Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Och, nie, nie-nadszedł głos skądś poza nimi. - Nie możecie iść na spacer. - Oczywiście, że możemy iść na spacer - zaprotestowała, starając się rozpoznać głos. - Nie. - Ale dlaczego? - domagała się zirytowana. Cisza. Następnie głos odezwał się: - Na polu są kobry. Okręciła się. Nie było Michaela. Gigantyczny wąż, zwinięty i gotowy do skoku, leżał u jej bosych stóp. Cofnęła się o krok i wpadła w jamę pełną gadów. Widziała ich ciała unoszące się regularnie pomiędzy źdźbłami wysokiej żółtej trawy, nachylające się w jej kierunku. Czuła ich jadowite języki smagające jej nogi. Zobaczyła, że gigantyczna kobra rośnie do swej pełnej wysokości i rzuca się na nią. Krzyknęła przeraźliwie. Krzyczała. - Jane! - słyszała wołanie Michaela, lecz była zbyt przerażona, by otworzyć oczy. - Jane! Co ci jest? Jane, obudź się! To tylko sen. Śni ci się jakiś koszmar. Jane, obudź się! Zmusiła się do otwarcia oczu, machając ramionami we wszystkich kierunkach, gdy próbował ją dotknąć. - To ja, Michael. Jestem tutaj. Wszystko jest w porządku. Potrzebowała minuty, aby się uspokoić, aby przypomnieć sobie, że nie jest samotna gdzieś w samotnym motelu, lecz w domu, we własnym łóżku, bezpieczna i cała. - Miałam okropny sen-wyszeptała.-Wszędzie były węże. - Teraz jest wszystko dobrze - pokrzepiał ją, biorąc w ramiona. - Już ich nie ma. Wszystkie przepędziłem. Przywarła do niego. - To było takie prawdziwe. Strasznie się bałam. - Zdała sobie sprawę, że od stóp do głów ocieka potem, i wysunęła się z jego objęć. - Jestem cała mokra. - Przyniosę ręcznik. Zaraz będę z powrotem. Siedziała na łóżku, drżąc. Do momentu, w którym Michael wrócił, szczegóły snu zatarły się. Nie próbowała ich zatrzymać, chciała pozbyć się ich jak najprędzej. Ale pamiętała przerażający strach przenikający całe ciało, przeraźliwe odczucie opadania tyłem w mrowie jadowitych węży. Wzdrygnęła się, obrzydzenie spowodowało odruch wymiotny. - Weź głęboki oddech - mówił Michael, wycierając jej czoło chłodnym ręcznikiem. - Dobrze. Ciągle oddychaj. Spróbuj się zrelaksować. Wszystko jest już w porządku. - To było takie ohydne. - Wiem - przemawiał do niej tak delikatnie, jakby była jednym z jego małych pacjentów. - Ale teraz jest już dobrze. Skończyło się. Zauważyła, że ma na sobie tylko dżinsy, w które na pewno wskoczył, usłyszawszy jej krzyk. Od jakich snów go odciągnęła? - zastanowiła się, gdy oparł ją o poduszkę. Chłód materiału gładził jej ramiona i uspokajał. Nagle poczuła ukłucie na nagiej powierzchni skóry i pomyślała, że kobry dostały się do jej łóżka. Złapała powietrze i uniosła głowę na czas, by ujrzeć wycofującą się pospiesznie żmiję. - To tylko zastrzyk, który pomoże ci spać bez koszmarów - mówił Michael. Odłożył strzykawkę na bok i znowu wziął ją w ramiona. - Potrzebujesz snu, Jane. - Scałował wilgotny kosmyk z jej czoła na bok. - To najlepsze dla ciebie. Przytaknęła i poczuła, jak kładzie ją na poduszce. Spojrzała w jego twarz, zauważyła lęk i samotność, które tak starał się ukryć, i chciała sięgnąć, by dotknąć go, przyciągnąć do siebie, pozwolić mu trzymać się tak całą noc. Ciężar opadających powiek nie pozwolił jej na to. Była pewna, że nie zostawi jej, zanim bezpiecznie nie zaśnie, i walczyła ze snem. Przez półprzymknięte powieki zobaczyła, jak uniósł rękę i odgarnął włosy z czoła. I ujrzała długi rząd szwów wijący się z boku głowy, zaraz nad granicą włosów, które je dotąd zasłaniały. Co to? - starała się zapytać, ale w ustach miała zbyt sucho, by sformułować potrzebne słowa. Co się stało z twoją głową? - chciała wiedzieć, lecz zanim zdołała wydobyć pytanie ze swych warg, otoczyła ją ciemność i zapadła w sen bez marzeń i widziadeł, tak jak jej przyrzekł. ROZDZIAŁ 9 Otworzyła oczy i została oślepiona przez słońce wlewające się przez żaluzje do pokoju. Siadała powoli, podpierając się łokciami. Zaraz jednak opadła na wezgłowie i czekała, by wzrok dostosował się do światła, a w uszach ustał szum. Przełknęła kilkakrotnie, usiłując zwilżyć usta, które były tak suche, jakby miała w nich knebel z waty. Spróbowała wstać. Pokój zawirował, głowa zachwiała się na ramionach, jakby gwałtowniejszy ruch mógł ją strącić na podłogę. Zdawała się zbyt ciężka, by kruche ciało mogło ją unieść. Wlazł kotek na płotek, pomyślała, opadając ponownie na łóżko. A potem kotek zleciał za płotek. Spojrzała w kierunku luster. Wszystkie królewskie konie, słyszała recytujący głosik, i wszyscy królewscy słudzy... - Nie mogli złożyć Jane Whittaker z powrotem - oświadczyła licznym swoim wizerunkom. - Jane Whittaker - zaintonowała poważnie pragnąc, by jej odbicia przestały się ruszać. - Kim u diabła jesteś? Jej sobowtóry zafalowały i zniknęły z pola widzenia, jako że zawrót głowy popchnął ją znowu na poduszkę. - Powolutku - doradziła sobie, wiedząc, że albo powoli, albo wcale. Wyobraziła sobie labirynt pajęczyn rozciągnięty wokół jej mózgu i obserwowała swą wyimaginowaną rękę zmiatającą je wszystkie. Ale natychmiast pojawiały się nowe i ilekroć próbowała się ich pozbyć, tylekroć wracały. Potrząsnęła głową, jakby to mogło uwolnić ją od pajęczyn, ale spowodowało tylko nowy zawrót głowy. Zmuszona była zamknąć oczy, by nie zemdleć. Głowa była jakaś drętwa, znieczulona, zamrożona. Zdawało jej się, że jest ogromna, wypełniona trującym gazem, w każdej chwili zdolna do eksplozji. Z zamkniętymi oczyma starała się podsumować to, co wiedziała. Była w domu Jane Whittaker, spała w łóżku Jane Whittaker, mąż Jane Whittaker był nieopodal, tak jak być powinno, skoro ona była Jane Whittaker. Widziała na to dowody. Michael pokazał jej paszport i świadectwo ślubu. Rozpoznała siebie na rodzinnych zdjęciach stojących na pianinie. Zagrała nawet na pianinie, na miłość boską! Jakich jeszcze dowodów potrzebowała? Tak więc zgoda, była Jane Whittaker, a Michael Whittaker, przystojny i znany chirurg dziecięcy, był jej kochającym i czułym małżonkiem. I miała piękną córeczkę, i śliczny dom, i wielu przyjaciół