Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Wszystko zaraz chcieli wiedzieć i o "czarnych, i o statku, na którym panienka przypłynęła, i ciągle było im mało. Mary się zastanowiła. - Opowiem ci jeszcze wiele różnych rzeczy przed twoim następnym wychodnym, żebyś miała więcej do opowiadania rodzeństwu - rzekła. - Myślę, że radzi będą posłuchać; jak się jeździ na słoniach i wielbłądach, albo o tym, jak się poluje na tygrysy. - O mój Boże! - wykrzyknęła Martha zachwycona. - A toć oni chyba głowę stracą z radości. Naprawdę panienka opowie? To będzie zupełnie tak, jakby widzieli tego dzikiego zwierza, którego tu raz podobno pokazywali w Yorku. - Indie nie są w niczym podobne do Yorkshire - rzekła Mary z zastanowieniem. - Nigdy o tym nie pomyślałam. Czy Dick i twoja matka lubią słuchać o mnie? - Dickowi mało oczy na wierzch nie wylazły - odparła Martha. - Ale matka się martwi, że panienka jest taka samiut- ka. I mówi: "Dlaczego pan nie dał jej jeszcze guwernantki albo bony?". A ja mówię: "Nie dał, choć pani Medlock mówi, że da, jak o tym pomyśli, ale ona też mówi, że może i przez trzy lata o tym nie pomyśli". - Nie chcę guwernantki - ostro rzuciła Mary. - Ale matka mówi, że panienka już się powinna uczyć i mieć kogoś, co by na panienkę uważał. "A ty sobie pomyśl- powiada do mnie - jak by ci było w takim ogromnym, pustym domu samej zupełnie, bez matki. Staraj się ją zabawić, jak tyl- ko możesz". A ja powiedziałam matce, że się będę starała roz- weselić panienkę. Mary popatrzyła na Marthę długo, poważnie. - Naprawdę bardzo mnie rozweselasz - rzekła. - Lubię, kiedy coś opowiadasz. Martha wyszła z pokoju i po chwili wróciła, niosąc coś pod fartuchem. - Przyniosłam panience prezent. I co 'panienka na to?- rzekła wesoło. - Prezent? - zawołała Mary zdziwiona, myśląc; jak można z tak biednego domu przynieść komuś prezent: - Przejeżdżał koło nas kramarz - wyjaśniła Martha - i za- trzymał się przed domem. Miał kociołki, rondle, garnuszki i przeróżne rzeczy, lecz matka nie miała pieniędzy, żeby coś kupić. Ale gdy już odjeżdżał, nasza Lizbeth Ellen powiedziała: "Mamo, on ma skakanki z czerwonymi i niebieskimi rączka- mi". I mama zawołała za nim: "Niech no się pan zatrzyma! Po czemu skakanki?". A on mówi: "Dwa pensy", więc matka za- częła szperać w kieszeni i mówi do mnie: "Martho, przyniosłaś wypłatę, bo dobra z ciebie córka; ja mam do kupienia co pra- wda cztery rzeczy po pensie, ale wolę za dwa pensy kupić ska- kankę temu dziecku". No i kupiła, oto ona! Wyciągnęła spod fartuszka sznur i z dumą go rozwinęła. Była to mocna, cienka linka z rączką w czerwone i niebieskie paski na każdym końcu. Mary nigdy przedtem nie widziała skakanki, patrzyła więc zdziwiona. - Do czego to służy? - spytała ciekawie. - Do czego?! - wybuchnęła Martha. - To panienka w In- diach nie widziała skakanki, choć widziała słonie, wielbłądy i tygrysy? Zresztą nic w tym dziwnego, bo pewno "czarni" te- go nie znają. A teraz niech panienka patrzy, do czego to służy. I pobiegłszy na środek pokoju, ujęła sznur w obie ręce i przerzucając go przez głowę, zaczęła skakać, skakać, skakać. Mary przyglądała się jej z osłupieniem, a surowe twarze ze sta- rych portretów też zdawały się na Marthę patrzeć i dziwić, że jakaś wieśniaczka śmie im pod nosem wyprawiać harce. Lecz Martha nawet nie spojrzała na nie. Zainteresowanie i cieka- wość malujące się na twarzyczce Mary podniecały ją, więc skakała i liczyła, i skakała, póki nie doliczyła do stu. - Mogłabym jeszcze dłużej skakać - rzekła przystając.- Jakem miała dwanaście lat, tom skakała do pięciuset, ale nie byłam taka tęga jak teraz i miałam więcej wprawy. Mary wstała z krzesła strasznie podniecona. - To wygląda wspaniale - rzekła. - Twoja matka jest bar- dzo dobra. Czy myślisz, że i ja potrafię tak skakać? - Niech panienka spróbuje - nalegała Martha podając jej skakankę. - Na początku to panienka i do stu nie dociągnie, ale jak się panienka wprawi, to i dalej dojdzie. Tak mówi matka i jeszcze powiada: "Nie ma dla niej nic lepszego od skakanki