Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
To był kołonotatnik - kalendarz i notes jednocześnie. Napisał w nim coś po francusku. Chciałem to dokładnie zrozumieć. - Proszę przetłumaczyć - powiedziałem. - Co się z nami stanie? Czym to się skończy? W piekle! - Jej głos załamał się. Zagryzła wargi, odwróciła się do mnie. Łzy połyskiwały na jej policzkach, tusz się rozmazał. - Mój wuj umarł śmiercią bohatera... teraz mój ojciec czterdzieści lat później... Wiem, że stało się coś okropnego... Wiem, że nie chciał pan, żeby do tego doszło... - Nie, Gabrielle, nie chciałem. Po prostu wędruję w ciemności. - Położyłem ręce na jej ramionach, poczułem miękkość kaszmiru zsuwającego się po skórze. Podeszła do mnie, położyła głowę na mojej piersi. Trzymałem ją w ramionach, czułem jej drżenie. Była drobna, jej budowa sprawiała, że wydawała się krucha. Przywierała do mnie, do nieznajomego, w chwili strachu. Pocałowałem pasmo włosów. Wdychałem jej zapach. Chciałem powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że ojciec jest bezpieczny, ale nie mogłem. Zbyt wiele osób zginęło. Trzymałem ją tak i pozwoliłem jej się wypłakać. Może LeBecq miał rację. Może był już w piekle. Fałszywe uspokajanie nie dawało pocieszenia. Z głową wciąż na mojej piersi zapytała: - Dlaczego panu ufam? - A co ma pani do stracenia? Wie pani cholernie dobrze, że nie jestem tutaj, by kogokolwiek zabijać. I jestem sprytny, jak na starszego pana, co? Uśmiechnęła się i pociągnęła nosem. Potem strzeliłem w ciemno. - Ponieważ wie pani coś, czego mi pani nie powiedziała... coś, co według pani też powinienem wiedzieć. Ufa mi pani, ponieważ chce mi pani ufać. Powoli oderwała się ode mnie. - Tak, jest coś jeszcze w jego dzienniku. - Przerzucała strony, a potem zatrzymała się. - To jest dzień, w którym spotkał pańską siostrę. W ogóle nie wspomina jej nazwiska... Ale tutaj, widzi pan, napisał listę imion. Simon. Gregory. Paul. Christos. Arcyksiążę! Popatrzyła na mnie, kiedy czytałem imiona głośno, a potem powiedziała. - Czy są to prawdziwe imiona, panie Driskill? Czy coś w rodzaju pseudonimów? Arcyksiążę... Skinąłem głową. - Ale co oznacza tak wielki tytuł? Co powoduje, że Arcyksiążę jest taki ważny? - Jest czterech mężczyzn na pańskim małym zdjęciu... - powiedziała. - Jestem prawie całkiem przekonany, że moja siostra pokazała tę samą fotografię pani ojcu. Pani ojciec widzi zdjęcie, nie pisze notatki o mojej siostrze... ale wpisuje imiona... - Ale to nie pasuje, czy pan nie widzi? Tam jest jedno imię za dużo! - Nie, jest w porządku. Piąty mężczyzna fotografował. Staliśmy wpatrując się w siebie, obserwując własne zmieszanie. - Panie Driskill, czy chciałby pan przejść się plażą? Może świeże powietrze rozjaśni nam w głowie. - Dlaczego nie mówisz do mnie Ben? Wzięła zamszową kurtkę z oparcia krzesła. - Musisz więc mówić do mnie Gaby, dobrze? Uśmiechnąłem się i skinąłem głową. - Chodźmy. Rozsunęła szklane drzwi. Zimne powietrze i zapach soli wypełniły pokój. Zrzuciła pantofle na wysokich obcasach. Zeszliśmy po drewnianych schodach na mocno ubity piasek. Fale uderzały o brzeg, lśniąco srebrne w świetle księżyca. Łuna Aleksandrii świeciła na wschodzie. Doszliśmy do miejsca, gdzie piasek był mokry i twardy, a potem podeszliśmy tuż do zasięgu fal. Przez chwilę rozmawialiśmy o sprawach osobistych, o moim życiu prawnika w Nowym Jorku, śmierci człowieka, którego miała poślubić w 1973, w czasie wojny z Izraelem, mojej klęsce w radzeniu sobie z Kościołem i jezuitami, o jej życiu jedynego dziecka z ojcem po śmierci matki. Znała tylko kilku Amerykanów, a roześmiała się, gdy powiedziałem jej, że nigdy nie znałem żadnej egipskiej dziewczyny. - Każdy spodziewa się Kleopatry - powiedziała cicho, podając mi ramię. Wiatr niósł słoną mgiełkę wprost w nasze twarze, kiedy odwróciliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Zapytałem, czy sądzi, że jej ojciec mógł zadzwonić do swojego kumpla Richtera, jeśli musiał z kimś wczoraj porozmawiać po moim wyjściu od niego. Roześmiała się chrypliwie - gorzki dźwięk w porównaniu z jej normalnym głosem. - Richter? Uwierz mi, on nie jest „kumplem” mojego ojca... on jest strażnikiem więziennym mojego ojca! - Co to znaczy? - Wejdźmy do środka. Zmarzłam. Przygotuję kawę i opowiem ci wszystko o Herr Richterze i rodzinie LeBecq. Kiedy usiedliśmy w pokoju z tkaninami na ścianach, starymi perskimi dywanami, niskimi kanapami, misami kwiatów i ciężkimi, przysadzistymi lampami, rzucającymi łagodne plamy światła, opowiedziała mi niezwykłą historię, którą - jak stwierdziła - sama poskładała z kawałków przez lata i nigdy o tym nikomu nie powiedziała. Jean-Paul LeBecq, ojciec Guya i Etienne’a był bardzo konserwatywnym katolikiem i sympatyzował z marionetkowym rządem ustanowionym w Vichy z marszałkiem Petainem jako główną postacią. Guy został księdzem. Etienne pracował w galerii jako spadkobierca interesu ojca. Pod czujnym okiem starszego LeBecqa, nie miał wyboru, jak tylko naśladować polityczne sentymenty swojego ojca. Na początku wojny Jean-Paul został unieruchomiony przez wylew i Etienne, mając dwadzieścia pięć lat, przejął galerię i pozostałe interesy w całości. I odkrył, że starszy pan działał jako ktoś w rodzaju dyplomaty bez listów uwierzytelniających, starając się wygładzić stosunki między okupacyjnymi siłami nazistowskimi a Kościołem katolickim w Paryżu. To było ważne, by drogi komunikacji pozostały otwarte, ponieważ wielkie organizacje potrzebowały siebie nawzajem. Właśnie wtedy Etienne spotkał Klausa Richtera, który pracował po tej samej stronie ulicy. Pośredniczył w interesach między armią okupacyjną a Kościołem