Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Agresja i strach zrównoważyły się i osadziły ich w miejscu. Wreszcie jeden z nich cofnął się o parę kroków przed następującym Krzychem, a drugi ruszył do ataku. Po sposobie poruszania się Stefan odgadł bez trudu, że zamierza go kopnąć, widać było, że czuje respekt przed przeciwnikiem i boi się podchodzić zbyt blisko. Cios był sygnalizowany i obrona nie sprawiła mu najmniejszych trudności; krzyżując ramiona wykonał zasłonę i uderzył stopą w pachwinę napastnika, małpolud padł jak ścięty kosą. Wyglądało na to, że nie mają tu nic więcej do roboty. Pociągnął za sobą Krzycha i szybkim krokiem ruszyli w stronę Pasymskiej. W miarę jak oddalali się, rozbity oddział podnosił upa-dłego ducha wojowniczymi okrzykami. Stefan znał Bynia na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jego odwaga potrzebuje nie tylko kilkuosobowego wsparcia, ale i pewności zwycięstwa. A tę niespodziewany upadek musiał znacznie nadwątlić. Żałował, że Marta nie mogła go widzieć w akcji. Gdyby była na miejscu Krzycha, nabra-łaby może lepszego mniemania o jego osobie, przynajmniej pod względem fizycznej spraw-ności. Gdy znaleźli się w domu, Stefan poczuł, że nie może opanować lekkiego drżenia. Obawa i zdenerwowanie dopadły go dopiero teraz, wraz z wyczerpaniem nieproporcjonalnym do wysiłku. Krzych przyglądał mu się z respektem. – Nie wiedziałem, że opanowałeś łamaną japońszczyznę. Były to jego pierwsze słowa od dobrych paru minut. Powiedział to z przekąsem, widać było, że zaczyna wracać do formy. – Kończę właśnie kurs samoobrony – starał się nadać swoim słowom obojętne brzmienie. – Nie wspomniałeś ani słowa – popatrzył podejrzliwie na przyjaciela. – Zaczekaj... Teraz domyślam się, dlaczego trzy razy w tygodniu byłeś wyłączony – zastanawiał się głośno. – A ja myślałem... – nie dokończył. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? Był jakiś specjalny powód? – Bałem się, że zapeszę. Ile razy rozpowiadam szeroko o swoich planach, tyle razy kończy się na obiecujących początkach – wyjaśnił Stefan przerzucając płyty w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na tę okazję. Zdecydował się na stary przebój instrumentalny pod tytułem „Kung-fu”. – Tak było z żeglarstwem, jeśli dobrze pamiętasz. – Aha – przyznał Krzych. – Była jeszcze konna jazda. – No właśnie, jak widzisz miałem powody. – To nie twoja wina, że przenieśli tego konia na drugi koniec Szczytna. Twoje gadanie nie mogło mieć wpływu na przeniesienie służbowe. – Zniechęciłem się wcześniej i to do znacznie mniejszej odległości... Mam na myśli dy-stans między koniem a podłożem – skrzywił się boleśnie przypominając sobie fatalny upadek, po którym przez dłuższy czas nie odróżniał góry od dołu. – Nie jestem jednak stworzony do wszystkich upadków, choć pewne pozory mogą na to wskazywać – ciągnął smętnie. – Nie mówiąc już o tym, że jak podejrzewam, temu koniowi wcale nie zależało, żebym został jeźdźcem. Krzych przyznał mu rację. Znał konia i wiedział, że nie jest to zwierzę stworzone do pod-daństwa, zresztą starał się go rozumieć; nikt nie lubi, gdy ktoś mu siedzi na karku. Wierzcho-wiec ów zniechęcił już dwa pokolenia do uprawiania jeździectwa i Stefan nie był wyjątkiem. Zza okna dobiegły ich jakieś pokrzykiwania. Bynio Grzyb zebrał swoją ekipę i zachęcał przeciwników do rewanżu roztaczając przed nimi mało ponętne perspektywy, podczas gdy wierne małpiszony czyściły go z błota. – To stworzenie za oknem, które chce się ponownie dopuścić czynu ulicznego, to oczywi-ście Bynio-element – upewnił się Krzych, jako że w Szczytnie mieszkał dopiero od paru mie-sięcy i nie ze wszystkimi miał jeszcze przyjemność. – Jak widzisz, łatwo go rozpoznać ze względu na sposób bicia – odpowiedział kalamburem Stefan, zerkając dyskretnie zza firanki. – Zdaje się, że to jeszcze nie koniec naszych zmagań, chciałem powiedzieć, głównie two-ich – nie lubił tego rodzaju przygód, był pacyfistą z przekonania. – Wykluczyć tego nie można – powiedział Stefan zastanawiając się – ale o ile znam osob-nika, będzie on raczej szukał spotkania z kimś innym. – Nie jest mściwy? – ucieszył się Krzych. – Więc jednak ma on jakieś zalety? – Problem polega na tym, że jest to osobnik mściwy – wyjaśnił Stefan – ale nie przywią-zuje się specjalnie do określonej osoby, szczególnie gdy ta stwarza mu pewne trudności. – Więc on nie jest ambitny? – zdziwił się Krzych. – Chce się wybić na swój sposób – stwierdził Stefan lakonicznie. Wyjrzał przez okno. Wyglądało na to, że wrogowie zamierzają zrezygnować z oblężenia. Snuli się po podwórku niezdecydowani, od dłuższego czasu zaprzestali też wojowniczych okrzyków. Poczuł ulgę, ale trwało to krótko, przypomniała mu się rozmowa z Martą. – Rozmawiałem z nią wczoraj – powiedział niespodziewanie. Krzych spojrzał na niego za-skoczony nagłą zmianą tematu, ale zaraz w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. – Spa-prałem sprawę – ciągnął samokrytycznie – wprowadzając do konwersacji fikcyjnego psa. Potem musiałem odwracać kota ogonem. Krzych przełknął gładko zoologiczne zawiłości. – Wyszedłem na kompletnego idiotę – podsumował Stefan swoją rolę w tym spotkaniu. – Postaraj się wrócić jak najprędzej – poradził mu Krzych ostrożnie. – Nie wiem, czy jest jeszcze jakaś szansa. Miała zupełne prawo uznać mnie za beznadziej-ny przypadek. To bystra dziewczyna – stwierdził ze smutkiem. – Tu leży pies pogrzebany. – Nie wymieniaj przy mnie nazwy tego zwierzęcia! – żachnął się Stefan gwałtownie. – Więc aż do tego stopnia – zmartwił się Krzych. – Próbowałeś powiedzieć coś błyskotli-wego albo dowcipnego, tak jak ci radziłem? – Ona ma chyba sadystyczne skłonności, więc musiała mieć niezły ubaw – wyznał ponu-rym tonem człowieka zagubionego. – Nie muszę chyba dodawać, że był to efekt niezamierzo-ny. Nie musiał tego dodawać rzeczywiście, widać to było po jego minie. – Może za wiele od siebie wymagasz? – pocieszył go Krzych.Odpowiedział spojrzeniem o dużej zawartości jadu. – Jeśli jej nie obraziłeś ani nie zanudziłeś na śmierć, nie jesteś jeszcze stracony – stwierdził Krzysztof, tym razem poważnie. Stefan po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że w tego rodzaju stwierdzeniu jest jed-nak trochę racji. Pośmiewisko odbyło się na jego własny koszt. – Mam nadzieję, że nie mówisz tego przez wdzięczność za uratowanie ci życia na gościńcu – mruknął pod nosem