They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Zatrzymał się na środku szlaku wiodącego przez plantację kauczuku - pozostałość kolonii francuskiej. Zdjął plecak. Po raz trzeci spróbował ochronić obolałe miejsce złożonym podkoszulkiem. Gib, dowódca plutonu, został w tyle, żeby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Kiedy zatrzymał się, aby pomóc Masonowi zarzucić z powrotem plecak, otaczające ciemności zamieniły się w jednej chwili w oślepiającąjasność, jakby ktoś umieścił włącznik światła na pobliskim drzewie kauczukowym. Straszliwa fala uderzeniowa rąbnęła Masona prosto w twarz. Zatoczył się, wpadając w błoto, czując swąd przypalonych brwi. Jakiś żołnierz, leżący tuż koło niego w błocie, próbował krzyczeć; brzmiało to jak gulgotanie. Mason zaczął gramolić się na nogi i w tym samym momencie nastąpiło kolejne uderzenie, tym razem niewidzialny młot rąbnął go w lewy bark, odwracając o dziewięćdziesiąt stopni tak, że ponownie wpadł w błoto. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że dostał seriąz broni maszynowej, a wraz z nim wielu innych kolegów z plutonu. Wpadli w zasadzkę Wietkongu. Jako lekarz nie miał przy sobie żadnej broni. Ostrzał słabł, kiedy Mason poderwał się ponownie, dostrzegając niemalże w tej samej chwili kształt w czarnym kombinezonie, wybiegający spoza drzew prosto na niego. Ogień z broni maszynowej napastnika wydawał się ognistymi wybuchami w kształcie gwiazd. Mason obserwował, jak głowa atakującego zniknęła w ciemnym wodnym pyle. Nagle Gib pojawił się u jego boku, wystrzeliwując salwę za salwą w poruszające się wśród drzew postacie. Łuski, kawałki drewna, błoto fruwające we wszystkich kierunkach. Czarna noc zmieniła się w piekło hałasu. - Mace! Weź karabin Bobby’ego! - krzyknął Gib w ogólnym chaosie. - Weź jego broń! - Jestem lekarzem! - odkrzyknął Mason. - Łap ten pieprzony karabin! To rozkaz. Potrzebuję siły ogniowej, natychmiast, albo wszystkich nas powystrzelają. Mason zwrócił się do miejsca, gdzie leżał Bobby Smith; wciąż głośno rzęził i pluł krwią. Mason szarpał się przez jakiś czas, starając się zabrać M-16, lecz Bobby nie zwalniał śmiertelnego uścisku. Mason rozwarł mu palce i wyszarpnął broń w chwili, gdy chłopak przestał rzęzić. Zerwał się na nogi, nie bardzo wiedząc, co zrobić z M-16. Jako konsekwentny przeciwnik wszelkiej broni nie przeszedł żadnego szkolenia w posługiwaniu się nią. Spojrzał w dół i przeładował. Kawałek kory drzewnej przeleciał ze świstem, uderzając go w nos. Łzy przesłoniły mu widok. Zamrugał oczami i potrzą-snął głową rozpryskując krew, sączącą mu się z nosa na policzki. Nacisnął spust i przeciął na pół drzewo kauczukowe. Nacisnął ponownie i usłyszał krzyk. Postać w czarnym kombinezonie szarpnęła się w tył i upadła. Pocisk z moździerza eksplodował na lewo i ściana lawy błysnęła czerwienią przesłaniając mu świat. Kiedy doszedł do siebie, klęczał w błocie. Czarne kombinezony nadbiegały ze wszystkich stron. Mason strzelił z pozycji klęczącej i kolejne dwie postacie upadły. Usta napełniły mu się krwią z nosa, lecz nie odczuwał bólu fizycznego. Nigdy w życiu nie był bardziej przerażony. W pewnej chwili podczas tej czarnej ulewy terkotanie broni i wybuchy granatów ustały. Małpy, papugi i ludzie wrzeszczeli i płakali. Wszędzie unosiła się woń prochu, wilgoci i krwi. Monsunowy deszcz nie zelżał ani trochę. Podniósł z ziemi apteczkę, zawlókł się do tych nielicznych, którzy przetrwali, i aplikował im zastrzyki z morfiny przez nasączone krwiąmundury khaki. Tommy, trzymając słuchawkę jedyną pozostałą ręką wzywał przez radio helikopter sanitarno-ewakuacyjny Mason zawiązał mu opaskę zaciskającą na nadgarstku, dał dwa zastrzyki morfiny i wrócił poszukać Giba. Prawy policzek jego przyjaciela był rozorany do samej kości; strumień krwi sączył mu się z ust na brodę. " - Ze mną wszystko dobrze - zapewnił dowódca. - Zobacz jak inni. 192 - Już patrzyłem. Przeżyli tylko Tommy Clark i Frog. - Kurwa mać. - Gib zakasłał. - Kurwa mać. Mason rozpiął jego kurtkę; rana na ramieniu i dłoni nie wyglądała groźnie. - Masz, cholera, szczęście. Wyjdziesz z tego. Ale niewątpliwie pojedziesz z tym do domciu. Prawdopodobnie będziesz się musiał nauczyć malować lewą ręką. Gib uśmiechnął się krzywo. - Wracasz ze mną stary. W barku nie masz dziury od kuli, ale bilet do Fri-sco. - Taak