Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. Czy doprowadziła do tego? Ach, bądź spokojna! Nie ma 322 takiej zbrodni, która mogłaby na nas ściągnąć złość natury. Wszystkie zbrodnie jej właśnie służą, wszystkie są dla niej użyteczne, a jeśli nas nimi nie inspiruje, to tylko dlatego, że nie odczuwa aktualnie ich potrzeby. Clairwil jeszcze nie skończyła, gdy grad kamieni wytrysnął z wulkanu i spadł wokół nas. - Ach! ach! - westchnęłam, nie racząc się nawet podnieść. - To zemsta Olimpii! Te kawałki siarki i bituminu są znakiem pożegnania. Ona powiadamia nas, że dotarła już do wnętrza ziemi. - To zjawisko łatwo wytłumaczyć - powiedziała Clairwil. - Ilekroć coś ciężkiego spada do wulkanu, poruszając materię kipiącą bez przerwy w jego łonie, wywołuje to lekką erupcję. -Nie przejmujmy się tym i zjedzmy śniadanie. Mylisz się jednak wskazując na powód tego deszczu kamieni. Chodzi o żądanie Olimpii; musimy jej zwrócić zagrabione bogactwa. Wydobywszy złoto i klejnoty, sporządziłyśmy pakunek, który wrzuciłyśmy do tej samej otchłani, jaka przyjęła niedawno naszą nieszczęsną przyjaciółkę. Następnie zjadłyśmy śniadanie. Nie dobiegł już nas żaden hałas. Zbrodnia została popełniona, a natura usatysfakcjonowana. Zeszłyśmy z góry i u jej podnóża spotkałyśmy naszych przewodników. - Zdarzył się potworny wypadek - wołałyśmy ze łzami w oczach. —Nasza nieszczęsna przyjaciółka za bardzo zbliżyła się do krawędzi... Niestety, runęła w dół... Ach, dzielni ludzie! Czy można jeszcze coś zrobić? - Bynajmniej - odpowiedzieli jednym głosem. - Powinniśmy byli z wami zostać, wówczas by do tego nie doszło. Ona z pewnością zginęła, nigdy już jej nie zobaczycie. Nasze nieszczere łzy popłynęły dwa razy obficiej, gdy usłyszałyśmy tę straszną wiadomość. Wsiadłyśmy do kolaski i po trzech kwadransach dotarłyśmy do Neapolu. Od tego dnia rozgłaszałyśmy nasze nieszczęście. Ferdynand przybył, aby wyrazić nam współczucie. Uważał, że faktycznie byłyśmy dla Olimpii jak siostry i przyjaciółki. Jakkolwiek był zdeprawowany, nigdy myśl o zbrodni, jaką właśnie popełniłyśmy, nie zaświtałaby mu w głowie. Wysłałyśmy wkrótce do Rzymu ludzi księżnej Borghese z dowo- 323 darni poświadczającymi wypadek. Jej rodziną prosiłyśmy o wskazówki dotyczące pozostawionych przez Olimpie, klejnotów i złota, wartych, jak napisałyśmy, trzydzieści tysięcy franków. Faktycznie zostawiła ona jeszcze sto tysięcy, którymi, jak słusznie się domyślacie, skrzętnie zawładnęłyśmy. Nie było nas już jednak w Neapolu, gdy dotarła tam odpowiedź od książęcego rodu, dzięki czemu, przez nikogo nie nękane, radowałyśmy się owocami grabieży dokonanej na naszej przyjaciółce. Olimpia, księżna Borghese, była kobietą ujmującą, skłonną do miłości, gwałtownie oddającą się rozkoszy, o libertyńskim temperamencie, bogatej wyobraźni, niezdolną jednak do pogłębienia swych zasad. Lękliwa, trzymająca się jeszcze dawnych przesądów, podatna na to, by zawrócić z obranej drogi z okazji pierwszego nieszczęścia, jakie by się jej przytrafiło, nie była godna kobiet tak zepsutych jak my. Wkrótce miało się wydarzyć coś ważniejszego: nazajutrz wypadał ustalony z Charlottą dzień kradzieży skarbów jej męża. Resztę wieczoru Clairwil i ja spędziłyśmy na przygotowaniu tuzina ogromnych kufrów. Wydałyśmy też polecenie wykopania, w wielkiej tajemnicy, obszernego dołu w naszym ogrodzie. Zrobił to człowiek, któremu potem palnęłyśmy w łeb, jako pierwszego grzebiąc go w tym tajemnym dole. „Zrezygnuj ze wspólników - powiada Machiavelli - albo pozbądź się ich, gdy już się nimi posłużysz". Nadszedł wreszcie moment podstawienia pod właściwe okna wypełnionego kuframi wozu. Przebrane za mężczyzn zrobiłyśmy to osobiście, a nasi ludzie, częściowo wtajemniczeni w przedsięwzięcie, nie starali się dociec nic ponadto. Charlottą była punktualna: łajdaczka zbyt mocno pragnęła obiecanej trucizny, jaką otrzymać miała pod warunkiem ścisłego przestrzegania umowy, ażeby czegokolwiek zaniedbać. Przez cztery bite godziny znosiła worki, które natychmiast ładowałyśmy do kufrów. Wreszcie zapewniła nas, że przyniosła już wszystko. - Do jutra - pożegnałyśmy ją