Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Wiesz, podobnie jak telegrafiści, nadający morsem, rozpoznawali czyjąś rękę. - Nie mogę w to uwierzyć - powiedział nagle Charlie ze swojego miejsca. - To na pewno ludzkie DNA. - Sprawdziłeś? - Tak, najpierw sprawdziłem coli. To znany szczep... z kilkoma wrednymi różnicami. To nie było trudne. Natoniast ten długi kawałek tutaj - Charlie wskazał na jedną z form w strukturze Roddy’ego - ma identyfikator na końcu, na którym jest napisane M. GREEN. - Uśmiechnął się drapieżnie. - Ty też tu jesteś Mark. I Alain. - O, Boże - jęknęła Maja. - Nie, to dobra wiadomość - powiedział Charlie. - Teraz już wiem, co Roddy zrobił Alainowi. Nakłonił go do dotknięia odwzorowania jego własnego DNA, żeby się upewnić, że są identyczne. A wtedy zegar Alaina zaczął odmierzać czas. - Czy to się odnosi do wszystkich kodów genetycznych, które się tu znajdują? - Nie, jest jeszcze kilka innych, oprócz kodu Roddy’ego - powiedział Charlie. - Właśnie nad nimi pracuję. Ten tutaj wygląda dość dziwnie. Na pierwszy rzut oka nie wiadomo, co to jest. - Zmrużonymi oczami wpatrywał się w strukturę. - Znacie kogoś, kto nazywa się Fuzzy? - Potem zamrugał. - Mniejsza z tym - teraz już wiem, od czego zacząć. Jak ci idzie, Mark? - Kończę. Charlie wrócił do pracy. Mark odetchnął i zrobił to samo, odwzorowując ułożenie splotów w konstrukcji. - Może ci się wydawać, że to wygląda w porządku - powiedział do Mai. - Ale ja muszę dopasować swój styl do stylu Roddy’ego na tyle dokładnie, żeby nie zauważył różnicy, jeśli przyjrzy się bliżej temu fragmentowi. - Skupił uwagę na kolejnej „bierce” oprogramowania. - Może tu nie spojrzy - powiedziała Maja. - Nie będę ryzykował. Poza tym... i tak bym to zrobił. - Wydaje mi się, że to strata czasu. Mark przerwał na chwilę. - Może jednak nie. Kojarzysz melona z katedry świętego Patryka? - Co takiego? - zdziwiła się Maja. - Właściwie bardziej przypomina dynię - powiedział Mark, pracując przy kolejnym fragmencie. - W katedralnych płaskorzeźbach pełno jest melonów i winorośli, ponieważ jacyś bankierzy, rodzina o nazwisku Mellon zapłaciła za to mnóstwo pieniędzy. Architektoniczny dowcip. W każdym razie, facet rzeźbi jeden z tych melonów, czy dyń, czy jak tam to zwał, a właściwie jego tylną część. I robi to bardzo długo. - Mark przerwał, włączył kolejną „bierkę” do konstrukcji, przyjrzał jej się, po czym kilkakrotnie nieznacznie zmienił jej ułożenie. - Ktoś z dołu widzi to i wrzeszczy do niego: „Czemu tracisz czas? I tak nikt tego nie zobaczy”. A rzeźbiarz przerywa pracę i odpowiada mu: „Bóg zobaczy”. Maja uśmiechnęła się lekko. - A morał z tego taki, że...? - Jezu, Majka, daj żyć. - Zmienił nieco pozycję, w jakiej siedział. - Po prostu lubię solidną robotę. Robienie jej w jakikolwiek inny sposób, to głupota. Zwłaszcza że - dodał, patrząc przez ramię na strukturę Roddy’ego - to cię może zabić. Albo kogoś innego... - Właśnie - powiedziała Maja i spojrzała na „mapkę”. Leżała na jej dłoni i pulsował na czerwono, jak wystraszone serce. Od jak dawna to robi? - Chłopaki - powiedziała. - Alarm! 10 - A więc - odezwał się Michaił na szyfrowanej linii wideofonicznej, która w obecnej chwili działała tylko w audio. Najwyraźniej zajęty był kimś jeszcze, w przeciwnym razie na pewno skorzystałby z opcji wizualnej o tak później porze. - Jak stoją sprawy? - Wszystko pod kontrolą - odpowiedziała Rachel, spoglądając na porośniętą trawą plażę przed domem. Kołysała ją morska bryza. - Nasz chłopczyk zaprezentował mi wczoraj testową wersję „infekcji” nieorganicznej. Prawie mi się zrobiło żal tego smarkacza. - Nie chodzi nam teraz o niego, a o klientów, którzy ustawili się już do nas w ogonku. - Wiem. Roddy dostarczy mi jutro dwa przypadki chorobowe do sprawdzenia. Musiał poczekać, aż ponownie włamią się do jego miejsca pracy, żeby mógł aktywować proces. To nie potrwa długo. Ten mały potwór już zainfekował ich organizmy. Kiedy tylko wyjdą z jego VR, poczują pierwsze symptomy. Mam ich domy pod obserwacją. Nie będzie problemu z uzyskaniem nagrań wideo, ani późniejszych nagrań ze szpitala. - Zachichotała. - Wiesz, kto jest jednym z celów? - A czy to ma znaczenie? - Syn Gridleya. - Naprawdę? - Nie zdołał powstrzymać się od złośliwego śmieszku. - Życie sprawia czasem małe, przyjemne niespodzianki. Szczególnie, gdyby ktoś w szpitalu pomylił się w diagnozie. - Tak daleko bym się nie posuwała. Na pewno nie potrzeba nam teraz nagłaśniania całej sprawy. - Pewnie masz rację. Ale to była kusząca perspektywa... Póki co, pakunek jest gotowy. Roześmiała się. - Uwielbiam ten agenturalny szyfr. Jakby ktoś mógł nas usłyszeć. - Trudno się pozbyć starych nawyków. - To dobrze. Już umówiłam nas na lunch... jutro w południe. - Świetnie. Odpadnie nam jeden problem. A skoro o tym mowa, szef chce, żebyś zatrzymała się w Rydze, kiedy będziesz stąd wyjeżdżać. - Och? Jakiś problem? - Nie, wspominał coś na temat premii za dobre wyniki. Rachel lekko się uśmiechnęła. - Miło kiedy człowieka doceniają. Rozłączył się