They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Ale dopóki żył, wiele jeszcze chciał przeżyć, doświadczyć; zbliżając się do osiemdziesiątki, musiał być realistą, chociaż budziło to jego niepokój i przerażenie. Patrzył na siedzącą obok przy stole dziewczynę o wyzywającej zmysłowości, jakże pełną życia, jakże pustą w środku. Weźmie ją do łóżka, może popieści jej piersi - a potem zaśnie. Mea culpa. Co za sens. - Signore? - szepnął Weingrassowi do ucha Włoch w smokingu - Ktoś do pana dzwoni, ktoś, dla kogo za nic w świecie nie miałbym poważania. - To dziwna uwaga, Luigi. - Obraził pana, drogi przyjacielu i szanowny gościu. Jeśli pan chce, odprawię go i zwymyślam, zasługuje na to. - Nie każdy kocha mnie tak jak ty, Luigi. Co powiedział? - Nie ośmieliłbym się tego powtórzyć nawet najbardziej prostackiemu francuskiemu krupierowi! - Jesteś bardzo lojalny, przyjacielu. Podał nazwisko? - Tak, Signore Mosad. Powiadam panu, jest niepoczytalny, pazzol - Jak większość z nich - odparł Weingrass podchodząc szybko do telefonu. * * * Rozdział 10 Stopniowo zaczęło się niebezpiecznie rozwidniać. Azra spojrzał na poranne niebo, przeklinając siebie - i tego prostaka, Yosefa - za obranie złego kierunku koło wieży Kabritta i zmarnowanie cennych minut. Trzej uciekinierzy oderwali nogawki więziennych spodni w połowie łydki i całe rękawy. Bez dobrodziejstwa światła mogliby uchodzić za robotników sprowadzonych z Libanu lub z dzielnicy nędzarzy Abu Dhabi, którzy wydają swoje riale na jedyne dostępne rozrywki - dziwki i whisky, bo tych nie brakowało na nabrzeżu el Shari el Mish, tym otoczonym lądem mieściewyspie. Stali w betonowej niszy stanowiącej wejście dla pracowników do szpitala Waljat niecałe dwieście metrów od Ambasady Amerykańskiej. Wąska uliczka po prawej przecinała szeroką arterię. Za rogiem znajdował się rząd sklepów, nie do odróżnienia za żelaznymi żaluzjami. Na czas trwania tego obłędu zawieszono wszystkie interesy. Dalej, w bramie ambasady snuły się oddziały obszarpanych ospałych młodych ludzi uginających się pod ciężarem dźwiganej broni, wypełniających rozkazy dla dobra dżihad, swojej świętej wojny. Ospałość jednak miała zniknąć z pierwszymi promieniami słońca, a maniakalna energia zapanować wraz ze zjawieniem się pierwszej fali gapiów, zwłaszcza ekip radiowych i telewizyjnych, które tę falę przyciągnęły. Za godzinę na scenie publicznej miały się pojawić gniewne dzieciaki. Azra uważnie obserwował wielki plac przed bramą. Po przeciwnej stronie stały tuż obok siebie trzy białe piętrowe budynki biurowe. W zasłoniętych oknach ciemno, nigdzie śladu światła, co było zresztą nieistotne. Jeśli w środku są jacyś obserwatorzy, znajdują się za daleko od bramy, żeby dosłyszeć to, co powiedziałby cicho przez kraty, a w tak słabym świetle na pewno by go nie rozpoznano jeżeli rzeczywiście wiadomość o ich ucieczce dotarła na posterunek. A jeśli nawet, wróg nie przypuści pochopnie ataku na podstawie tak mglistych przesłanek; konsekwencje byłyby zbyt groźne. W gruncie rzeczy plac był opustoszały, pominąwszy rząd żebraków w łachmanach, którzy siedzieli w kucki przed wykonanymi z piaskowca ścianami ambasady, kilku z nich we własnych odchodach, a przed nimi stały żebracze miseczki. Najbardziej odrażający z tych nędzarzy nie byli potencjalnymi agentami sułtana ani obcych rządów, ale inni mogli nimi być. Skierował wzrok na tych drugich, szukając oznak nagłych, gwałtownych ruchów, które zdradziłyby człowieka nie przyzwyczajonego do nieruchomej przykucniętej pozycji żebraka. Tylko ktoś, kogo mięśnie przywykły do wiecznej żebraczej pozycji w kucki mógł siedzieć nieruchomo przez długi czas. Żaden nawet nie drgnął, żaden nie poruszył nogą; za mało wprawdzie na dowód, ale więcej Azra nie mógł żądać. Strzelił palcami na Yosefa, wyjął spod koszuli pistolet MAC-10 i podał go staremu terroryście. - Idę tam - powiedział po arabsku. - Osłaniaj mnie. Jeżeli któryś z żebraków zrobi podejrzany ruch, chcę, żebyś tam był. - Ruszaj. Podkradnę się za tobą w cieniu szpitala, prześliznę się po prawej stronie od bramy do bramy. Nie chybiam, więc jeden podejrzany ruch i już po żebraku! - Nie nastawiaj się z góry, Yosefie. Nie popełnij błędu strzelając bez potrzeby. Muszę dotrzeć do któregoś z tych kretynów w środku. Wkroczę tam, jak gdybym miał fatalny ranek po wczorajszej nocy. - Młody Palestyńczyk odwrócił się do Kendricka, który przykucnął w rzadkim listowiu pod murem szpitala. - A ty, Bahrudi - rzucił szeptem po angielsku. - Kiedy Yosef dotrze do pierwszego budynku, idź za nim powoli, ale na miłość boską, nie zdradź się! Przystawaj od czasu do czasu, żeby się podrapać, często pluj, no i pamiętaj, że twój obecny wygląd nie licuje z postawną sylwetką. - Znam się na tym! - skłamał bez ogródek Evan przejęty tym, czego się dowiedział o terrorystach. - Myślisz, że nie posługiwałem się tą taktyką setki razy częściej niż wy? - Sam nie wiem, co myśleć - odparł z prostotą Azra. Wiem tylko, że nie podobało mi się, jak mijałeś meczet Zawawi. Zaczęli się gromadzić mułłowie i muezzini. Być może jesteś lepszy w wytwornych stolicach Europy. - Zapewniam cię, że się nadaję - odpowiedział lodowato Kendrick, świadom, że musi podtrzymywać arabski kult siły połączonej z chłodną rezerwą. W swojej grze musiał jednak spuścić z tonu, bo młody terrorysta uśmiechnął się. Był to szczery uśmiech, pierwszy, jaki zobaczył u człowieka mieniącego się Błękitnym. - Sam się o tym przekonałem - powiedział Azra, kiwając głową. Jestem cały i zdrów tutaj, zamiast być trupem na pustyni. Dzięki ci za to, Amalu Bahrudi. A teraz nie spuszczaj ze mnie wzroku, idź tam, gdzie ci wskażę. Błękitny poderwał się, przemierzył leniwym krokiem niewielki trawnik szpitalny i wyszedł na szeroką arterię prowadzącą do samego placu. Po kilku sekundach Yosef wyprysnął pod kątem prostym na prawo od swego zwierzchnika, przeciął wąską uliczkę dwadzieścia metrów przed rogiem, trzymając się ściany budynku w najgłębszym cieniu słabego światła