They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Niech jej panienka co rzeknie, bo i do kuchni nie puszcza. Pakowali mnie do ostrogu, karali na różny sposób, a taki takiego nakarania, jak z babami się użerać, to chyba na Sachalinie — wyspie nie ma… Tej się znowu kwoki zachciało, bierz, skąd chcesz, dawaj na kolędy kwokę — słyszane rzeczy! Żeby na świecie była, toć by ja dostał — nie ma! A baba w kółko jedno — kwokę dawaj, bo do kuchni nie puszczę. Zośka śmiejąc się wyprowadziła go i użyła swej protekcji u gospodyni, bo po chwili uciszyło się w kuchni. Wieczorem, na saniach wysłanych suto słomą, sydorce przywieźli klacz. Zmęczona była, słaba, ale żyła i zaczęła jeść. Chłopi otrzymali cel swoich marzeń, kwit na prawo stawiania kłód pszczelich w Szafrance, uszczęśliwieni, przy wlekli w mig sanie Motolda i uczęstowani przez Zośkę, odeszli, obiecując nazajutrz grafa przeprowadzić sobie tylko znanymi szlakami wśród bezdroży. Jakoż nazajutrz zjawił się Miron z koniem i malutkimi sankami, dziesięciu chłopów z pieszniami, Kasjan założył Zośki klacz i przeprowadzili Motolda kęs drogi oboje Janiccy, psy czaharskie, a już najdalej poszło za nim dobre wspomnienie tych dwóch dni, tak innych od jego zwykłego życia. Umówili się o wycieczkę do Kazimirki, ale odwilż trwała. Po paru dniach zerwała się wszelka komunikacja, jeszcze sydorcy z narażeniem życia odstawili do Łasicka sanie i konie grafskie. Potem Czahary stały się niedostępnym punktem i widocznie nie było ludzkiego sposobu wydostania się stamtąd, bo nawet Kasjan nie pokazywał się u Likty. VII Niedzielne kwietniowe popołudnie było nad wyraz ciepłe i ciche. Najlżejszy powiew nie poruszał pławika wędki Wacława i widać było w czystej toni ciągi ryb koło haczyka, a głębiej zieloną łąkę dna wodnego, a nad czółnem w zatoce zwieszały się kiście łozowych „kotków” i osypywały złotawym pyłem włosy Zośki. Zatoczka była opodal od szlaku wodnego, utajona w gąszczach. Przypłynęli tu z nowego dworu, korzystając ze święta, na czytanie i marzenie. Zośka czytała Życie pszczół Maeterlincka, Wacław bawił się wędką, wokoło nich rozmarzającą pieśń grała przyroda i nadmiar życia dyszał, zda się, w powietrzu. Wacław roztargniony był, ryby zrywały przynętę, nie uważał, niewiele co słyszał z czytania, nasłuchiwał na dalekie strzały, wreszcie przerwał. — Nie wiesz, gdzie to polują? — Zapewne w Szafrance. Kasjan w niedzielę nie strzela. Wacław wędkę zwinął, wyciągnął się w łodzi na sianie i patrząc w niebo rzekł: — Zośka, czy ty go zawsze kochasz? — Kogo, Kasjana? — Nie żartuj, wiesz, kogo. Milczała patrząc w książkę. — Nie rozumiem twego pytania — odparła wreszcie. — Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek poruszali kwestię moich uczuć, więc doprawdy nie wiem, o kim myślisz. — Było więc kilku. Za naszych czasów był jeden, więc potem byli następcy. Wszystkie kobiety takie same. — A tyś miał jedną? — Myślisz, że więcej; dość jednego kata. Dla drugiej nie zostawiła nic prócz ohydy. Zabrała wszystko, splugawiła wszystko. — Było przy niej zostać, bo to była prawdziwa miłość, taka, co daje życie lub śmierć. — Żałuję też, żem nie zdechł, bo i po co to trwanie. — Czy ona cię zdradziła? — Gorzej, bo udawała, kłamała, oszukiwała, krzywoprzysięgała, nie było podłości, której by nie uczyniła, i ja taką ubóstwiałem. — I co się z nią dzieje? Możeś zabił? — spytała cicho. — Zanadtom czuł wstrętu, żeby zabić. Co się dzieje? Prostytutką pewnie jest. — Biedna — szepnęła Zośka. — A ja? Mnie nic? — rzekł ponuro. — Tyś wolny przynajmniej. Jeżeli zaś kłamała ci, może niedola ją tego nauczyła. Widzisz, człowiek wolny, niezależny, szczęśliwy nie kłamie nigdy. Dlatego mi jej żal. Tyś cierpiał — a ona, jeśli tym jest, co mówisz, cierpieć nigdy nie przestanie, bo wybacz, ale taka, którąś ty wybrał, z powołania prostytutką nie zostanie. Znam ciebie i pewnam, że jeśliś kochał, to nie tylko zmysłami, i ona musiała mieć duszę. — Miałem to złudzenie, poszło w to samo błoto, gdzie i wszystko