They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Czy spodobałaby się jej Proxima? Zapewne nie. Pewnie chciałaby jak najprędzej wrócić do domu. Tym widokiem musiał się cieszyć sam. Był on tylko dla niego. Zaczął doświadczać wielkiego spokoju. Mógł leżeć w bezruchu, a płomienny majestat był coraz bliżej... Jakiś dźwięk. Coś się unosiło ze stosów popalonych urządzeń. Pokręcony, powyginany kształt, niejasno widoczny w migotliwym blasku ekranu. Morris zdołał odwrócić głowę. Casrad z trudem stanął w pozycji wyprostowanej. Większość jego tułowia odpadła, potrzaskana. Robot zachwiał się i padł do przodu z przeraźliwym łoskotem. Powoli podczołgał się bliżej i zatrzymał. Zgrzytliwie zaterkotały kółka. Trzasnęły przekaźniki. Bezkształtne, bezcelowe istnienie ożywiało ten zniszczony kadłub. – Dobry wieczór – zapiszczał metaliczny głos. Morris zaczął wrzeszczeć. Chciał poruszyć ciałem, ale pogięte sztaby trzymały go mocno. Charczał i krzyczał, i próbował odsunąć się dalej. Pluł, jęczał i płakał. – Chciałbym zademonstrować panu casrada – kontynuował mechaniczny głos. – Czy może pan poprosić żonę? Jej również chciałbym pokazać casrada. – Odejdź! – wrzasnął Morris. – Odejdź ode mnie! – Dobry wieczór – ciągnął casrad niczym zapętlona taśma. – Dobry wieczór. Proszę usiąść. Miło mi państwa poznać. Państwo pierwsi w tej okolicy mają okazję zobaczyć casrada. Gdzie jest pan zatrudniony? Martwe soczewki patrzyły na niego, nie widząc. – Proszę usiąść – powtórzył. – To zajmie tylko chwilę. Tylko chwilę. Ten pokaz zajmie tylko... Przełożył Wiktor Bukato Majstersztyk (Precious Artifact) Pod kopterem Milta Biskle’a rozpościerały się żyzne od niedawna ziemie. Zrobił dobrą robotę w tej strefie Marsa, znów zielonej, odkąd odtworzył starożytną sieć nawadniającą. Wiosna – dwie wiosny rocznie przyszły do tego jesiennego świata piasku i skaczących ropuch, świata wyschniętej spękanej ziemi i pyłu minionych czasów, ponurych i bezwodnych ugorów. Już niedługo pojawią się pierwsi przybysze z Ziemi, obejmą swoje nadziały i przystąpią do pracy. On swoje zrobił. Może wróci na Ziemię albo sprowadzi rodzinę tutaj wykorzystując prawo pierwszeństwa – należało mu się to jako inżynierowi rekonstrukcji. Strefa Żółta znacznie wyprzedziła strefy wszystkich innych inżynierów i teraz przyszedł czas nagrody. Milt Biskle wyciągnął rękę i wcisnął klawisz długodystansowego przekaźnika. – Tu rekonstruktor Strefy Żółtej – zgłosił się. – Potrzebuję psychiatry. Wszystko jedno jakiego, byle szybko. Kiedy Milt Biskle wszedł do gabinetu, doktor DeWinter wstał i wyciągnął rękę na powitanie. – Słyszałem – powiedział – że ze wszystkich przeszło czterdziestu inżynierów rekonstrukcji pan okazał się najbardziej twórczy. Nic dziwnego, że jest pan wyczerpany. Nawet Bóg musiał odpocząć po sześciu dniach takiej pracy, a pan to robił przez lata. Czekając na pańskie przybycie otrzymałem z Ziemi wiadomości, które pana zainteresują – powiedział biorąc z biurka biuletyn. – „Pierwszy transport osadników przybywa na Marsa...” i tak dalej. Zostaną skierowani do pańskiego sektora. Gratulacje, panie Biskle. – A gdybym tak wrócił na Ziemię? – spytał Milt Biskle. – Ale jeżeli chce pan tu objąć nadział dla swojej rodziny... – Chcę, żeby pan coś dla mnie zrobił – powiedział Milt. – Ja jestem zbyt zmęczony, żeby... – tu zrobił gest ręką. – Albo może przygnębiony. W każdym razie chciałbym, żeby pan załatwił umieszczenie moich rzeczy łącznie z moim doniczkowym wugiem na pokładzie transportowca wracającego na Ziemię. – Sześć lat pracy – powiedział DeWinter. – A teraz chce pan zrezygnować z nagrody. Byłem niedawno na Ziemi i wszystko jest tam tak, jak pan pamięta... – Skąd pan wie, jak ja to pamiętam? – Powinienem raczej powiedzieć – poprawił się gładko DeWinter – że wszystko jest tam, jak było. Przeludnienie, ciasne komunalne mieszkania z jedną małą kuchnią na siedem rodzin. Autostrady tak zatłoczone, że przed jedenastą nie można ruszyć z miejsca. – Dla mnie – powiedział Milt Biskle – przeludnienie będzie atrakcją po sześciu latach spędzonych w towarzystwie automatów. – Zdecydował się. Mimo tego wszystkiego, czego dokonał tutaj, a może właśnie dlatego, postanowił wracać. Bez względu na argumenty psychiatry. Doktor DeWinter mruczał pod nosem. – A jeśli pańska żona i dzieci znajdują się w tym pierwszym transporcie? – Raz jeszcze podniósł biuletyn ze swojego uporządkowanego biurka i zaczął go przeglądać. – Biskle Fay, Biskle Laura, Biskle June. Kobieta i dwoje dzieci. Czy to pańska rodzina? – Tak – przyznał Milt drewnianym głosem patrząc wprost przed siebie. – Sam pan widzi, że nie może pan wracać na Ziemię