Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Gdy przyjdą następnym razem, nie dam się zaskoczyć i powiem: przeznaczeniem szata- nów jest kłamać, ale ja się nie ugnę. Bogaty w moją wia- rę, mając w sercu mego Pana za towarzysza wędrówki, poszedłem tam, gdzie chcieliście, by unaocznić wasze łgarstwa, napiętnować nikczemność. Poszedłem tam, by wytrącić z waszych rąk smolistych kindżał kłamstw, stępić go o prawdę i mą niezachwianą wiarę. Na linii horyzontu wypatrzył wyraźnie zarysowa- ne wzniesienie, grupę ostrych skał. Zmusił niechętne- go wielbłąda do szybszej jazdy. Wkrótce odkrył na spa- lonej ziemi cienką wstęgę szlaku, nieco zatartego przez kurz, ale dobrze odcinającego się od spękanej skorupy pustyni. Trzymał się tej dróżki, która niechybnie wiod- ła do wzniesień na horyzoncie. Wielbłąd stąpał miarowo, niespiesznie. Był wczesny ranek; aniołowie dopiero zaczęli wciągać złoty łańcuch z zawieszonym na końcu słońcem. Powietrze stało nie- ruchomo. Muhammad Ibn al-Char id liczył, że uda mu się dotrzeć do celu i powrócić, nim diabli zaczną pędz- lami żaru malować na pustyni falujące miraże. Wtedy trudno byłoby wrócić do domu. Dźgnął mocniej wierz- chowca, zmuszając go do lekkiego galopu. Chciał to mieć szybko za sobą. Może w Dimaszk asz-Szamie hu- lał już jakiś dżinn? Jakże mógłby świat składać się tylko z Dimaszk asz-Szamu i kawałka pustyni? Widać tu pełnię kłam- stwa demonów: przecież Święta Księga, Koran, mówi o tym, jak wygląda świat. Ile jest ziem i niebios. Opo- wiada Święta Księga, jak Prorok konwojował karawa- ny z Arabii ku Pustyni Syryjskiej, a potem rozmyślał w grocie na górze Hira i rozmawiał tam z aniołem Dżi- brilem, Bożym Posłańcem. Następnie mówi Księga, jak nauczał w Mekce i w Medynie, prowadził muzułmanów na niewiernych pod Badr i jak skrzydlaty rumak Al- -Borak niósł go z anielskiego rozkazu od świątyni w Je- rozolimie do nieba, skąd widział cały świat i wszystkie miasta. O wszystkim tym mówi Koran, wlewając w du- szę słodycz prawdy. Czy opowiadałby o tylu krainach, miastach, górach, pustyniach i rzekach, gdyby całym światem był tylko Dimaszk asz-Szam? Nie, nie, nie, nie, nie! Łgarstwa złych duchów nawet na chwilę nie zachwiały jego wiary! Niedoczekanie! Bo czyż Święta Księga może kłamać? Muhammad Ibn al-Charid sięgnął po bukłak i po- ciągnął mocny łyk. Świeża woda spłynęła do przełyku, oczyszczając go z kurzu. Powoli, ale zauważalnie zaczy- nało się robić gorąco. Skałki, do których niósł go wiel- błąd, urosły nieco, przesuwając się z linii horyzontu bli- żej, w stronę miasta. Łowca wytężył wzrok, by dojrzeć, co jest za nimi. Pustynia. Nie rozróżniał szczegółów: dżinny z gorącymi pędzlami wyszły już z dziur w zie- mi i harcują. - Powinienem się nimi też zająć - stwierdził Łow- ca Demonów. - Zwodzą z drogi podróżnych, prowadzą karawany zamiast ku ocienionym oazom, w kamieniste przepaści. Z takimi myślami, bijąc piętami wielbłąda, dotarł wreszcie do skał. Wstrzymał wierzchowca i zeskoczył na ziemię. Ciągnąc zwierzę za uzdę, przeszedł wolnym krokiem wzdłuż spiętrzenia ostrych głazów aż do wą- skiego przesmyku. Tam wiódł szlak, którym podążał. Muhammad stanął. Obejrzał się. Teraz to Dimaszk asz-Szam leżał na horyzoncie - zniekształcony przez falujące powietrze, owiany chmurami kurzu - ale na pewno było to jego miasto, nie miraż. Słońce tkwiło wysoko, ale wyraźnie po lewej stronie. Nie mógł się pomylić. Jadąc dalej tą drogą, dotarłbym do Libanu, zaś póź- niej do morza - pomyślał. - Demony nie są w stanie mnie oszukać. Ruszył dwa kroki w przód i stanął. Wiem, że tam jest Liban, za nim morze, a za morzem inne krainy - myślał dalej. - Daleko, daleko w stronę słońca rozciąga się Egipt, gdzie nad Nilem rośnie mój ulubiony tytoń. Zaś wiele dni drogi w przeciwnym kie- runku leży Turcja, a za nią kraje Franków i dzikich nie- wiernych. Wiem, bo tak mówi Księga. Tak mówi Pro- rok, którego ustami przemawia Pan. WIEM. I WIERZĘ. Mogę to sprawdzić. Ale byłoby to oznaką zwątpienia. Uszczerbkiem na mej wierze. Zaparciem się Boga. Niecne demony - taki jest ich plan. Wiem, że kłamią. Wiem i wierzę, że dalej rozciągają się krainy i miasta, i tak powinno pozostać. Teraz zdobędę najsilniejszy oręż przeciwko siłom nie- czystym: nie przejdę tej linii, nie dam demonom satys- fakcji. Moja wiara się wzmocni, a z nią moja siła. Jeżeli Bóg Jedyny zechciałby nagle odmienić świat i ja zobaczyłbym to, moja wiara nie zmniejszyłaby się wcale. Uznałbym, że taka wola Pana, by świat był tyl- ko Dimaszk asz-Szamem i kawałkiem pustyni dooko- ła. Wola Stwórcy. Cokolwiek jest za tymi skałami, nie umniejszy mojego oddania. „Zostaną zapędzeni do Gehenny ci, którzy zwątpili. I powiedzą do nich strażnicy: »Czyż nie przychodzili do was posłańcy, niosąc słowo Pana, i nie ostrzegali przed dniem gniewu?«. W Gehennie już czekają na wątpią- cych czeluście pełne węży grubych jak szyje wielbłądów i skorpiony jak czarne muły. Potępieni zostaną rzuceni tym wężom, a one kąsać będą ich wargi i zdzierać skórę z ich ciał, od włosów po paznokcie u nóg