Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Lincoln rzucił Fern zaskoczone spojrzenie. Claire natychmiast zrozumiała, co ono oznacza. Najwyraźniej oboje byli zaniepokojeni tym, że reporterka dowiedziała się o niedawnym zdarzeniu. - W zeszłym miesiącu stodoła została zbryzgana krwią - mówiła dalej Damaris. - Jak to wyjaśnić? - To była puszka czerwonej farby, nie krew. - A te światła, migające w nocy na Beech Hill? Powiedziano mi, że to leśny rezerwat. - Zaraz, chwileczkę - wtrąciła się Lois Cuthbert z Rady Miejskiej. - To mogę wytłumaczyć. To ten biolog, doktor Tutwiler, który w nocy zbiera salamandry. Parę tygodni temu niemal przejechałam go w ciemnościach, gdy wracał ze wzgórza. - No dobrze - ustąpiła Damaris. - Zapomnijmy o światłach na Beech Hill. Uważam jednak, że w tym miasteczku dzieje się wiele dziwnych i niewytłumaczalnych rzeczy. Gdyby ktokolwiek chciał ze mną o tym później porozmawiać, chętnie posłucham. - Usiadła. - Zgadzam się z nią - odezwał się drżący głos. Kobieta, która przemówiła, stała z tyłu sali: drobna, blada osóbka, ściskająca swój płaszcz. - Coś w tym mieście jest nie w porządku. Od dawna to czuję. Może pan temu zaprzeczać, panie komendancie, ale mamy tu zło. Nie mówię, że to Szatan. Nie wiem, co to jest. Wiem jednak, że nie mogę już tutaj mieszkać. Wystawiłam dom na sprzedaż i w przyszłym tygodniu wyjeżdżam. Zanim coś się przytrafi mojej rodzinie. -Odwróciła się i wyszła z ucichłej sali. W ciszę wdarł się ostry sygnał pagera Claire. Zobaczyła, że to szpital próbuje ją znaleźć. Przepchała się przez tłum na dwór, żeby zadzwonić z telefonu komórkowego. Po przegrzanej kafeterii wiatr na dworze przenikał do szpiku kości. Skuliła się przy ścianie budynku, trzęsąc się z zimna i czekając, aż ktoś odbierze telefon. - Laboratorium. Mówi Clive. - Tu doktor Elliot. Szukaliście mnie. - Nie byłem pewien, czy w dalszym ciągu interesują panią wyniki analiz, skoro pacjent nie żyje. Ale dostałem analizy Scotty'ego Braxtona. - Tak, chcę usłyszeć, jak wypadły. - Po pierwsze, mam tu końcowy raport z Anson Biolo-gicals na temat szczegółowej analizy toksykologicznej. Nic nie wykryto. - Nie ma nic na temat nagłego wzrostu na jego chroma- togramie? - Nie w tym raporcie. - To musi być jakiś błąd. Coś powinno było wyjść w ana- lizach. - Tutaj napisane jest wyłącznie „nie wykryto". Mamy także ostateczne rezultaty posiewu z wydzieliny nosowej chłopca. Jest to dość długa lista, ponieważ chciała pani, by zidentyfikowano wszystko. W większości jest to to, co zwykle. Staph epidermis, alpha strep. Takie rzeczy, których normalnie nawet się nie wyszczególnia. - A czy jest także coś niez wykł ego? - Ta k. Vibri o fisch eri. Zapi sała naz wę na kaw ałku papi eru. - Ni gdy nie słysz ałam o taki m orga nizm ie. - M y też nie. Nigdy nie mieliśm y w posiewi e niczego takiego. To musi być po prostu jakieś zaniecz yszczen ie. - Al eż pobrała m próbkę na posiew wprost z błony ślu- zowej nosa pacjenta . - N o, wątpię w każdym razie, by ten organiz m pochod ził z naszego laborato rium. Takiej bakterii raczej nie znajdzi e się w szpitalu . - Co to jest Vibri o fisch eri! Gdzi e to zazw yczaj wyst ępuje ? - S pytałem mikrobi ologa w Bangor e, to oni hodowa li po- siew. Powied ział mi, że ten gatunek zwykle koloniz uje bez- kręgow ce, takie jak kałamar nice czy mięcza ki morskie . Żyje z nimi w symbio zie. Bezkrę gowiec zapewn ia bakterii bez- pieczne środowi sko życiow e. - A co Vibri o za to daje? - Do starc za energ ii do orga nu świet lnego gosp odarz a. Dopi ero po chwil i do Clair e w pełni dotar ło znac zenie tego faktu. - C zy to znaczy, że te bakterie są biolumi nescenc yjne? - spytała ostro. - T ak. Kałama mica zbiera je w przejrz ystym worku. Wy- korzyst uje ich światło do przycią gania innych kałama rnic. Coś w rodzaju neonu, zaprasz ającego do seksu. - M uszę iść - przerw ała. - Porozm awiamy później . - Wy- łączyła telefon i pośpies zyła z powrot em do szkolne j kafe- terii terii Glen Ryder znów próbow ał uciszyć zgroma dzonyc h, bez- skutecz nie waląc młotkie m w stół, zagłusz any przez chór konkur encyjny ch głosów. Wydaw ał się zaskocz ony, gdy Claire przepch nęła się do mówni cy. - M uszę coś ogłosić - powied ziała. - Mam alarm zdro- wotny dla tego miasta. - To nie ma związ ku z tym zebra niem, pani dokto r. - Uw ażam, że ma. Prosz ę pozw olić mi mówi ć. Kiwn ął głową i znów zaczął stukać w stół z nową energi ą