Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Z bojowym okrzykiem runął w największą ich ciżbę. Certak i Diagoras skoczyli za nim. To był samobójczy atak, a jednak pozostali Drenanie ruszyli za nimi, tworząc klin, którego końcem był Druss. Wbili się w ventryjskie szeregi. Olbrzymi rębacz był niepokonany. Nieśmiertelni atakowali go ze wszystkich stron, lecz jego topór migotał i raził ich jak błyskawica. Młody żołnierz imieniem Eericetes, zaledwie przed miesiącem przyjęty do Nieśmiertelnych, ujrzał nadciągającego Drussa i strach ścisnął mu gardło. Rzucił miecz, odwrócił się i odepchnął idącego za nim żołnierza. - Wycofać się! - krzyknął. - Odwrót! Inni poszli za jego przykładem i podchwycili jego okrzyk, sądząc, że to rozkaz wydany przez któregoś z oficerów. - Z powrotem! Za strumień! - przeleciał okrzyk wzdłuż szeregu i Nieśmiertelni zawrócili do ventryjskiego obozu. Gorben z przerażeniem patrzył ze swego tronu, jak jego oddziały brną przez płytką wodę, zaskoczone i rozproszone. Potem spojrzał na przełęcz, gdzie stał rębacz, wywijając toporem. Usłyszał głos Drussa, odbijający się echem wśród skał. - I gdzie wasza legenda, wy sukinsyny? Abadai, z twarzą zalaną krwią z płytkiej rany na czole, podszedł do cesarza, opadł na kolana i pochylił głowę. - Jak to się stało? - zapytał Gorben. - Nie wiem, panie. Spychaliśmy ich i zwycięstwo było pewne, gdy ten rębacz wpadł w szał i rzucił się między nasze szeregi. Zwyciężylibyśmy. To pewne. Nagle ktoś krzyknął, żeby się wycofać i zapanował kompletny chaos. Na przełęczy Druss zręcznie ostrzył topór. - Pokonaliśmy Nieśmiertelnych - powiedział Diagoras, klepiąc go po plecach. - Na wszystkich bogów Missaela, pobiliśmy tych przeklętych Nieśmiertelnych. - Oni wrócą, synu. Niebawem. Lepiej módl się, żeby nasza armia szybko tu przybyła. Naostrzywszy Snagę, Druss obejrzał swoje rany. Skaleczenie na twarzy piekło go jak diabli, ale przestało już krwawić. Rana barku była poważniejsza, ale opatrzył ją najlepiej jak umiał. Jeśli dożyje wieczora, zaszyje ją. Miał kilka drobnych skaleczeń na rękach i nogach, lecz te same się już zamknęły. Padł na niego cień. Druss spojrzał. Przed nim stał Sieben w napierśniku i hełmie. - I jak wyglądam? - zapytał poeta. - Śmiesznie. Co ty wyprawiasz? - Szykuję się do walki, ty stary koniu. I nie myśl, że zdołasz mnie powstrzymać. - Nawet nie zamierzam próbować. - I nie powiesz mi, że jestem głupcem? Druss wstał i uścisnął przyjaciela. - To były dobre lata, poeto. Najlepsze, o jakich mogłem marzyć. Życie niewiele przynosi nam dobrego. A jednym z największych skarbów jest świadomość, że masz przyjaciela, który stanie przy tobie w czarnej godzinie. A bądźmy szczerzy, Siebenie... Chyba nie ma czarniejszej niż ta? - Skoro już o tym wspomniałeś, mój drogi Drussie, to sytuacja wydaje się ździebko beznadziejna. - No cóż, każdy musi kiedyś umrzeć - rzekł Druss. - Kiedy przychodzi po ciebie śmierć, napluj jej w twarz, poeto. - Zrobię, co będę mógł. - Jak zawsze. Znów zagrzmiały werble i Nieśmiertelni ruszyli do ataku. Teraz gnała ich furia i obrzucali obrońców gniewnymi spojrzeniami. Nikt ich nie powstrzyma. Nawet Druss. Ani ta garstka Drenan broniących przełęczy. Od pierwszej chwili spychali obrońców w tył. Nawet Druss, żeby zamachnąć się w ścisku toporem, musiał cofnąć się o krok. Potem następny. I jeszcze jeden. Walczył jak niezmordowana maszyna, przerażająca i okrwawiona. Snaga niezmordowanie unosił się i opadał, wzbijając szkarłatne bryzgi. Druss raz po raz podrywał Drenan do kontrataku. Jednak Nieśmiertelni napierali niestrudzenie, depcząc po ciałach poległych, ponuro i zaciekle. Nagle linia obrony pękła i walka zmieniła się w szereg potyczek. Grupki drenańskich wojowników formowały ciasne kręgi tarcz, wciąż walcząc w morzu okrytych czarno- srebrzystymi pancerzami wrogów. Droga na sentryjską równinę stanęła otworem. Bitwa była przegrana. Jednak Nieśmiertelni rozpaczliwie pragnęli wymazać wspomnienie niedawnej klęski. Zablokowali przełęcz, usiłując wybić obrońców w pień. Obserwujący to ze wzgórza na wschodzie, rozwścieczony Gorben rzucił lunetę i krzyknął na Abadaia: - Zwyciężyli. Dlaczego nie idą dalej? Zablokowali przełęcz! Abadai nie wierzył własnym oczom. Chociaż czas był ich największym wrogiem, Nieśmiertelni bezwiednie kontynuowali dzieło obrońców. Wojownicy zupełnie zatarasowali wąską przełęcz, a reszta armii Gorbena niecierpliwie tłoczyła się przed jej wylotem, czekając, aż utorują jej drogę na równinę. Druss, Delnar, Diagoras i garstka innych utworzyli stalowy krąg pod stertą ostrych głazów