Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Dzy! - krzyknęła. - Nie czas teraz na takie sprawy... - To ty zaczęłaś - przypomniał Dziennikarz. - Gdy my, blerontyńskie osobniki płci męskiej, podniecimy się, mamy tylko jedno w głowie. - Gdzieś już takich widziałam - odparowała Lucy, próbując go odepchnąć. - Tylko jeszcze raz połóż tam rękę! - wyszeptał jej znów do ucha. - Przestań! - zawołała. - Co? - zapytała bomba. - O cholera, myślałam, że mówisz do mnie. I znowu straciłam rachubę! Początek odliczania. Tysiąc... dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć... - Kocham cię! - zawołał Dziennikarz. - Całe życie o kimś takim marzyłem! - Zgubiła się! - klasnęła w dłonie Lucy. - Proszę, połóż tu rękę... - namawiał Dziennikarz. - Słuchaj! - zwróciła się Lucy do bomby. - Kto został baseballowym mistrzem świata w 1997? - Dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem... dziewięćset dziewięćdziesiąt... Już ci przecież mówiłam, że odliczającej bombie się nie przeszkadza. Jak chcesz bombę, z którą można by pogadać, powinnaś kupić Mega-Rozbitka Pro, wyposażonego w wielozadaniowe oprogramowanie do rozmów. Potrafi też rozpoznawać głos, przez co jest aparatem o wiele droższym. Znowu ci się udało, a ja przecież staram się, jak mogę, pomimo coraz trudniejszych warunków pracy. Początek odliczania. Tysiąc... dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć... - Masz przepiękną skórę - skamlał Dziennikarz, dość mocno gryząc Lucy w ucho. - Aaaj! - wrzasnęła Lucy. - Słuchaj, Dzy, zostaniesz tu i będziesz zajmował bombę rozmową, a ja pójdę wreszcie poszukać mostku kapitańskiego. - Nie zniósłbym rozstania z tobą! - schwycił się jej kurczowo za ramię. - Jak tu nie zostaniesz i nie będziesz jej zagadywał, to wylecimy w powietrze - zareplikowała stanowczo. - Tylko jeszcze jeden raz! - błagał Dziennikarz. - Potem już będę potrafił jasno myśleć. Serio! Mężczyźni na Blerontinie muszą odbyć dwukrotny stosunek, żeby mogli zacząć normalnie myśleć. To udowodnione! Lucy westchnęła, pogładziła kosmitę po włosach i pomyślała, W co też się wpakowała... 16 Gdy Dan zagadywał bombę, przedwcześnie postarzała Nettie rozglądała się po pomieszczeniu, w którym się znalazła. Z początku podejrzewała, że siedzi w jakiejś izbie tortur, albo przynajmniej w areszcie śledczym, w którym odbywają się przesłuchania. Ale założywszy tłumokulary, zorientowała się, że jest w zakładzie fryzjerskim i salonie piękności Krążownika „Titanic”. Śruby okazały się wymyślnymi obcinaczami do paznokci, krzesła elektryczne - ergonomicznymi aparatami do siedzenia, zaś indywidualne komory gazowe - suszarkami do włosów. Wystarczyło przeczytać hasło nad drzwiami: „Witamy na terapii urody i porostu włosów na pokładzie »Titanica«. Stąd wychodzi się piękniejszym i młodszym”. Nettie wyciągnęła pomarszczony paluch i nacisnęła guzik w ścianie przy kanapie, na którym widniał napis: „Uruchamianie salonu”. Ze ściany nad kanapą wyskoczyła i zadyndała tuż przed jej nosem, zawieszona na grubym ramieniu, metalowa klatka. Jednocześnie z góry zaczęła opuszczać się duża, szklana gablota, która po chwili nakryła Nettie i kanapę. Rozległ się serdeczny głos: - Oceniliśmy pani potrzeby pięknościowe i należy co prawda przyznać, że ma pani poważne kłopoty, pragniemy jednak zapewnić, iż potrafimy spełnić wszystkie jej życzenia, a to dzięki metodom odmładzania i ponownego upiększania autorstwa doktora Lewinusa, po raz pierwszy zastosowanym w tym pomieszczeniu. Proszę spokojnie ułożyć się na kanapie, my zaś dopilnujemy, by powróciła pani do okresu pierwszej młodości. Nasza terapia zajmuje zwykle kilka edów, lecz w podobnych do pani drastycznych przypadkach może to potrwać nieco dłużej. Z góry przepraszamy za wynikłe opóźnienia. Po chwili klatka zamknęła się nad jej twarzą, a szklaną gablotę napełnił jakiś purpurowy gaz. Z początku bardzo się przestraszyła, ale w miarę, jak nozdrza wypełniały jej zapachy, coraz bardziej się uspokajała: erotyczne perfumy i egzotyczne wonności, o jakich się jej wcześniej nie śniło, cuda kosmetyki... na twarzy czuła jednocześnie niezwykle łagodny i ciepły dotyk. Poddawała się pieszczotom, cały czas licząc, że Danowi uda się przekonać bombę. Dan wrócił spiesznie ze Sterowni i nie zastał Nettie w pokoju. Na miejscu, gdzie ją zostawił ujrzał szklaną gablotę, wypełnioną jakimś purpurowym gazem. - Nettie! - wrzasnął i zaczął walić pięściami w szybę. Bezskutecznie. Rozglądał się gorączkowo, lecz nie dostrzegał nigdzie żadnego wyłącznika ani szpary, w którą mógłby się zaprzeć i zdjąć z Nettie ten aparat. Jeśli w ogóle lam była. Po blisko kwadransie jałowych starań przypomniał sobie, że musi znowu porozmawiać z bombą. Popędził więc co sił w nogach do sterowni. Tymczasem Dziennikarz nie ustawał w próbach rozpięcia eleganckiego kostiumu w prążki. - Bo wiesz, nie jesteśmy za bardzo przyzwyczajeni do wolnej miłości - tłumaczył Lucy. - Kobiety blerontyńskie robią wokół tego tyle szumu. No wiesz... chcą dostawać prezenty, być dobrze traktowane, goszczone w najdroższych restauracjach, w ogóle same głupoty. A tu mam szczęście spotkać kogoś takiego jak ty! Zróbmy to jeszcze raz! - Mówiłeś, że po dwóch razach będziesz mógł normalnie myśleć! - zaoponowała Lucy, zajęta bardziej (jak jej się zdawało) pilnymi sprawami. - Niby tak, ale pieszczoty ręką się nic liczą. Poza tym kiedy blerontyński samiec jest podniecony, papla sam nie wie, co. - Sześćdziesiąt trzy... sześćdziesiąt dwa... sześćdziesiąt jeden... - nie przerywała bomba. - Bombo, co ty? Co ty sobie wyobrażasz? - zawołała Lucy, przypominając sobie nagle o swoich powinnościach. - Proszę? Sześćdziesiąt... - powiedziała bomba. - Powiedziałam „Bombo! Co ty sobie, do cholery, wyobrażasz?” - Siedź cicho! Nic nie mów! To trudny moment! Czterdzieści dziewięć... nie... pięćdziesiąt dziewięć... to znaczy osiem... niech to jasny szlag! I znowu się pogubiłam. Wszystko przez ciebie! Początek odliczania. Tysiąc... - A ja jestem podniecony - podjął Dziennikarz. W tejże chwili do sterowni wpadł Dan. Zobaczył, jak kosmita - do którego zdążył już poczuć przyjemnie gwałtowną niechęć - klęczy przy Lucy i najwyraźniej ociera się o jej tyłek. Lucy zerwała się na równe nogi. - Dan! - krzyknęła