Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Cenił styl i klasę. Odezwał się znowu, dopiero gdy dotarli na dach. PRÓBOWAŁEŚ GO OSTRZEC, zauważył, zdejmując Pimpusiowi worek z obrokiem. - Tak, proszę pana. Przepraszam. NIE MOŻESZ PRZESZKADZAĆ LOSOWI. JAKIE MASZ PRAWO OCENIAĆ, KTO POWINIEN ŻYĆ, A KTO MA UMRZEĆ? Śmierć uważnie obserwował wyraz twarzy chłopca. TYLKO BOGOM JEST TO DOZWOLONE, dodał. ZMIANA LOSU CHOĆBY JEDNEGO CZŁOWIEKA MOŻE ZNISZCZYĆ ŚWIAT. ROZUMIESZ? Mort pokiwał głową. - Czy teraz odeśle mnie pan do domu? - spytał. Śmierć objął go i podsadził na grzbiet konia. ZA TO, ŻE OKAZAŁEŚ WSPÓŁCZUCIE? NIE. MÓGŁBYM TO ZROBIĆ, GDYBYŚ OKAZAŁ RADOŚĆ. ALE MUSISZ NAUCZYĆ SIĘ EMOCJI BARDZIEJ ODPOWIEDNICH DLA TEGO FACHU. - To znaczy? OSTROŚCI UMYSŁU. *** Dni mijały, choć Mort nie był pewien, jak wiele ich przeszło. Posępne słońce świata Śmierci regularnie przetaczało się po nieboskłonie, ale terminy wizyt w świecie śmiertelnych nie miały widocznego związku z tym faktem. Zresztą Śmierć pojawiał się nie tylko u królów i na ważnych bitwach; osobistymi odwiedzinami zaszczycał na ogół całkiem zwyczajnych ludzi. Posiłki serwował Albert, który uśmiechał się pod nosem i mówił niewiele. Ysabell zwykle przesiadywała w swoim pokoju albo jeździła na kucyku po czarnych wrzosowiskach wokół domu. Z włosami falującymi na wietrze robiłaby silniejsze wrażenie, gdyby lepiej opanowała sztukę jazdy albo gdyby kucyk był choć trochę większy. Albo gdyby miała włosy falujące na wietrze w sposób naturalny. Niektóre włosy to potrafią, inne nie. Jej nie potrafiły. Kiedy nie wyjeżdżał w związku z tym, co Śmierć określał SŁUŻBĄ, Mort pomagał Albertowi albo znajdował sobie coś do roboty w ogrodzie lub w stajni. Czasem odwiedzał ogromną bibliotekę Śmierci i czytał z szybkością i zachłannością typową dla tych, którzy pierwszy raz poznali magię słowa pisanego. Oczywiście, większość książek w bibliotece stanowiły biografie. Pod jednym względem były niezwykłe: same się pisały. Ludzie, którzy już umarli, wypełniali swoje książki od okładki do okładki, a tym, którzy się jeszcze nie urodzili, musiały wystarczyć czyste kartki. Natomiast ci pomiędzy... Mort stwierdził - zaznaczając miejsca i przeliczając dodatkowe linijki - że do pewnych książek nowe akapity dochodziły w tempie czterech do pięciu dziennie. Nie potrafił rozpoznać pisma. I w końcu zebrał się na odwagę. CO?, zdumiał się Śmierć. Siedział za swoim ozdobnym biurkiem i bawił się nożem do papieru w kształcie kosy. - Wolne popołudnie - powtórzył Mort. Pokój wydał mu się nagle dusząco ogromny, a on sam stał nieprzyjemnie odsłonięty pośrodku dywanu wielkości pola uprawnego. ALE DLACZEGO?, Śmierć nie mógł zrozumieć. PRZECIEŻ NIE NA POGRZEB BABCI, dodał. WIEDZIAŁBYM COŚ O TYM. - Chciałbym po prostu... no wie pan... wyjść gdzieś, spotkać się z ludźmi... - Mort próbował wytrzymać nieruchome spojrzenie. CODZIENNIE SPOTYKASZ SIĘ Z LUDŹMI, zaprotestował Śmierć. - No tak, ale... Ale nie na długo. Miło by było spotkać się z kimś o przewidywanej długości życia większej niż parę minut. Proszę pana - dorzucił. Śmierć zabębnił palcami o blat, co brzmiało jak stepowanie myszy, i jeszcze przez kilka sekund spoglądał na Morta w skupieniu. Zauważył, że chłopiec jest mniej kanciasty, niż to pamiętał, stoi prosto, a w dodatku wie, co to znaczy "przewidywana długość życia". To przez tę bibliotekę. NO DOBRZE, zgodził się niechętnie. WYDAJE MI SIĘ JEDNAK, ŻE WSZYSTKO, CZEGO CI TRZEBA, MASZ TUTAJ, NA MIEJSCU. SŁUŻBA NIE JEST CIĘŻKA, PRAWDA? - Nie, proszę pana. MASZ OBFITE POSIŁKI, CIEPŁE ŁÓŻKO, CZAS NA WYPOCZYNEK I TOWARZYSTWO OSÓB W TWOIM WIEKU. - Przepraszam? MOJA CÓRKA, wyjaśnił Śmierć. POZNAŁEŚ JĄ, JAK SĄDZĘ. - Ach... Tak, proszę pana. Rzeczywiście. PO BLIŻSZYM POZNANIU ZDRADZA BARDZO DOBRY CHARAKTER. - Jestem tego pewien, proszę pana. A MIMO TO PROSISZ... Śmierć wymówił te słowa z wyraźnym niesmakiem: O WOLNE POPOŁUDNIE? - Tak, proszę pana. Jeżeli się pan zgodzi. NO DOBRZE. NIECH TAK BĘDZIE. MASZ CZAS DO ZACHODU SŁOŃCA. Śmierć otworzył wielką księgę, chwycił pióro i zaczął pisać. Od czasu do czasu przerzucał koraliki liczydła. Po minucie podniósł głowę. WCIĄŻ TU JESTEŚ, zauważył. MARNUJESZ WŁASNY CZAS, dodał kwaśno. - Ehem... - zaczął Mort. - Proszę pana, czy ludzie będą mnie widzieli? MYŚLĘ, ŻE TAK. JESTEM PEWIEN. CZY JESZCZE W CZYMŚ MÓGŁBYM CI POMÓC, ZANIM WYRUSZYSZ NA TO... SZALEŃSTWO? - Tak, proszę pana, mam jeszcze jeden problem. Nie wiem, jak się dostać do śmiertelnego świata. Proszę pana. Śmierć westchnął ciężko i otworzył szufladę biurka. PO PROSTU IDŹ TAM. Mort smętnie pokiwał głową i ruszył w długą drogę do drzwi gabinetu. Kiedy chwytał za klamkę, Śmierć chrząknął. CHŁOPCZE!, zawołał i rzucił coś. Mort złapał to odruchowo. Drzwi otworzyły się skrzypiąc. Ściana zniknęła. Gruby dywan pod stopami zmienił się w zabłocone kocie łby. Jasne światło dnia zalało go niczym strumień rtęci. - Mort - oznajmił Mort, zwracając się do wszechświata jako całości. - Co? - zapytał straganiarz. Mort rozejrzał się. Stał na placu targowym, pełnym ludzi i zwierząt. Sprzedawano tu wszystko, od szpilek po obietnice zbawienia (to ostatnie oferowało kilku wędrownych proroków). Niemożliwe było prowadzenie rozmowy ciszej niż krzykiem. Mort stuknął straganiarza w plecy. - Widzi mnie pan? - spytał. Straganiarz przyjrzał mu się krytycznie. - Chyba tak - mruknął. - Albo kogoś bardzo podobnego do ciebie. - Dziękuję. - Mort odetchnął z bezmierną ulgą. - Nie ma o czym mówić. Codziennie widzę masę ludzi. Całkiem za darmo. Chcesz kupić sznurówki? - Raczej nie. Co to za miejsce? - Nie wiesz? Kilku ludzi przy sąsiednim straganie przyglądało się Mortowi z zadumą. Umysł chłopca przeskoczył na wyższy bieg. - Mój mistrz wiele podróżuje - wyjaśnił zgodnie z prawdą. - Przyjechaliśmy nocą, a ja spałem na wozie. A teraz mam wolne popołudnie. - Aha... - Straganiarz pochylił się z tajemniczą miną. - Chciałbyś się zabawić, co? Mógłbym ci czegoś poszukać