Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Biedny Moncada, Moncadita, mój synu! Czyż nie widzisz? I w chwili gdy mówię o tobie, nawet słońce się chowa. Ja wiedziałem, że to takie słońce przed burzą. Ale ono tak sobie kombinuje, że ucieka, kiedy mówimy o Moncadzie. Słońce wie, kim jestem, zostanie pamięć o mnie! Braschi mnie nienawidzi; ma gębę jak wielka małpa, jak ogromny małpolud. Posłuchajcie: Braschi sprawił, że wyrósł tutaj ten port; spłodził go z morzem, a wy jesteście dziećmi Braschiego, tego drugiego, innego Kaina, wy, bracia..." Wstał; nie odczepiając kukiełki, zarzucił sobie krzyż na ramię i ruszył przed siebie, omijając autobusy, które zastawiły ulicę. Tylko dwie osoby poszły za nim. Półkole gapiów jeszcze się nie rozproszyło. Moncada dotarł do drugiego rogu, tego najbliżej rynku. Tuż obok rozłożonych na ziemi produktów, w pewnej odległości między towarami a ulicą, znów ustawił krzyż; uklęknął, po czym, wstając, zaniósł się rozpaczliwym krzykiem: „Ooo! Aaa! Orbegozo Moncada, prezydent Peru, pan na hacjendzie Moncada! Neverl - po czym wskazał kukiełkę. - Ten czar- nuch, ten zelżony, co tu wisi, o którym pamięć przetrwa po wiek wieków. Bóg przyszedł do nas boso, tak jak on; tak jak jego przybili go do krzyża, nie jak mnie. Mnie raz, kiedyś, powiesili za nogi w komisariacie. Pamiętasz, synu, kochany synu, to ja, to ja, ten samiutki!" Nie było smutku w jego głosie. Głos, tak jak owe dwie żyły na jego szyi, był pozbawiony życia, nie odpowiadał treści całej przemowy. Wstał i podszedł do grupki ludzi, którzy zebrali się przed nim. Od tłumu kupujących i sprzedawców dochodził głęboki pomruk; głośniki piskliwie nadawały propagandowe komunikaty i muzykę taneczną; sprzedawcy materiałów przy- ciągali ku sobie Indian i mieszańców, starych i młodych, 5 mężczyzn i kobiety, krzycząc głośno lub nawołując przez megafony i oferując kupon tkaniny za sto, by odstąpić go potem za dwadzieścia ku obopólnemu zadowoleniu. Nikt nie czuł się oszukany. Moncada odgrywał teraz bosego rybaka. Tydzień temu, przebrany za pretensjonalnego elegancika, przemawiał w śródmieściu. Kiedy indziej wyszedł w stroju tureckiego handlarza, a niektórzy pamiętali jeszcze - od tego czasu upłynęło już ładne parę miesięcy - jak zjawił się na placu targowym udając ciężarną kobietę, bliską porodu. Pokazywał swój sztucznie wypchany brzuch, w którym schował małego kociaka; kociak piszczał, a on, wariat Moncada, też zawodził: „Własny ojciec się go wyparł. Nazywa się Anacleto Perez Albertis, to on go spłodził, ten szyper. Ale w Chimbote tylko robotnicy z huty przyznają się do swoich bękartów, tylko oni! Dniówka wysoka, regularnie wypłacana, opodatkowana zgod- nie z prawem. Mieszkają w «Cuernavaca». Fajnie, z podat- kiem, elegancko. Pracują na nocną zmianę, a wtedy ich panie przyprawiają im rogi, o wiele mocniejsze od tych stalowych prętów, co to je fabrykują w hucie. A mnie, aaach, a mnie biedaka nikt nie chce uznać za ojca, Anaclecie Perez Albertis. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, inne dzielnice Chimbote są zaśmiecone takimi kociętami bez ojców, takimi jak ja, synku!" I ścisnął kota, aż wrzasnął. Ludzie mówili, że go zadusił. A w kilka dni potem szedł długimi krokami, dostojny, ubrany z elegancją, której nie umiano sobie wytłu- maczyć; bo jego strój nie był wytworny ani czysty, ale było to wszystko bardzo modne; wąskie, przykrótkie spodnie; roz- chełstana żółta koszula; kapelusz, a jakże, kapelusz z dużym rondem, włożony na bakier, i chusteczka w kieszonce mary- narki, biała chusteczka przy zielonej marynarce. Szedł bardzo szybko, z prawą ręką w kieszeni spodni. Zrobiony na eleganta, Moncada nie wygłaszał tak poważ- nych kazań; przechadzał się zawsze główną ulicą, aleją Bolo- gnesi; przystawał na jakimś rogu, rzucał parę krótkich zdań, szedł dalej i znowu zaczynał na następnym rogu albo pod drzwiami największego magazynu, banku lub klubu: „Tutaj, w Peru, jak to się mówi, po śmierci San Martina, don Josego San Martina, byli już sami obcy, ci z zagranicy nami rządzili. A myśmy są tylko słudzy tych cudzoziemców..." Szedł powo- li, z uniesioną głową, wzgardliwy: ,,A że na mnie mówią 58 wariat, to mnie i nie obchodzi. Ja sam - pamiętacie? - sam sobie przyczepiłem dwie tabliczki, jedną z przodu, drugą z tyłu, a na nich było napisane: wariat, głupiec, pijak. Jest Święta Panienka z Puerta, są sępy ścierwojady, jest i Monca- da..