Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Jak to się mówi, deptaliśmy Lupinowi po piętach. Niedługo zacznie chichotać od naszych łaskotek, aż wreszcie capniemy go za całą nogę. Za nic w świecie nie mogłem zgadnąć, kto wydzwaniał do mnie do biura. Nie miałem żadnej koncepcji, ale chyba ów tajemniczy mężczyzna miał raczej poufną sprawę, skoro nie podał nazwiska. Kolejna próba połączenia się z Pawłem nie powiodła się. Wyszedłem z biura. Oślepiły mnie ostre promienie budzącego się słońca. Poprzez zmrużone oczy dostrzegłem na chodniku za bramą znajome sylwetki Zośki i Jacka. Rzucali w siebie śnieżkami i potwornie przy tym hałasowali. - Ciszej, na Boga! - upomniałem ich. - Tu się pracuje. - Dochodzi dopiero ósma - popatrzyli na mnie z politowaniem. - Oprócz ciecia i wujka nikogo nie ma. Mieli rację. - A wy czemu nie w łóżkach? - zmieniłem temat i zrobiłem srogą minę. - Zbudził nas wujek zamykając drzwi - rzekł Jacek. - Wstaliśmy, umyliśmy się i przyleźliśmy tutaj, idąc po śladach butów. Są jeszcze świeże, a wujek ma charakterystyczną rzeźbę podeszwy. - Nic o nas bez nas. - Dobra, wsiadajcie do samochodu - machnąłem ręką. - Przejedziemy się do Piaseczna. Przed wizytą na plebani zajechałem jeszcze pod dom Batury. Krętacz natychmiast nas wywęszył i zaczął przyjaźnie szczekać. Wyszła pani Matylda, a ja nakazałem dzieciom zostać w jeepie. - Cisza i spokój - oznajmiła kobieta. - Nikt się nie zjawił. - Ma pani jakiś suchy prowiant i termos gorącej herbaty? I kiedy pani Matylda przyniosła mi jedzenie, przeskoczyłem przez siatkę i zaszedłem do piwnicy, w której przetrzymywany był człowiek w granatowym palcie. Nie chciał nic mówić, więc wręczyłem mu posiłek i pożegnałem go z uśmiechem pokerzysty. - To na razie, kolego. Kiedy wsiadłem do jeepa pogłaskawszy wcześniej Krętacza, dzieciaki zaczęły rechotać. - To z tą starszą panią ma wujek romans? - A kto wspominał o romansie? - uśmiechnąłem się i zaraz potem zrobiłem groźną minę, unosząc wskazujący palec do góry. - Żadnych pytań. Na plebanii ugoszczono nas herbatą, a proboszcz wyraził zdumienie, gdy wyniszczyłem mu swoją sprawę. - Ksiądz Kamieński zainteresowany inkunabułami? - zrobił wielkie oczy. - To raczej niemożliwe. Po pierwsze, nie ma on tak specyficznych zainteresowań, po drugie, wyjechał z kraju do Rzymu. Wróci po Nowym Roku. - A czy moglibyśmy zerknąć na aparat telefoniczny w jego pokoju? - zaryzykowałem. Prawdopodobnie jeden z telefonów na plebani został przez włamywacza “przekierunkowany” i jest to właśnie telefon księdza Kamieńskiego. - Nie mogę - proboszcz zrobił przepraszającą minę. - Naprawdę nie mogę. - Proszę księdza! - podekscytowana Zosia wstała z krzesełka. - Arsen Lupin kradnie z polskich bibliotek cenne starodruki. Zubaża naszą ojczyznę kulturowo! Nie możemy na to spokojnie patrzeć. Pan Bóg przymknie na chwilę oko, kiedy zajrzymy do pokoju księdza Kamieńskiego. - No... nie wiem - drapał się po głowie proboszcz. - To wbrew przepisom. - Lepiej, abyśmy włamali się do pokoju księdza, niż Lupin do kolejnej biblioteki - wspomógł dziewczynę Jacek. Ostatecznie, sympatyczny skądinąd proboszcz, wyraził zgodę. Ostrożnie weszliśmy do nowocześnie umeblowanego, obszernego pokoju i uważnie sprawdziliśmy aparat. Na oko wyglądał na normalny telefon, ale moją uwagę zwrócił wyłączony guzik regulujący głośność dzwonienia. Wyszliśmy jednak z pokoju z pewnym uczuciem zawodu. - Zaraz, zaraz - złapał się za głowę Jacek. - A czy jest tutaj skrzynka telefoniczna? Taka w rodzaju rozdzielni, z kabelkami. - Za mną! - nakazał chyżo proboszcz. Czym prędzej udaliśmy się na tyły plebanii. Odsunąłem na boki gałęzie dorodnych jodeł i wcisnąłem się między drzewa. Za nimi znajdowała się blaszana skrzynia wbudowana w mur. Pod nią, na zasypanej grządce, znajdowały się ledwo widoczne, przysypane nieznacznie śniegiem ślady obuwia, zaś drzwiczki skrzyni były niedomknięte. - Zawsze są zamknięte - zmartwił się proboszcz. - To tutaj Arsen Lupin zrobił małe hokus-pokus - stwierdziłem zamyślony. - Wiedział, że ksiądz Kamieński wyjechał, więc “przekierunkował” jego numer na swój. Jak tylko zadzwoniono tutaj z biblioteki, dzwonek telefonu był głuchy, wcześniej bowiem włamywacz go wyłączył, a po sekundzie nastąpiło przełączenie rozmowy na inny numer. Prawdopodobnie sprawca wrócił tutaj, aby pogrzebać w skrzynce i przywrócić poprzednią konfigurację numeru telefonicznego. Nie zdążył ustawić regulacji głośności dzwonka w aparacie, bo to już było zbyt ryzykowne. Ale cel osiągnął. Biblioteki sprawdziły jego tożsamość i nie zaalarmowały policji. - Ale ja to zrobię - złapał się za głowę proboszcz. - Kiedy on tu wszedł? - To jest właśnie cały Arsen Lupin! - krzyknęła podniecona młodzież. Oczywiście, reakcja proboszcza była jak przysłowiowa musztarda po obiedzie. Przecież włamywacz liczył się z tym, że jego sztuczka zostanie w końcu ujawniona. Ale jemu chodziło tylko o zabezpieczenie się na okres pobytu w bibliotece, na ewentualność, gdyby jakiś gorliwy bibliotekarz chciał sprawdzić jego tożsamość i zawodowe preferencje. Musiał się liczyć z tym, że przestrzegliśmy biblioteki przed fałszywym Raczyńskim i pisarzem Grabskim, więc pojawienie się kolejnej osoby zainteresowanej “zagrożonymi” inkunabułami mogło wzbudzić podejrzenia. I tak też się stało! Ale Lupin i w tym przypadku pokazał, że jest osobą nad wyraz przewidującą i sprytną