They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

O, biedny król i biedne to szczęście moje! Złożywszy ręce jak do modlitwy, znowu w okno patrzała. — Ja was muszę pożegnać — rzekła Grzybowska — przyszłam z dobrem sercem i radą, a nic wam uczynić nie mogę, więc odchodzę. — Ale — przerwała Natałka — ale nie odchodzicie z niczem. Mówiłam królowi... król na rozwód się godzi, byle rozgłosu nie było, podpisze co zechce. Czegóż więcej żąda? Dadzą mu wykupnego, a niech go moje oczy nie widzą. — Dobrze, dobrze — odezwała się stara panna — tylko żebyście później tego nie żałowali, że go odprawiacie; zdałby się może stary i z nim do ładu by przyjść można. Śmiech i śpiewka były jedyną odpowiedzią. Natałka nuciła ruską pieśń: „Szumią bory, mruczą wo- dy”, a głos jej nieuczony, słaby, ale tęskny i przejmujący, niecierpliwą Grzybowską nawet chwilę u progu zatrzymał. Gdy śpiewać przestała, po cichu się wyśliznęła bez pożegnania. Fiaker czekał na nią daleko w samotnej uliczce. Na ujazdowskim dworku dzień ten był jednym z najczynniejszych i najpamiętniejszych Natałce. Ranek przetrwała w strachu po wczorajszej hecy, dzień w oczekiwaniu; podrażniła ją Grzybowską, rozmarzył król, tęsknota za Ukrainą rozłzawiła; wieczór nadchodził i piosnką kołysała się sama, pieszczone dziecię, do jakich snów marzących! Sydorowa zajmowała się wieczerzą ze sługą, gdy stary stróż, dawny żołnierz, później odźwierny w Kozienicach, dla wierności swej sprowadzony tu umyślnie, zjawił się w kuchence z kluczem w ręku. Zobaczywszy sługę, skinął zręcznie na Sydorową, aby do niego wyszła, i wolnym krokiem poprowadził ją na ogródek. Tu obejrzał się po murach otaczających i zbliżywszy do ucha starej, szeptać jej począł: — Ta juścić, moja jejmość, ja się nikogo nie boję, ale coś jest, trzeba żebyście wiedzieli, że coś jest. — Cóż jest ? co ? — spytała stara, którą gderliwość i wielomowstwo żołnierza gniewało i niecierpliwiło. Znowu się wam co przywidziało. Żołnierz aż się na nodze okręcił. — Masz! znowu przywidziało! To idźże jejmość z Bogiem, nic nie powiem, ale jak posłyszycie, żem ognia dał w ogrodzie, żebyście lamentu i wrzasku nie narobiły. — Czekajże, stój! — zawołała Sydorowa — a czegóż ognia masz dawać? — A słuchać mnie nie chcecie? — żywo począł żołnierz — tobyście się przecież dowiedzieli, co jest. Od trzech dni już jakiś mi się tu człowiek podejrzany około domu kręci. Napatrzyłem go, stojąc przed bramą i przez płoty. Źle mu z oczu patrzy; siedzi ciągle pod murem; wczoraj suchy chleb kruszył i jadł. Ogromny drab, odarty, blady; mówię, że mu źle z oczów patrzy, na zbója wygląda... — Młody? stary? zapytała Bondarowa. — Juści nie stary — mówił żołnierz — i młody tak nie jest. Twarzy nie widziałem dobrze, a no, silny, zdrów. Zakradł się, gdy szambelanowa po ogrodzie chodziła, aż na mur i oczy wytrzeszczył na nią; dopiero gdym ja się ruszył, zniknął. Sydorowa się zadumała. Stali właśnie po za bramą i furtą, tam gdzie mur był trochę niższy i odarty, w części okrywały go zarośle. Zaledwie umilkli, szelest się dał słyszeć, a żołnierz dał znak kobiecie, aby zamilkła i palcem wskazał ku zagrodzie. Mrok był na podwórzu, ale dosyć jeszcze jasności dnia zostało, by o kilka kroków twarz ludzką dojrzeć było można. Dwie silne ręce postrzegli naprzód na murze, jakby weń wpite i wrosłe, potem nad niemi ukazała się zmięta i zszarzana czapka barania, na ostatek głowa i twarz blada, z oczyma ciemnemi. Twarz była wychudzona, znędzniałą, zżółkła, spalona, pyłem okryta i błotem. Sydorowa wlepiła w nią oczy, podniosła ręce i krzyknęła głosem wielkim — Maksym! Żołnierz ruszył się jakby po broń, a głowa znikła i ręce opadły. Stara Bondarowa me wiedząc co czyni, rzuciła się ku furcie, ze środka zamkniętej, otworzyła ją, nachyliła się w ulicę pustą i wołać poczęła: — Maksym ! Maksym! Z prawej strony z pod muru szelest się dał słyszeć i człowiek przytoczył się raczej niż przyszedł ku niej, nie mówiąc słowa, pochwycił ją za ręce, namiętnie całując i płacząc. — Maksym! szalony chłopie, co tu robisz ? — zawołała, ciągnąc go z sobą do ogrodu — gdzie ty był? po coś tu przyszedł? Nie miała siły czynić mu wyrzutów żadnych; lata wychowania jego, sieroctwo, przyswojenia za dziecko, wszystkie dni wspólnej pracy i wesela i niedoli na pamięć jej przyszły. Jak drugie dziecko go witała, powtarzając: co ty tu robisz, Maksymie? — Ja — odpowiedział wreszcie Ukrainiec, nabierając w piersi oddechu — a cóż! wszak włóczęgą przywlokłem się tu, aby was zobaczyć. Bez was tam dla mnie wszystko pomarło, bez was tam dla mnie nic nie było. I Maksym począł płakać, ale wnet łez się powstydził, otarł je szybko i uśmiechnął się do Bondarowej, ręce jej pochwyciwszy i okrywając je pocałunkami synowskimi. Stara zawahała się, czy go prowadzić do domu, czy o nim córce powiedzieć