Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jednak cała Europa Wschodnia wydawała jej się tak niestabilna, że obszar dzisiaj bezpieczny, jutro mógł stać się terenem działań wojennych. W umyśle Joyce kołatały się groźne słowa i wyrażenia - „niestabilny rząd”, „partyzantka fundamentalistyczna”, „zamieszki na tle narodowościowym”, „strażnicy graniczni chętnie chwytający za broń”, „snajperzy czający się na dachu”. Te jej niewesołe refleksje przerwał pełen wściekłości okrzyk. Obróciwszy się, zobaczyła, jak jej mąż chwyta kotka za skórę na karku i podnosi go w powietrze. - Co robisz, na miłość boską? - Przebiegła przez pokój. - Daj mi go. Natychmiast, Tom! - Mąż przekazał jej Kilmowskiego. - Jak możesz być tak niemiły. - Przeszedł właśnie przez moją marmoladę. - On nie zdaje sobie z tego sprawy. - Joyce pocałowała szary, aksamitny, trójkątny nosek. - Prawda? - Kotek obdarzył ją spojrzeniem bursztynowych, zmrużonych oczu. - Biedne maleństwo. Postawiła Kilmowskiego delikatnie na dywanie, a on natychmiast znalazł krawędź obrusa, wbił weń swoje pazurki i powtórnie zaczął się wspinać. - Spójrz tylko! Spójrz tylko na to! - Zostaw go w spokoju. Masz ochotę na świeżą kawę? - Nie, dziękuję. - Barnaby spojrzał na zegarek. Było niemal wpół do dziesiątej. - Powinienem już iść. - Gdy wkładał płaszcz, zadzwonił telefon. - Możesz odebrać, kochanie? Powiedz, że jestem już w drodze. - Ale telefon może być do mnie - w głosie Joyce zabrzmiało rozdrażnienie. - Mam wielu przyjaciół i niektórzy z nich dzwonią do mnie od czasu do czasu. - Oczywiście, że masz przyjaciół. - Barnaby wrócił zapakowany w swój biało-czarny płaszcz w jodełkę, wciągając rękawiczki. - I oczywiście dzwonią do ciebie. - Pocałował ją w chłodny policzek. - Będę z powrotem koło szóstej. Wychodząc, spojrzał z ukosa na kotka, który z wielką godnością siedział dokładnie na środku jego tacy ze śniadaniem. W odpowiedzi Kilmowski przeszył go wzrokiem, z wysiłkiem skrzyżował z nim spojrzenie i puścił cichego, piszczącego bąka. To był paskudny dzień. Padający w nocy deszcz i poranny przymrozek zamieniły drogi w szkło. Barnaby prowadził swojego niebieskiego oriona bardzo ostrożnie, wskutek czego droga zabrała mu dwa razy więcej czasu niż zwykle. Z wielką uwagą przejechał przez główną bramę posterunku policji, lecz mimo to tylne koła wpadły w poślizg. Wyjeżdżająca właśnie z parkingu furgonetka techników tylko dzięki zwinnemu manewrowi uniknęła zderzenia. Barnaby zaparkował na swoim miejscu i wolno wkroczył do budynku. Siedząca przy biurku policjantka podniosła wzrok. - Dzień dobry panu. Próbowano złapać pana w domu. Coś się wydarzyło. Barnaby podniósł dłoń w odpowiedzi i udał się do swojego gabinetu. Przechodząc pasażem łączącym posterunek policji z budynkiem wydziału dochodzeniowego Scotland Yardu, zauważył swojego elegancko ubranego pomocnika, który zbliżał się w jego stronę. Gavin Troy miał na sobie długi, ściśnięty paskiem, czarny płaszcz skórzany, którego poły powiewały, obijając się o jego wysokie buty. Krótko przycięte, rude włosy schowane były pod ciemną czapką, a na nosie miał okulary w stalowych oprawkach, których używał, prowadząc samochód. Wyglądał jak członek oddziałów specjalnych. Wiedząc, jaką przyjemność zrobiłoby mu to porównanie, Barnaby natychmiast wyrzucił je z myśli. Gdy zbliżyli się do siebie, zauważył, że Troy z trudem ukrywa zły humor. - Dzień dobry, sierżancie. - Dzień dobry panie nadinspektorze. Mamy morderstwo. - Troy wykonał wojskowy zwrot na pięcie i ruszył koło szefa, dopasowując do niego swój krok. - Materiały leżą na pana biurku. - Hm, cóż za nowina. - Midsomer Worthy. Po prostu nagie fakty. Kobieta, która odkryła ciało, pani Bundy, była tak roztrzęsiona, że nikt nie mógł z niej wydobyć niczego sensownego. - Troy ruszył szybko do przodu, aby otworzyć drzwi gabinetu. - Technicy właśnie wyruszyli. - Wiem, Minąłem się z nimi o włos. - I jest już tam doktor Bullard. - Tak szybko? - Mieszka w sąsiedniej wsi. Charlecote Lucy. - Rzeczywiście. - Barnaby usiadł przy biurku i wziął do ręki raport. - Ofiarą jest mężczyzna - powiedział Troy. - Znaleziony we własnym łóżku... - Dziękuję. Potrafię czytać. Jak sobie chcesz. Troy czekał z ukrywaną niecierpliwością, podczas gdy Barnaby załatwiał zaległe sprawy. Polegało to na porządzeniu dwóch notatek służbowych i wykonaniu kilku długich rozmów telefonicznych, podczas których przekazał innym bieżące sprawy. Nadinspektor nie zawracał sobie głowy zdejmowaniem płaszcza, co w połączeniu z wysoką temperaturą panującą w budynku sprawiło, że poczuł się całkiem komfortowo, jednak gdy tylko wyszedł na dwór, ostre powietrze wyszarpnęło z jego ciała całe ciepło. Gdy wiatr zaświstał mu wzdłuż tchawicy, jego płuca się skurczyły, a wargi stały się tak suche i zimne, że skleiły się ze sobą, W samochodzie Troy naciągnął swoje czarne skórzane rękawiczki przeznaczone do prowadzenia (z odciętymi palcami i sprzączką na nadgarstku), włączył na pełny regulator ogrzewanie i wyjechał ostrożnie na główną ulicę Causton. Był nadzwyczaj uzdolnionym kierowcą, skłonnym jednak do okazywania nadmiernej dumy z tego powodu, a czasem zbytniej pewności siebie, W godzinach pracy nigdy niepotrzebnie nie ryzykował, Barnaby jednak zastanawiał się czasem, jakim kierowcą jest jego sierżant w czasie wolnym. Obecnie prowadził samochód po drodze A4007 w sposób, jak na niego, nader przyzwoity. Grymas złego humoru, tak wyraźny jeszcze pół godziny temu, złagodniał, przekształcając się w wyraz naburmuszenia. - Co się z tobą dzisiaj dzieje? - Nic mi nie jest, proszę pana