Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Gdy profesor Jaruga ustalił się w gimnazjum Ostrowieckim, kupił grunt i zbudował dom dla rodziny jeszcze dalej poza miastem, około dwa i pół kilometra szosą starachowicką na zachód i ze trzysta metrów w głąb lasu od strony północnej. Nie był to bynajmniej jakiś reprezentacyjny budynek, dom ten zaprojektował profesor osobiście stosownie do swego gustu i wyobrażeń, jak na te czasy nietypowo. Konstrukcja zbliżona do chaty góralskiej, ale zamiast wysokiego dachu miał łamany dach mansardowy, kryty papą z wykończeniami z blachy cynkowanej, chociaż przed wojną przewidziane było jeszcze sprowadzenie gontów i pokrycie nimi dachu. Poza tym nie było żadnych góralskich ozdób i rzeźb w drzewie, tylko zasadnicza konstrukcja drewniana z kamiennym podmurowaniem. Przed wojną profesor zdążył osobiście wyrzucić dwie pary fabrycznych drzwi wejściowych i dorobić własnego pomysłu, bardzo solidne i starannie wykonane, reprezentacyjne, ale również gładkie, bez rzeźb lub ozdób, a następnie przerobić ganek i schodki przy jednym wejściu. Dom znajdował się na skraju rozległego lasu. Jak wspomniano szosa starachowicka od gimnazjum, mijała jeszcze z lewej dwie małe, a z prawej większą ulicę, potem budynek bursy i tam kończył się teren miasta. Dalej szosa biegła wśród lasu, z prawej był to początkowo pagórkowaty starodrzew, a z lewej pas młodniaków, zwężający się klinowo i za nim teren się obniżał i na dole ciągnęły się wielkie łąki dochodzące do przekopanego kanału dostarczającego wodę do huty i zakładów ostrowieckich, a za kanałem do rzeki. Około kilometra za granicą miasta las z prawej strony przerywał się przy tzw. kolonii robotniczej. Składała się z stuparędziesięciu niewielkich jednakowych domków z czerwonej cegły i krytych takąż dachówką i ogródków zamieszkałych przez pracowników Zakładów Ostrowieckich. Mówiona, że kolonia ta została zbudowana i usytuowana specjalnie poza granicami miasta, żeby przy wyborach samorządowych pozbyć się ludzi o przekonaniach radykalnie lewicowych, a nawet komunistycznych. Jednak chociaż Agnus znał kilku chłopaków z kolonii, nie spotkał ani nie słyszał o żadnym, któryby miał jakieś specjalnie radykalne poglądy, nie mówiąc już o komunistycznych. Przeciwnie, znał, a nawet przyjaźnił się z kilkoma chłopakami z miasta, którzy bardzo jawnie, demonstracyjnie prezentowali i mówili o swoich komunistycznych przekonaniach, a wcale nie mieli nic wspólnego z kolonią. Agnus miał więc duże wątpliwości w tej sprawie a także spotykał ludzi wręcz wyśmiewających taką teorię i mówiących, że chociaż mają inne przekonania, to chętnie byliby gotowi udawać komunistów, gdyby w ten sposób mogli z miasta zostać przeniesieni i mieszkać w tak wygodnych i zdrowych warunkach i za niską. symboliczną opłatą. Wyglądało, że "ci wstrętni kapitaliści" w tym miejscu posłużyli się tak cywilizowanymi metodami, że to wprost zamaskowana akcja charytatywna. Biorąc pod uwagę rewelacyjnie piękne położenie i inne zalety, należy raczej przypuszczać, że była to pokazowa akcja socjalna, zaniechana albo przerwana następnie z braku funduszów. ( W tym miejscu trzeba dodać, że w okresie okupacji Polacy we własnym gronie wymieniali komentarze i dyskutowali o wiele bardziej otwarcie, śmiało albo nieostrożnie, jak kto woli to nazwać - niż w latach następnych pod reżimem komunistycznym. Nigdy nie widziało się takiej wolności słowa, jak w konspiracji). Za kolonią robotniczą, do szosy przylegał spory kawał lasu ogrodzonego, a więc zapewne prywatnego. Jednak widocznie właściciel nie dbał o niego w czasie okupacji, gdyż w ogrodzeniu które ciągnęło się od północnej strony szosy może 1- 1,5 km, były liczne dziury, podobne znajdowały się również w ogrodzeniu od strony kolonii robotniczej i od trzeciej strony, którą stanowiła piaszczysta polna droga, przy której stały trzy duże niewykończone domy albo raczej surowe mury trzech domów, usytuowane w rozległych, oparkanionych ogrodach. Budowy rozpoczęto w 1939 r i następnie, z powodu wojny, przerwano . Jedyne całe ogrodzenie tego kawału lasu, o powierzchni prawdopodobnie stokilkadziesąt ha, znajdowało się od strony wielkiego i starego lasu, do którego przylegał on od czwartej strony, natomiast od pozostałych trzech praktycznie co kilkadziesiąt metrów znajdowały się przejścia, z których korzystali zbieracze jagód, grzybów, suszu drzewnego na opał, a być może i amatorzy grubszego drzewa, chociaż raczej mało, bo z jednej strony las ten był jeszcze zbyt młody, a z drugiej dziury w płocie nie były wygodne do transportu pni drzew, a większych przejść nie było. Także i Angus chodził tam parę razy, bardziej z ciekawości niż na zbieranie czegokolwiek, później jednak wolał iść nieco dalej do dużego lasu. Za tym ogrodzonym, ciągnął się następny znacznie większy teren leśny, bardzo urozmaicony. Były tam ostępy starego lasu sosnowego, ale także las mieszany, partie młodniaka, polany, miejsca pokryte chaszczami i krzakami, przeplatające się również z polami uprawnymi. Las ten zachował się w nieregularnym stanie naturalnym, a szczególnego uroku nadawało mu to, że był to tzw. las o dnie bujnym, zupełnie odmienny od jednostajnych lasów o tzw. dnie suchym, zwykle monokulturowych, do jakich Agnus był dotąd przyzwyczajony. W tym to lesie Angus spędził większość koszmarnych dni czerwca i reszty lata 1940 roku, tragiczne dni kapitulacji Francji i pierwsze miesiące strasznego przygnębienia, utraty wszelkiej nadziei - kiedy ojciec, można powiedzieć, twardą ręką utrzymał go przy życiu, zmuszając do bezustannej pracy nad zadaniami arytmetycznymi. Do tego lasu chodzili razem i tutaj, wybrawszy odpowiednie miejsce na rozłożenie koca, Agnus liczył przez sześć do ośmiu godzin, przedtem jeszcze rano w domu i potem znów po powrocie wieczorem. Wówczas uważał to za znęcanie się nad synem, bezduszną tyranię i miał ogromne pretensje do ojca. Dopiero później zrozumiał, że w taki sposób ratował go on od zupełnego załamania, rozpaczy i prawdopodobnie zrobienia głupstwa. Zaczęło się to bowiem potem, jak Agnus zupełnie serio zaproponował rodzicom popełnienie zbiorowego samobójstwa, gdyż po kapitulacji Francji wydawało się, że wojna jest już ostatecznie przegrana, a hitlerowskie Niemcy staną się panami świata, na którym nie da się już żyć. To był sezon samobójstw, wielu ludzi też tak sądziło. Zajęcie się pracą omal nad siły dzieciaka i wymuszoną stanowiło ratunek psychiczny i pozwoliło przetrwać kryzys. Potem, gdy przerobili już wszystkie podręczniki i zbiory zadań arytmetycznych, różnych klas i szkół, jakie ojciec zdołał znaleźć i kupić w mieście, głównie w księgarni Wilaka koło Rynku, szalony maraton liczenia skończył się. Spełnił swoją rolę, po latach Agnus uznał, że to nie było żadne znęcanie się, ale że w ten sposób ojciec uratował mu życie i rozum. A ponadto przy okazji zaszczepił to co sam miał najcenniejszego, umiejętność szybkiego liczenia