Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zapytana, co to jest „gwint", odparła, żeto wódka z sokiem pomarańczowym. Pomijając wiele ta- kich śmiesznych dziwactw, powróciła do pełni władz umysłowych w całkiem niezłym stanie. Jej usta, a także wiele zdań, które z nich wychodziły, charakteryzowało pewne skrzywienie, ale prócz tego nic nie zostało uszkodzone i mama była w dobrym nastroju. — Ile kosztuje szpital? — Nie wiem, mamo, ale nie martw się o to. Saul i ja zapłacimy. — Więc sprowadźcie tu waszego ojca, niech zajmie sąsiednie łóżko. To będą nasze pierwsze w życiu wa- kacje. Mój ojciec ulatywał pod niebo. Zawsze traktował ją dobrze i z szacunkiem, ale ten powrót do zdrowia i świa- domości jeszcze bardziej podniósł jej wartość w jego oczach. Mówił o niej w płomienny, kaznodziejski sposób. Przemawiał do niej niemal szeptem, jakby obawiał się, że jakikolwiek głośniejszy dźwięk spłoszy ją i wygoni tam, gdzie niedawno przebywała, a może jeszcze dalej. Beształa go za to płaszczenie się, ale jej zachowanie promieniowało miłością i ilekroć był w jej pokoju, nale- gała, by trzymał ją za rękę. Siedząc tam, szkicowałem ich na okrągło. My roz- mawialiśmy, oni trzymali się za ręce, Saul opowiadał historie o życiu w Londynie i o kompanii, dla której pracował. I chociaż nasza czwórka urządzała zjazdy rodzinne raz lub dwa razy do roku, było to coś zupełnie innego. Wszyscy dyszeliśmy miłością i zrozumieniem, co podnosiło temperaturę uczuć w tym pokoju o pięćdzie- siąt stopni. Mama o mały włos nie odeszła na zawsze, ja miałem kamienie nerkowe, mój ojciec scedował na nas władzę rodzicielską i mówił o małżeństwie, rodzinie i miłości na całe życie, tak jakby te rzeczy w efekcie zabijały człowieka. Może wszyscy powinniśmy zniżyć głos. Pewnego popołudnia, siedząc w szpitalnym pokoju przy uśpionej mamie, przypomniałem sobie rysunek przysłany przez Lincolna — mężczyznę z kwiatem w szyi, różą w gardle. Czy właśnie coś takiego się tu 53 zdarzyło? Udławienie się tym, co w życiu dobre, ale połknięte w niewłaściwy sposób? Róże powinno się oglą- dać i wąchać, nie połykać. Miłość mojego ojca, w momen- cie gdy uznał, że mama umiera, okazała się śmiercionoś- nym narzędziem. Tak, w tym ujęciu to miało głęboki sens. Ale co Aaronowie chcieli mi przez to powiedzieć? W Los Angeles dochodziła dziesiąta rano. W pokoju był telefon, ale uznałem, że lepiej zadzwonić z budki w holu. — Halo? — Lily? Tu Max Fischer. — Max? Czekałam na twój telefon. Co u ciebie? Jak mama? — Dobrze. Była w śpiączce, ale teraz wyszła z niej i lekarze uważają, że wszystko będzie dobrze. Słuchaj, chciałem cię o coś zapytać. Pamiętasz ten rysunek, który przysłał mi Lincoln? Tego mężczyznę z kwiatem w gardle? — Z różą. Pewnie, że pamiętam, ja mu kazałam to narysować. Dokładnie według moich wskazówek. — Okey, co to znaczy? Dosłownie wyczułem jej uśmiech przez telefon. — Zgadnij. — Słucham? — Musisz zgadnąć. — Zgaduję od chwili, kiedy to dostałem, ale jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy, była raczej przygnę- biająca. — Nie, to nic smutnego! Gwarantuję ci to. Wiesz, jak to jest, gdy czasami siedzisz gdzieś i słyszysz cichutką muzykę dochodzącą z innego pokoju? Prostujesz się i nadstawiasz uszu, usiłując zgadnąć, co to jest! Po chwili zgadujesz i opierasz się wygodnie z powrotem, jakbyś mówił: „Okey, teraz życie może toczyć się dalej". Tak było ze mną, Max. Odgadłam, jakiego rodzaju muzyką jesteś dla mnie. Nie lubisz skomplikowanych metafor? — Ale czy to jest dobre? — Tak, na pewno dobre. Kiedy wracasz? Spojrzałem na drzwi sali, gdzie leżała moja matka, i poczułem ukłucie wyrzutów sumienia. Teraz, kiedy poczuła się lepiej, chciałem wyjechać i wrócić do swoje- 54 go życia, do tego, co mogło mi się przydarzyć z Lily Aaron. — Myślę, że niedługo. Gdy tylko powiedzą, że już na pewno nic jej nie zagraża. — Wybierzemy się na wycieczkę rowerową, gdy wró- cisz. Cała nasza trójka. — Świetnie. Zanotowałem sobie w pamięci, żeby natychmiast po powrocie do Los Angeles kupić rower. — Wiesz, o czym marzyłam przez lata? Żeby objechać rowerem Europę. Bez wielkich bagaży czy czegoś po- dobnego. Masz samochód i mieszkasz w hotelach, jesz dobre posiłki... ale na bagażniku wieziesz rowery i kiedy zatrzymujesz się w mieście albo w górach, to jeździsz tylko na rowerze lub chodzisz pieszo. Żadnego zwie- dzania samochodem. Możesz sobie wyobrazić, jak wspa- niale byłoby objechać rowerem Alpy? — Albo Paryż? Marzenie! Mógłbym też pojechać? — Nie wiem. Wracaj do domu, a my cię przetestuje- my