próbować zdobyć jego szacunek. Robiłeś ku temu jakieś wysiłki? – Nie miałem okazji. – Wstałem, przyniosłem do stołu jeszcze jeden kielich i nalałem wina nam obu. Cierń ustawił obok siebie filiżankę oraz kielich i przyglądał się im smutnym wzrokiem. – Nie wiem, czy mnie unika, czy stają mu na drodze prace, które wykonuje dla ciebie – stwierdziłem. – Ostatnio miał sporo obowiązków. – Zatem to wyjaśnia, dlaczego zaniedbuje tę komnatę – zauważyłem kwaśno. – Czasami pamięta, by wymienić wypalone świece na nowe, a czasami nie. Czasami kominek jest wyczyszczony z popiołu i drewno ułożone do podpalenia, a czasami stary popiół i węgle zostają. Myślę, że dzieje się tak dlatego, że mnie nie lubi. Pracuje tak mało, jak tylko się da. – Nie potrafi czytać, nie mogę mu więc dać spisu zadań do wykonania. Raz pamięta, żeby zrobić wszystko, co mu mówię, a raz nie. To tylko czyni z niego nie najlepszego, a nie leniwego czy złośliwego sługę. – Cierń upił jeszcze łyk swego naparu i tym razem mimo woli kaszlnął, opryskując stół. Porwałem zwoje, ratując je przed zamoczeniem. Cierń otarł usta chusteczką, a potem osuszył stół. – Przepraszam – powiedział z powagą, mrugając załzawionymi oczyma, po czym napił się wina. – Co jest w tej herbacie? – Leśnoliść. Masło wiedźmy. Morska krepa. Oraz kilka innych ziół. Upił kolejny łyk i zaraz poprawił winem. – Na co to? Gdzieś w zakamarkach umysłu zaczynało mnie łaskotać wspomnienie. – Na pewne moje problemy – odparł wymijająco, ale ja wstałem i zacząłem przeglądać zwoje leżące na stole. Prawie natychmiast odnalazłem ten, o który mi chodziło; mimo upływu lat ilustracje wciąż miały jaskrawe kolory. Rozwinąłem zwój i pokazałem palcem rysunek leśnoliścia. – Te zioła są tu wymienione jako pomocne w otwieraniu kandydata na Moc. Spojrzał na mnie beznamiętnie. – I co z tego? – Cierniu, co ty robisz, czego próbujesz? Przez chwilę tylko na mnie patrzył, a potem zapytał zimno: – Jesteś zazdrosny? Ty też sądzisz, że powinno mi się zakazać tego, co przysługuje mi z urodzenia? – Co takiego? Dziwny gniew, jaki ogarnął Ciernia, znalazł ujście w potoku słów: – Nigdy nie dostałem nawet szansy sprawdzenia, czy mam magię Mocy. Bękartów się jej nie uczy. Dla ciebie Roztropny zrobił wyjątek. A ja jestem w takim samym stopniu Przezornym, jak ty. I mam kilka z pośledniejszych magii, co już powinieneś dobrze wiedzieć. Był rozzłoszczony, a ja nie wiedziałem dlaczego. Skinąłem głową i powiedziałem uspokajająco: – Takich jak jasnowidzenie za pomocą wody. W ten sposób dowiedziałeś się o ataku szkarłatnych okrętów w Zatoce Sieci wiele lat temu. – Tak – odparł z zadowoleniem. Siedział na krześle wygodnie oparty, ale jego dłonie biegały wzdłuż krawędzi stołu jak pająki. Pomyślałem, że może to wpływ ziół w herbacie. – Tak, mam własne rodzaje magii. I może, gdyby dano mi po temu okazję, miałbym też magię mojej krwi, magię, do której mam prawo. Nie próbuj mi go odmawiać, Bastardzie. Przez te wszystkie lata mój własny brat zakazywał choćby sprawdzenia mnie. Byłem wystarczająco dobry, by go strzec, wystarczająco dobry, żeby uczyć jego synów i wnuka. Nigdy jednak nie byłem wystarczająco dobry, by dać mi należną mi magię. Zastanawiałem się, jak długo dojrzewała w nim ta uraza. Potem przypomniałem sobie jego podniecenie, kiedy Roztropny zezwolił na moją naukę, i złość, kiedy najwyraźniej mi się nie wiodło i nie chciałem z nim nawet rozmawiać o lekcjach. To był bardzo zadawniony gniew, ukazany mi po raz pierwszy. – Dlaczego teraz? – zapytałem swobodnym tonem. – Masz te zwoje od piętnastu lat. Dlaczego czekałeś? – Pomyślałem, że wiem, co mi odpowie: że chciał mnie mieć blisko siebie, bym mu w tym pomógł. I znów mnie zaskoczył. – A dlaczego sądzisz, że czekałem? Ale owszem, ostatnio wkładałem w to więcej wysiłku, ponieważ zaczynam rozpaczliwie potrzebować tej magii. Już o tym mówiliśmy. Wiedziałem, że nie zechcesz mi pomóc. To była prawda. Gdyby jednak zapytał mnie wtedy o powód, nie umiałbym go podać. Uniknąłem tego pytania. – A czego teraz potrzebujesz? W kraju w zasadzie panuje spokój. Dlaczego chcesz ryzykować? – Spójrz na mnie, Bastardzie. Spójrz na mnie! Starzeję się. Czas sobie ze mnie zażartował. Kiedy byłem młody i silny, siedziałem zamknięty w tej komnacie, zmuszony do bezsilnego pozostawania w ukryciu. Teraz, kiedy mam szansę osadzenia tronu Przezornych na mocnym fundamencie, kiedy moja rodzina potrzebuje mnie najbardziej, jestem stary i słabnę. Mój umysł błądzi, plecy mnie bolą, wspomnienia zasnuwa mgła niepamięci. Czy myślisz, że nie widzę twojej przerażonej miny, ilekroć mówię, że muszę poszukać jakiejś informacji dla ciebie w moich dziennikach? To wyobraź sobie, jak ja się czuję. Wyobraź sobie, Bastardzie, jak to jest nie mieć już własnych wspomnień na każde zawołanie. Szukać czyjegoś imienia, nagle stracić wątek rozmowy w środku jakiegoś żartu. Kiedy jako chłopiec myślałeś, że zdradza cię twoje ciało miotane atakami, wpadałeś w rozpacz. Zawsze jednak miałeś swój rozum. Ja chyba tracę mój. Była to straszna wiadomość, jakbym odkrył, że słabną i kruszą się same fundamenty Koziej Twierdzy. Dopiero niedawno zacząłem w pełni doceniać, czego Cierń dokonał dla Ketriken. Zostałem schwytany we wszechogarniającą sieć stosunków towarzyskich, które tworzyły politykę zamku, i usiłowałem wyłuskać z tej plątaniny sens. Kiedy byłem chłopcem, Cierń tłumaczył mi wszystko, co się działo w twierdzy, a mnie wystarczało jego słowo. Teraz widziałem sytuację oczyma mężczyzny i stopień jej skomplikowania mnie zdumiewał. A także fascynował. To było jak gra w kamienie, której nauczyła mnie Pustułka, tyle że prowadzona na wielką skalę. Kamienie się przesuwały, zmieniały się sojusze i ośrodki władzy, czasem w ciągu kilku godzin. Głębia wiedzy Ciernia, który opierał równowagę rządów Ketriken na zmiennej lojalności szlachty, była tym bardziej zdumiewająca. Żadną miarą nie mógłbym za tym wszystkim nadążyć; wszystko było ze sobą powiązane. Od kiedy wróciłem do Koziej Twierdzy, dziwiłem się, że stary potrafi to wszystko opanować, i bałem się dnia, kiedy nie będzie już w stanie tego robić