Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zazdrościłem im, że nigdy nie muszą tłumaczyć angielskich wypowiedzi. Nie muszą, bo wszyscy w ich krajach znają angielski. Bez powszechnej znajomości tego jednego języka nie ruszymy z miejsca. To jest kwestia możliwości edukacyjnych, korzystania z wiedzy, którą zdobyli inni, z możliwości wejścia do komputera i błyskawicznego znalezienia w internecie wszystkiego, co wynalazł i wymyślił człowiek. To także, i wcale nie jest to drobiazg, kwestia dobrego samopoczucia. A skąd wziąć nauczycieli, którzy tego angielskiego by uczyli, którzy nauczyliby obsługiwania komputera? Wierzę w coś, co przypominałoby wymyślony przez Johna Kennedy'ego amerykański Korpus Pokoju, tyle że byłby to Korpus Edukacyjny skierowany do wewnątrz. Młodzi Amerykanie, często z bardzo bogatych domów, choć wcale nie tylko z bogatych domów, są gotowi spakować plecak i pojechać do Papui-Nowej Gwinei, by uczyć Papuasów, albo pojechać do New Jersey i rok czy dwa uczyć w szkole publicznej, gdzie większą popularnością niż książki cieszą się narkotyki. Wielu młodych Amerykanów przyjechało po 1989 roku do Polski, by pomóc ludziom z kraju, w którym rodziła się demokracja. Czy ktoś chce mi powiedzieć, że nie znalazłaby się cała rzesza młodych Polaków, którzy pojechaliby na rok czy dwa, lub na trzydzieści weekendów do wsi, miasteczek albo choćby na drugi brzeg Wisły, by pomóc młodzieży pozbawionej szans? Jestem absolutnie pewien, że dwudziestoparoletni absolwent uniwersytetu mógłby dzieciom z wielu miast, miasteczek i biedniejszych dzielnic otworzyć oczy. Że pozwoliłby im zobaczyć swaty, których istnienia nie są nawet świadomi, że nauczyłby ich chociaż marzyć. Niejedno życie byłoby zmienione. A dla młodych ludzi praca w takim naszym Korpusie Edukacyjnym byłaby fantastycznym doświadczeniem, definiującym ich życie. To byliby najlepsi z najlepszych, prawdziwi obywatele, ludzie idealistyczni, którzy idealizmem zarażaliby innych. Nie chcieliby? Chcieliby. Są cyniczni? A kto oprócz Papieża odwołuje się do ich idealizmu? Zresztą, trzeba spróbować. Pomóc ma 97 w tym rząd, bo to świetna inwestycj a w przyszłość. Mają w tym też pomóc organizacje pozarządowe i wielkie firmy. To byłoby wielkie dzieło na miarę Polski, którą chcemy zbudować. Jednej Polski, bo po kilkudziesięciu latach takiej pracy podział na dwie Polski udałoby się pogrzebać. IDZIE WYŻ Mamy w Polsce kilka milionów młodych ludzi w wieku osiemnastu-, dwadziestu pięciu lat. Bardzo wielu z nich jest bardzo ambitnych. Uczą się i zdobywają kwalifikacje. Ale czy zdobędą pracę? Czy będą mogli nie tylko założyć, ale i utrzymać rodzinę? Czy staną mocno na nogach? Czy poczują się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa? Z sondaży wynika, że chcą oni tego, czego chce ogromna większość dorosłych Polaków i - generalnie - ogromna większość przytomnych ludzi na naszej planecie - chcą normalnie żyć. Dużo chcą. Nie zbyt dużo, ale dużo. Ci młodzi ludzie już niedługo powinni się włączyć w budowę nowej Polski. To oni powinni dać wielką energię III czy IV, mniejsza o liczby, Rzeczypospolitej. Tylko jak to mają zrobić w sytuacji, gdy w wielu regionach kraju bezrobocie wśród dwudziestolatków sięga pięćdziesięciu procent. Jak mają dać społeczeństwu wielką energię i porcję nadziei absolwenci wyższych uczelni, którzy nie są w stanie znaleźć pracy? Co z tego, że mają oni często o wiele szersze horyzonty niż ich rodzice, skoro ich widoki na znalezienie sensownej pracy są o wiele gorsze. Nadchodzi piętnasty w polskiej historii wyż demograficzny. Wspólnym doświadczeniem ostatniego była „Solidarność". Czy wspólnym doświadczeniem tego nie będzie przypadkiem życie na zasiłku? Młodzi ludzie popadną w apatię i będą wegetować, wyjadą z Polski czy 98 ściekną się i doprowadzą do rewolty? Młodzieży bez pracy będzie coraz więcej. Frustracji też. Socjolog Tomasz Żukowski mówi, że rewolta jest możliwa, ale raczej teoretycznie. Teoretycznie, bo młodzież, jak dorośli, jest bardzo podzielona. Zbyt podzielona, by mógł się zdarzyć protest pokoleniowy taki jak „Solidarność" czy taki jak rok 1968 we Francji