They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Leo coś mówił, ale go nie słuchałem. Myślałem o czarnej planecie, gdzie teraz przez długie lata będziemy musieli ratować to, co jeszcze da się uratować. Ta myśl o ponurym piekle, które nas czeka, o dziwo, sprawiła mi ulgę. przełożył Tadeusz Gosk Wieczne światło Z początku był to tylko punkt. System lokacyjny statku skoncentrował się na nim jak wzrok człowieka próbującego dostrzec daleki i niewyraźny przedmiot. Dokładnie w tej samej milisekundzie kalkulator zapalił nad pulpitem zwykły sygnał. Ale sterówka była pusta i kalkulator o tym wiedział. Istniał zresztą między innymi po to, by ludzie nie musieli przez okrągłą dobę wpatrywać się w przestrzeń i denerwować przy pojawianiu się w oddali zwykłych obiektów, godnych zaledwie automatycznej rejestracji. Wyglądało na to, że i teraz będzie tak samo. Nieznany obiekt leciał po stycznej, na granicy widzialności, i nie stanowił najmniejszego zagrożenia dla gwiazdolotu. Kalkulator już w zasadzie mógł określić, co to takiego, i prowadził dalej koncentryczną obserwację tylko dlatego, że człowiek obdarzył go wielką dociekliwością. Mijały minuty. Każda z nich przemieszczała statek w przestrzeni o miliony kilometrów. Wszystko było jak zwykle. Niezupełnie. Konkin zbudził się wcześniej, co rzadko mu się zdarzało. Nie to go zresztą najbardziej zdziwiło, lecz wyraźne, niedwuznaczne i ostre jak dźwięk dzwonka uczucie, że musi się obudzić. Skąd się ono wzięło? Przez chwilę leżał nieruchomo z otwartymi oczami. W kajucie było ciemno, cicho, przytulnie. Kalkulator strzegł snu ludzi równie pieczołowicie, jak statku. Może więc źródło tego uczucia było we śnie? Śniła mu się jakaś przygodowa bzdura, że musi dostać się do jakiegoś zamku, czegoś się w nim dowiedzieć, i wszystko szło znakomicie, tylko przy wyjściu z zamku strażnik wpatrzył się nagle ze zdumieniem w kieszenie jego spodni. Konkin mimowolnie także spuścił wzrok i zdziwił się nie mniej od wartownika: z kieszeni bezczelnie sterczały łyżki stołowe! – Go pan tu ma? – podejrzliwie zapytał strażnik o tępej, nalanej twarzy. – A, to... Widzi pan, ja mam takie hobby – odrzekł Konkin. Ta bezsensowna odpowiedź, nie wiadomo dlaczego, rozweseliła obydwu. Na tępej twarzy strażnika pojawił się. szeroki uśmiech zadowolenia, a Konkin poczuł się nagle jak beztroski widz przygodowej komedii z sobą samym w roli głównej. Ruszył wesoło w kierunku bramy, lecz tam zamiast wartownika stał już śniady, chudy i ponury Don Kichot w zbroi. Ta zwykła we śnie przemiana niezbyt Konkina zdziwiła, sterczące z kieszeni łyżki sprawiły jednak, że poczuł się bardzo niezręcznie. Ale Don Kichot patrzył przyjaźnie, łagodine światło zachodzącego słońca jak gdyby dodawało blasku smutnemu spojrzeniu jego piwnych .oczu, i Kon-kinowi od razu zrobiło się raźniej. – Dobrze, że pan jest tutaj – powiedział Konkin z zadowoleniem. – A gdzież mam być, jak nie w pamięci? – odrzekł spokojnie Don Kichot i Konkina zdumiała, zrozumiała jedynie w snach, mądrość tej odpowiedzi. I w tym momencie coś kazało mu się obudzić. Co? Był czas, kiedy człowiek przywiązywał do snów zbyt wielkie znaczenie, gdyż był pewny, że są one pełne niewątpliwego sensu i był czas, kiedy przestał w ogóle zwracać uwagę na sny, gdyż doszedł do wniosku, że nie ma w nich żadnego sensu. Konkin, jak każdy człowiek dwudziestego pierwszego wieku, wiedział, że sygnałów podświadomości nie należy lekceważyć. To, co ogarnia myśl na jawie, jest przecież tylko jasną powierzchnią oceanu psychiki, a rozum jest tym mądrzejszy, im lepiej to sobie uświadamia, śmielej przenika w głębiny i pełniej kontroluje wszystko, co się tam dzieje. Nietrudno się było zorientować, skąd we śnie pojawił się Don Kichot i na czym polegał sens jego wypowiedzi. Była to tylko fantastyczna projekcja niedawnych słów Zielenina, który uwielbiał paradoksy. „Wiesz, co jest dziwne? – powiedział wówczas Konkinowi. – W starożytności tak wiele pisano o cudach techniki, a nie zauważano znacznie większych cudów sztuki.” „Jakich?” – zainteresował się Konkin. „Najzwyklejszych. Kogo, na przykład, lepiej znasz, Hamleta czy Szekspira, Don Kichota czy Cervantesa, Robinsona Cruzoe czy Daniela Defoe? Kogo potrafiliśmy sobie lepiej wyobrazić, kto w tym sensie jest dla nas realniejszy – postać czy jej twórca?” „Nie widzę w tym żadnego paradoksu”. ,,A ja widzę. Cóż wiemy o milionach ludzi, współczesnych Hamletowi, którzy rzeczywiście żyli, kochali, cierpieli, walczyli? Nic! Jak gdyby w ogóle ich nie było. A Hamlet dla nas istnieje. Jest w tym jakaś niesprawiedliwość....” Jeśli słowa te wypłynęły we śnie, to widocznie dotknęły czegoś w podświadomości