Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
W mieście naloty bolszewickie powtarzają się bardzo często, my mieszkamy między dwoma mostami, które są ich celem, więc często wszyscy mieszkańcy spotykają się wieczorem na wielkim podwórzu, psy mają dodatkowe wyjście, właściwie jest to nawet przyjemne, tylko mama nie może zapalić papierosa, tak jej ręka drży. Wszyscy mówią, że inwazja aliantów zacznie się lada dzień. I rzeczywiście, zaczyna się, miasto jest podniecone, na murach niemieckie napisy V mają dopisane "erloren", "Deutschland kaputt, a "Deutschland siegt an allen Fronten" przerabiane jest na "liegt". Przegrywają, teraz to już jest pewne, ale gryzą nas dalej, zabijają i wywożą. Aresztowali Tadeusza Michalskiego, kuzyna Agi z "Rodła". Nadchodzi lato, ostatnie niemieckie. Nie mamy już, niestety, tak dogodnego radia, jak za czasów pani Zosi, korzystamy z radia u państwa Chowańczaków i od czasu do czasu jeździmy do Zalesia Górnego do tych państwa co zawsze. Pani Helena Zielińska przeniosła się do pensjonatu pani Przemyskiej w Zalesiu. Jest to dobre i wygodne miejsce, w lasach. Dzieją się tam od rana do wieczora najrozmaitsze rzeczy. Jedna z ciekawszych, to sprawa bocznicy kolejowej, odchodzącej dość głęboko w las. Kiedyś zwożono nią pewnie drewno. Teraz wokół tej bocznicy utworzone zostało przedsiębiorstwo, a nawet konsorcjum złożone z wielu akcjonariuszy. Przez Zalesie idą pociągi niemieckie na wschód, w stronę frontu, na Radom i dalej. Od każdego niemieckiego transportu odczepiany jest na wysokości bocznicy ostatni wagon, który po przestawieniu zwrotnicy sam odtacza się w głąb lasu. Tam odbywa się druga część operacji. Po otwarciu wagonu okazuje się dopiero, czy, ile i czego dorobiło się tym razem zainteresowane przedsiębiorstwo. Raz jest to transport sardynek z Francji albo innego zaopatrzenia. Raz broń, raz mundury niemieckie, co oczywiście przechodzi do AK w Lasach Chojnowskich. Raz wagon trumien i wtedy przedsiębiorstwo jest stratne, a innym razem spadochrony albo wino. W zależności od rodzaju zdobyczy z wagonu, okolica jest zalana odpowiednim towarem. Po spadochronach dziewczyny we wszystkich wsiach mają cudne nowe jedwabne białe bluzki. Po winie wszyscy są pijani. Ja kupiłam sobie na szlafrok ciemnoszafirowy, lekki jak piórko i puszysty materiał przeznaczony na wnętrza kombinezonów lotniczych dla Luftwaffe. Mama pojechała także do pani Przemyskiej, a ja często doskakiwałam tam z Warszawy i nocowałam. Te noce były cudowne, siedzieliśmy na tarasie i patrzyli w gwiaździste niebo, nadsłuchując w cichym, ciepłym powietrzu dalekiego pulsowania naszych zrzutowych samolotów, z sercem przepełnionym radością, że już nareszcie inwazja stała się faktem, że już to, na co tak strasznie czekaliśmy, tak strasznie długo, jest faktem, że teraz ma nadejść tylko ta ostatnia rozprawa i skończy się wojna. Z wpatrywania się w niebo gwiazdy zaczynały się poruszać, co chwilę ktoś mówił: "Widzę, widzę, są, lecą". Czasem naprawdę widzieliśmy ich. Tę cudowną ciszę rozbijał nagle błysk i huk, to młodzi z małego sabotażu zdawali egzamin na wielki, wysadzając mosty i mostki, wiadukty i przejazdy kolei radomskiej nad stawami Żabieńca