Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zapadła ogłuszająca cisza. Leżał nieruchomo, próbując wstrzymywać oddech. Słyszał głosy rozmawiających ze sobą żołnierzy czy też policjantów, i nagle rozpoznał jeden z nich; to był sierżant Zids, nie miał wątpliwości. Przez warstwę lalek widział ludzi w mundurach. Wynoszono martwych przyjaciół majora. Sierżant Zids wyszedł z cienia, wydając rozkaz przeszukania magazynu. Wallander zamknął oczy, myśląc, że wszystko się zaraz skończy, zastanawiał się, czy Linda kiedykolwiek się dowie, co stało się z jej ojcem, który zdematerializował się w czasie zimowego urlopu w Alpach, czy też jego zniknięcie pozostanie nierozwiązaną zagadką, jedną z wielu wypełniających archiwa szwedzkiej policji. Ale nikt nie przyszedł, by skopać lalki z jego twarzy. Odgłos kroków oddalał się powoli, wściekły głos sierżanta, pokrzykującego na żołnierzy, umilkł, magazyn wypełniła cisza i gorzki zapach prochu. Nie wiedział, jak długo leżał bez ruchu. Chłód cementowej posadzki sprawił, że trząsł się tak bardzo, aż lalki zaczęły grzechotać. Ostrożnie usiadł, jedną ze stóp miał sztywną, jak odmrożoną. Podłoga była zalana krwią i wszędzie było widać dziury po kulach. Wziął kilka głębokich oddechów, by nie zwymiotować. Wiedzą, że tu jestem, myślał. To mnie sierżant kazał szukać żołnierzom. Ale może pomyśleli, że jeszcze nie przyszedłem, że zaatakowali za wcześnie? Mając przed oczami przestrzeloną głowę Inese, zmuszał się do myślenia. Musi wyjść z tego domu śmierci, musi zrozumieć, że teraz jest zupełnie sam i może zrobić tylko jedno: odszukać szwedzki konsulat i poprosić o pomoc. Trząsł się ze strachu, serce waliło mu gwałtownie w piersiach, bał się, że zaraz dostanie ataku serca, którego nie przeżyje. Ile czasu upłynęło, nim odzyskał kontrolę, nie wiedział. Brama była zamknięta. Wiedział, że budynek jest strzeżony i nie może próbować wyjść przed zmrokiem. Za jedną z przewróconych półek było okno, prawie całkiem pokryte zastarzałym brudem. Brodząc ostrożnie wśród porozbijanych zabawek, podszedł do niego i wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył dwa dżipy, ustawione przodem w kierunku magazynu. Czterej żołnierze z bronią gotową do strzału uważnie obserwowali budynek. Odszedł od okna i rozejrzał się dokoła. Chciało mu się pić, gdzieś musiała być woda, wcześniej dostał przecież herbatę. Szukając kranu, gorączkowo zastanawiał się, co dalej. Był ścigany, a ścigający zademonstrowali niewyobrażalną brutalność. Kontakt z Baibą równałby się wyrokowi śmierci. Nie miał już wątpliwości, że obaj pułkownicy - a przynajmniej jeden z nich - gotowi byli zrobić wszystko, by wyniki śledztwa majora nie ujrzały światła dziennego ani na Łotwie, ani za granicą. Z zimną krwią, jak bezpańskiego psa, zabili nieśmiałą, cichą Inese. Może zrobił to jego kierowca, uprzejmy sierżant Zids. Strach Wallandera mieszał się z nienawiścią. Gdyby miał w ręku broń, nie zawahałby się jej użyć. Pierwszy raz w życiu uświadomił sobie, że byłby w stanie zabić, nie tłumacząc tego obroną własną. Życie ma swój, a śmierć swój czas - myśl ta przyszła do niego po raz pierwszy, gdy kiedyś jakiś pijaczyna w parku Pildamm w Malmó uderzył go nożem w pierś, tuż pod sercem. Teraz to zdanie nabrało konkretnego znaczenia. Znalazł brudną toaletę z kapiącym kranem, opłukał twarz i ugasił pragnienie. Następnie przeszedł do odległej części budynku, wykręcił żarówkę u sufitu i usiadł, czekając na wieczór. By odgonić strach, próbował ułożyć plan ucieczki. W jakiś sposób musi dostać się do centrum i odszukać szwedzki konsulat. Powinien być przygotowany na to, że każdy policjant, każdy „czarny beret" ma jego rysopis. Bez pomocy szwedzkich dyplomatów jest stracony, nie ma możliwości, by pozostawał dłużej niezauważony. Liczył się również z tym, że szwedzka placówka jest strzeżona. Pułkownicy uznali, że znam tajemnicę majora, myślał. Inaczej by tak nie zareagowali. Pułkownicy, bo nie wiem, o którego chodzi. Zdrzemnął się, ze snu wyrwał go warkot samochodu, hamującego przed magazynem. Od czasu do czasu podchodził do okna. Żołnierze wciąż pilnowali budynku. Czuł mdłości, groza tego miejsca była nie do wytrzymania. Zmusił się do obejścia magazynu w poszukiwaniu drogi ucieczki. Brama nie wchodziła w rachubę, była pod nieustanną obserwacją. W końcu znalazł otwór w ścianie, tuż przy podłodze, który był rodzajem kanału wentylacyjnego. Przyłożył ucho do zimnej ceglanej ściany, starając się usłyszeć, czy żołnierzy nie ma i po tej stronie magazynu, lecz nie mógł się zorientować. Nie wyobrażał sobie, co będzie, jeśli ucieczka mu się nie powiedzie. Próbował wrócić do snu, ale zakrwawiona twarz Inese nie dawała mu spokoju. Zapadł mrok i oziębiło się. Była siódma. Wiedział, że musi stąd wyjść. Zaczął powoli obluzowywać zardzewiałe drzwiczki do kanału. Wyobrażał sobie, że zaraz rozbłyśnie reflektor, głosy zaczną wykrzykiwać komendy i grad kul uderzy w ceglaną ścianę. W końcu udało mu się ostrożnie otworzyć drzwiczki. Na wyżwirowany placyk przed magazynem padało słabe żółte światło z sąsiednich zabudowań fabrycznych. Nigdzie nie widział żołnierzy. Dziesięć metrów dalej stało kilka zardzewiałych ciężarówek. Tam postanowił się dostać. Wziął głęboki oddech, skulił się i pobiegł tak szybko, jak tylko umiał. Dobiegając do pierwszego samochodu, potknął się o starą oponę, uderzając kolanem o kupę żelastwa. Poczuł przeszywający ból, przestraszył się, że hałas zwróci uwagę żołnierzy, ale nic się nie stało. Ból w kolanie był bardzo silny, po nodze płynęła krew. Co dalej? Gdzie znajdzie szwedzki konsulat czy ambasadę? Nie wiedział nawet, jaki typ szwedzkiej placówki dyplomatycznej znajdował się na Łotwie. Nagle poczuł, że nie może i nie chce się poddawać. Nie wyśle prywatnego SOS, musi skontaktować się z Baibą. Oddaliwszy się od tego przeklętego domu śmierci, w którym zginęła Inese i jej przyjaciele, potrafił myśleć inaczej. Przyjechał tu dla Baiby i odnajdzie ją, nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Ostrożnie przemykał wśród cieni. Idąc wzdłuż płotu otaczającego zabudowania fabryczne wyszedł na słabo oświetloną ulicę