Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
To będzie naszą pierwszą troską. W krótkim czasie Robert odwalił kawał roboty. - Widzisz, Filipie, widzisz - mówił do swego kandydata - jak nam teraz dopomogły małżeństwa skojarzone przez twego ojca. Powiadają, że obfitość córek to wielki kłopot dla rodziny; ten człowiek, wieczny mu odpoczynek, potrafił celnie się posłużyć wszystkimi twoimi siostrami. - Tak, ale trzeba dokończyć spłaty posagów - odparł Filip - kilku wypłacono tylko po ćwierci... - Począwszy od drogiej Joanny, mojej małżonki - przypomniał Robert d'Artois: - Ale wówczas będziemy mieli Skarb w garści... Trudniejszy do zjednania był hrabia Flandrii, Ludwik, pan na Crecy i Nevers. On bowiem nie był szwagrem i żądał czegoś innego niż włości czy pieniędzy. Pragnął odzyskać swe hrabstwo, skąd go wypędzili poddani. Należało przyrzec mu wojnę, aby go przekonać. - Ludwiku, kuzynie, odzyskacie Flandrię, i to z bronią w ręku, uroczyście przysięgamy. Po czym Robert, myśląc o wszystkim, znów pomknął do Vincennes, aby wymóc na Karolu IV uzupełnienie testamentu. Z Karola pozostał już tylko cień króla: wypluwał resztki płuc. Mimo że umierał, przypomniał sobie o zamierzonej krucjacie, którą stryj Karol de Valois wbił mu do głowy. Zamierzenie to odkładano z roku na rok; subsydia kościelne zużyto na co innego; a wreszcie Karol de Valois umarł... Czy w trawiącej go chorobie Karol IV nie powinien widzieć kary za niedotrzymanie obietnicy, nie spełniony ślub? Krew z płuc plamiąca prześcieradła przypominała mu czerwony krzyż, którego nie naszył był na swój płaszcz. Tedy w nadziei, iż przebłaga Niebo i wytarguje choć krztę życia, kazał dorzucić do testamentu sswoją wolę tyczącą Ziemi Świętej... "moją intencją bowiem było udać się tam za życia - dyktował - a jeśli nie będzie mi dane za życia, należy dać pięćdziesiąt tysięcy liwrów na pierwszą powszechną wyprawę, jaka ruszy". Nie żądano odeń tyle ani obciążania aż taką hipoteką majętności królewskich potrzebnych na bardziej palące cele. Robert się wściekał. Ten półgłówek Karol aż do końca będzie miewał swe bzdurne zachcianki. Po prostu odeń żądano, aby zapisał trzy tysiące liwrów kanclerzowi Janowi de Cherchemont, po tyleż marszałkowi Janowi de Trye i panu Miles'owi de Noyers, przełożonemu Izby Rachunkowej, za wierną służbę Koronie... i dlatego, że zasiadali w Radzie Parów. - A konetabl? - szepnął konający król. Robert wzruszył ramionami. Konetabl miał siedemdziesiąt osiem lat, był głuchy jak pień i posiadał dóbr bez liku. W tym wieku nie rozwija się żądza złota! Skreślono konetabla. Natomiast Robert z wielką uwagą pomógł Karolowi IV ułożyć listę wykonawców testamentu, lista owa bowiem ustanawiała jakby kolejność pierwszeństwa wśród możnych królestwa: na czele Filip de Valois, hrabia Filip d'Evreux, a później on sam, Robert d'Artois, hrabia de Beaumont-le-Roger. Po czym zajęto się jednaniem parów duchownych. Wilhelm de Trye, diuk-arcybiskup Reims, ongiś był preceptorem Filipa de Valois; a następnie Robert d'Artois kazał zapisać w królewskim testamencie na rzecz jego brata, marszałka, trzy tysiące liwrów, którymi potrafił mile zabrzęczeć. Po tej stronie nie będzie niezadowolonych. Diuk-arcybiskup Langres od dawna był pozyskany przez rodzinę Valois; także przywiązany był do niej hrabia-biskup Beauvais, Jan de Marigny, najmłodszy żyjący brat wielkiego Enguerranda. Dawne zdrady, dawne wyrzuty, wzajemne usługi utkały mocne więzy. Pozostali jeszcze biskupi Chalons, Laon i Noyon; ci - było wiadomo - murem staną za Eudoksjuszem Burgundzkim. - Ach! Burgundczyka tobie pozostawiam, Filipie - rozkładając ręce zawołał Robert d'Artois. - Z nim sobie nie poradzę. Ale poślubiłeś jego siostrę, musisz mieć na niego jakiś wpływ. Eudoksjusz w polityce orłem nie był. Ale przypominał sobie nauki zmarłej matki, diuszesy Agnieszki, najmłodszej córki Ludwika Świętego, i pamiętał, jak sam za uznanie Filipa Długiego uzyskał przyłączenie hrabstwa Burgundii do księstwa Burgundii. Przy tej sposobności poślubił o czternaście lat odeń młodszą wnuczkę Mahaut d'Artois i teraz nie uskarżał się na nią, gdy dojrzała do małżeństwa. Po przybyciu z Dijon pierwszą sprawą, jaką poruszył, było dziedzictwo Artois; zamknął się z Filipem de Valois. - Oczywiście jasne, że po śmierci Mahaut hrabstwo Artois przypadnie jej córce, królowej Joannie Wdowie, a następnie przejdzie na diuszesę, moją małżonkę? Bardzo na to nalegam, kuzynie, bo znam pretensje Roberta do Artois; aż nadto je rozgłaszał. Ci wielcy książęta z nie mniejszą zaciekłością bronią swych praw do dziedzictwa ćwiartek królestwa niż synowe, gdy kłócą się o kubki i prześcieradła w spadku po biedakach. - Dwukrotnie wydany wyrok przyznał Artois hrabinie Mahaut - odpowiedział Filip de Valois. - Jeśli żaden nowy fakt nie wesprze żądań Roberta, Artois przejdzie na waszą małżonkę, bracie. - Nie widzicie żadnych przeszkód? - Ależ żadnych. Przeto rzetelny Valois, prawy rycerz, bohater turniejów, dał swym dwóm szwagrom dwie sprzeczne obietnice. Jednakże uczciwy w swej dwulicowości, powtórzył Robertowi d'Artois rozmowę z Eudoksjuszem, a Robert w pełni go poparł. - Najważniejsze - powiedział - to uzyskać głos Burgundczyka, a mało ważne, że wbił sobie do głowy prawa, jakich nie ma. Powiedziałeś mu: nowe fakty? To dobrze, przedstawimy je, bracie, i nie dopuszczę, byś złamał słowo. Jazda, wszystko idzie jak najlepiej. Pozostało tylko czekać na ostatnią formalność - zgon króla, pragnąc, aby nastąpił dość szybko, podczas gdy ta piękna koniunkcja książąt zebrała się wokół Filipa de Valois. Ostatni syn Króla z Żelaza oddał ducha w wilię Gromnicznej, a wieść o żałobie dworskiej rozeszła się po Paryżu nazajutrz rano wraz z zapachem gorących naleśników