Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
.. Powiedz mu, żeby się odpieprzył, a nie... - Słuchaj, Phil. - Ty, do cholery, słuchaj. - Obok na biurku stało radio, właśnie zaczął się dziennik. - Mówimy przecież, na miłosierdzie Boże, o realnej sytuacji. O realnych ludziach... o realnej tragicznej sytuacji, gdzie stawką jest życie lub śmierć. Czasem mi się wydaje, że ludzie nie zdają sobie sprawy, jaką wagę ma słowo. - Głęboko westchnął i cisnął słuchawkę na widełki. #/11#16 Rozbrzmiewająca gdzieś daleko, ale jeszcze na granicy słyszalności, syrena pogotowia połączyła ich na ułamek sekundy z zewnętrznym światem. Mulholland z rękami opartymi na kolanach siedział pochylony w przód, mając Irelanda z jednej strony, dziewczynę z drugiej. Uważał ciszę za demoralizującą, za potencjalne niebezpieczeństwo, za źródło agresywności Grattana. Z największym spokojem, na jaki go było stać, powiedział: - Masz do mnie żal, Grattan, zgoda. Ale co masz przeciwko tym dwojgu? - Nic. - Bardzo miło to słyszeć. - Mulholland zwlekał, niezwykle ostrożny, nie bardzo wiedząc, co oznacza wyraz twarzy tamtego. - Spełnili swoją rolę, dlaczego więc nie puścić ich wolno? - Ja o tym decyduję. - A co z tą młodą panią? Wypuszczenie jej nie osłabi przecież twojej sytuacji. - Ja decyduję, kto, kiedy, jak i co - tylko ja. Nikt inny. - Oczywiście. - Mulholland spuścił wzrok. Mcconnell tylko wtedy się dowie, z kim ma do czynienia, jeśli jedno z nich zostanie wypuszczone. Musi więc uporczywie do tego dążyć. - Bardzo pani zmęczona? - spytał Mcconnell Helenę Olivares. - I tak, i nie. - Czy może pani jeszcze obsługiwać centralę? - Dopóki będę panu potrzebna. - Dziewczyna zna pani głos, on też. Jakoś więc dodaje im pani otuchy, a w jego przypadku to specjalnie ważne. Byle zmiana może teraz rozpętać Bóg wie co. - Wytrzymam choćby jeszcze wiele godzin. - Doskonale. - Mcconnell wsunął w usta miętówkę. - może pani połączy się z 501. - Głośnik był zbyt bezosobowy, jednokierunkowy. - Spróbujmy raz jeszcze. - Co mam powiedzieć? - Niech pani spyta, jakie są jego zamiary. Ma już ambasadora, niech więc powie, czego chce jeszcze. Połączyła się. Mcconnell słuchał przez drugi aparat, ale odmowa mężczyzny dotarła do niego tylko jako stłumione staccato. - Niech pani na jedno zwróci mu uwagę. - Znowu próbował wywrzeć presję, tym razem przez Helenę Olivares i Gabrielę, ale teraz mówił do obcego, każde słowo skierowane było w ciemność. - My możemy czekać cały dzień, cały dzień i całą noc. Do diabła, jest chyba rozsądnym człowiekiem i musi brać swoje szanse pod uwagę. Żeby nie wiedzieć jak długo przeciągał tę sytuację, my go przetrzymamy. Lepiej niech więc coś zdecyduje, podda się. Teraz, kiedy to przyszłoby mu łatwo i kiedy jeszcze ze sobą rozmawiamy... Ku swemu zdumieniu uzyskał odpowiedź. - On powiada, że coś zdecyduje, ale jak będzie ciemno, nie wcześniej. #/11#34 Dannahay poczęstował Landera papierosem i zaczął szukać zapalniczki klepiąc się po kieszeniach. - Nawet psa nie wolno tak traktować. Jak żyję nie słyszałem o czymś takim. - Muszę w tej cholernej sprawie zobaczyć się z Ryderem. - Masz rację. - To niesłychane, żeby moja żona i syn zostali zmuszeni do czegoś takiego... Potworne. - Trudno w to uwierzyć. Gdyby to mnie się przydarzyło, zrobiłbym piekło. - Dannahay zapalił papierosa i zaciągnął się. Byli w toalecie męskiej na parterze hotelu Shelley, Dannahay zaprowadził tam Landera, ledwie winda zwiozła go na dół. - Słuchaj, Harry. Nie zajmę ci wiele czasu, ale zostałem wyznaczony łącznikiem między naszą ambasadą a Brytyjczykami i dlatego muszę wiedzieć, coś robił wczoraj w nocy? - O co ci chodzi? - Gdzieś poszedł? - Ach, o to - odparł Lander ostro. - To już domena Renaty. - Chcesz odbyć próbę przed rozmową małżeńską? - Do rzeczy. - Oni twierdzą, że ktoś wszedł do twego domu i zabrał twój sztucer i marynarkę. Zgodne z faktami, prawda? - Tak, mówiono mi o tym. - Jasne zwłaszcza teraz, jak się odnalazłeś. Sprawdzają odciski palców i tak dalej. Wedle ich teorii ten facet znał i ciebie, i Mulhollanda. Was obu. To zwęża teren poszukiwań. - Doświadczyłem na własnej skórze ich teorii - powiedział z goryczą Lander, zmęczony i nieskory do wybaczenia. - Chryste Panie, kiedy pomyślę... - Dobra, dobra - powiedział Dannahay pojednawczo. - Jeszcze godzinę temu wszyscy cholernie się mylili, i masz rację, że się wściekasz. Ale ponieważ muszę złożyć do kupy wszystkie "dlaczego" i "po co", byłbym ci wdzięczny, gdybyś mi powiedział, dokąd pognałeś w takim pośpiechu. - Do Eastbourne. - A jak się tam dostałeś? - Zatrzymałem na Park Lane przygodny samochód. Równie dobrze to mogło być Brighton czy jakaś inna miejscowość