Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Szuka natchnienia, wchodzi w rolę, rozumiesz? O tym, że „z morza", czyli kosmodromu w Massandrze, startują nie statki, lecz floggery (a i to rzadko), nie wspominałem. A o tym, że „koteczka" może tam szukać nie tylko natchnienia, lecz także miłego kocurka, nawet bałem się pomyśleć. Myśl, że mojemu ojcu właśnie rośnie wspaniałe poroże, nie była miła. - Rozumiem. A co to za rola? - Anna Karenina! I co ty na to? -No to może powinna leżeć na trasie pociągu jednoszynowego? - Ha, ha, ha! Od razu widać, że nie jesteś człowiekiem teatru! Powiedz no mi, kim jest według ciebie Anna Karenina? - Nieszczęśliwą kobietą zabitą przez miłość. - To jasne. A wydźwięk? - Tragiczny. - Pudło! - zawołał ojciec. - Ech, astronauto! Zresztą, moi koledzy też nic nie rozumieją! Karenina to energia! Uosobiona energia libidowego presuszczetwlenia. Jak ci się podoba, co? - Rewelacja. - I co jest kluczem do tej roli? Energia! Lot, napór, huk kosmodromu! A potem koniec! Stop! Silentium! Nirwana! Przemienienie - w coś wyższego! Czujesz? Czytałeś „Byt i nic"? Pamiętasz? - Tego się nie zapomina. - Otóż to! Oto scena: Leska i szyny. Ona w krótkiej skórzanej kamizelce i minispódniczce, zgodnie z ówczesną modą. Nogi, piersi, buty - cudo! I szyny - straszne, lśniące, zza kulis prosto w widownię! Kontrast - zimny metal i żywa, gorąca kobieta! A powiedz mi, czy Karenina leży na szynach? - Cóż, zgodnie z Tołstojem... - I znowu pudło! Karenina tańczy! Śpiewa! Hymn energii! Rytuał przejścia! To korona! Pieśń Solwejgi! Prawie Verdi! A słowa prosto od Wagranowa - wyobrażasz sobie? No, no, Wagranow to już coś, to nazwisko. „Moskiewskie koty". „Dziewczyna o imieniu Wiosna", „Kiteżgrad"... Pierwszorzędne teksty dla supermusicali. Podobno na „Carze Moczydlo" w Ameryce Północnej młodzież rozniosła w strzępy stadion operowy. Wiadomo, że Anglosasi to barbarzyńcy, ale fakt pozostaje faktem... Ciekawe, co skłoniło Wagranowa do wzięcia udziału w jakimś tam regionalnym spektaklu Symferopolskiego Teatru Muzykomedii? - Tato, przepraszam, ale skąd Wagranow? Nie przypuszczam, by wystarczyłoby wam forsy na jego honorarium... - Brawo! Słuszne pytanie! Ale widzisz, nie zawsze chodzi o pieniądze. .. Jest jeszcze magiczna siła słowa! Ja i Leska skoczyliśmy do Moskwy i ona przed Wagranowem zaśpiewała i zatańczyła, a ja pokazałem mu szkice. Zobaczył w tym potencjał i zgodził się! Pojedziemy z „Kareniną" do Moskwy! Rozumiesz, do Moskwy! - Wspaniale. Żeby tylko nie zapeszyć... - powiedziałem, myśląc jednocześnie, co takiego „zatańczyła" Leska w apartamentach Wagranowa na Tagance, gdy mój ojciec leżał pijany w hotelu. -Jakie tam zapeszyć! Wszystko załatwione! A potem na scenę wjeżdża pociąg! Widzisz to? Prawdziwy parowóz! Na szyny! Na Leśkę! Sala wyje! A na widownię zamiast krwawych kiszek lecą kwiaty! Kareniną wybucha różami i liliami! Czujesz metaforę? No? Ooo, królestwo za porto... Oczywiście, nie po to przyjechałem na Krym, żeby kolekcjonować puste butelki. Wypiłem z ojcem tyle, ile wypadało wypić z okazji spotkania, a we wtorek rano stanąłem na szczycie Aj-Pietri. Przede mną rozpościerała się trasa zjazdowa, na nogach miałem narty, w głowie wiatr, a przed sobą dwadzieścia kilometrów zjazdu. W środę rozkoszowałem się nurkowaniem w sztucznie podgrzewanej Zatoce Bałakławskiej, w czwartek opędzałem się od jałtańskich prostytutek pod tabliczką „zabytek" na fasadzie słynnej „Oreandy". Prostytutki przysięgały, że są czternastoletnimi dziewicami z profesorskich rodzin - ale się nie skusiłem. W piątek płynąłem jachtem z Forosu do Sudaku, w sobotę z Sudaku wracałem. W sobotę, ósmego stycznia, postanowiłem jeszcze raz skoczyć do ojca na Dżemerdżi - żegnając się ze mną we wtorek rano, zapewniał, że zostanie w schronisku co najmniej tydzień. Postanowiłem złożyć mu życzenia z okazji minionego Bożego Narodzenia i następnego dnia połazić po górach. Na Dżemerdżi śniegu nasypało po pas