Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zastał w stolicy doświadczonego w wojnie amerykańskiej sapera, Tadeusza Kościuszkę. Urodzony w Wiedniu Józef Poniatowski utrzymywał styczność z ojczyzną, towarzyszył stryjowi-monarsze w jego smętnej podróży do Kaniowa, znał osobiście wiele przodujących osobistości. W toczącej się wojnie przeciwko Turcji uczestniczył, odznaczył się, odniósł ciężką ranę podczas szturmowania Sabacza. Na pierwsze wezwanie porzucił służbę austriacką i przeniósł się do Polski, bo nie można powiedzieć, że do niej powrócił. Jego dom rodzinny stał przy Herrengasse. Dłużej trwało z innym wojskowym, o którego pilnie zabiegał nasz poseł przy dworze saskim, Józef Czartoryski. Urodzony w Pierzchowcu koło Bochni Jan 280 Henryk Dąbrowski - syn Jana Michała, wziętego w roku 1734 do niewoli po upadku Gdańska - dobiegał czterdziestki, mieszkał w Dreźnie, w domu własnym, zasobnym w bibliotekę, ciekawe zbiory map i planów, miał czworo dziatek, mówił po polsku już trochę z niemiecka, sam siebie nazywał czasem „starym Sasem". Poważnego pana, nawet szwoleżera, trudniej ruszyć z miejsca niż miłującego wszelkiego rodzaju przygody młodzieniaszka. Dąbro- wski przybył do kraju dopiero w czerwcu 1792 roku, lecz zachował się w sposób, któremu w swoim czasie wypadnie przyjrzeć się z uwagą. 7 września 1789 roku sejm wyłonił Deputację do poprawy rządu. Prezydo- wał w niej eks-konfederat barski Adam Krasiński, lecz osobą główną stał się Ignacy Potocki. W grudniu, pod milczącym, słabym w stosunku do potrzeb, lecz mimo to wymownym naciskiem „czarnej procesji", powstała deputacja do spraw miejskich. Publicystyka atakowała rozwiniętym frontem, Stanisław Staszic - na wyjezdnym do Włoch - wydał anonimowo Przestrogi dla Polski. Przypominał rodakom, że dwa lata oto już radzą, lecz niczego konkretnego jeszcze się nie doradzili. Rachunek zgadzał się, był już rok 1790. Zgodnie z prawem kadencja sejmu musiała się skończyć, przychodziła pora nowych wyborów, na które tylko czekała opozycja, skupiona w ścieśnionych, ale zajadłych i mocno wrzaskli- wych szeregach. Rozgadany sejm popisał się znacznie większą dozą rozsądku politycznego niż Konstytuanta francuska, która rozwiązując się w rok później zabroniła własnym członkom ponownie ubiegać się o mandaty. Po długich debatach, na wniosek Tadeusza Matuszewicza postanowiono odbyć wybory i włączyć nowy komplet posłów do dawnej izby, podwoić zatem jej liczebność, zachowując dzięki temu cały nabytek doświadczenia i utrzymując w mocy konfederację. Chwila kryzysu, do której wzdychała opozycja, w ogóle więc nie .nadeszła. Instrukcje sejmikowe tchnęły duchem umiarkowanie konserwatywnym, lecz rezultat wyborów był tego rodzaju, że Stanisław August mógł liczyć na więk- szość. W grudniu 1790 roku on osobiście zaczął grać główną rolę w pracach nad poprawą ustroju. Przed dwoma laty zaledwie stanął wobec sejmu właściwie samotny, ze świeżym piętnem odpalonego przez Rosję kandydata na sojusznika, atako- wany i przez Prusy, i przez „patriotów", i przez grupę hetmańską, wspierany przez najbliższych krewnych i współpracowników oraz przez mocno chwiejną kohortę swych pieczeniarzy, kasztelanów i szambelanów. Odegrał się nie tylko dzięki mądrej, powściągliwej taktyce. Racjonalista, który niezłomnie wierzył, iż światło wiedzy potrafi uzdrawiać, nie był tak już całkiem naiwny. Jesienne 281 sejmiki wybrały na posłów oczywiście szlachtę-posiadaczy. Takich samych ziemian, jak ci, co uchwalali zachowawcze instrukcje. Takich samych w sensie ekonomiczno-społecznym, lecz w wielu wypadkach światlejszych od przecięt- nego pana brata. Uczniów szkół Komisji Edukacji Narodowej. Od chwili jej założenia minęło już przecież lat szesnaście. Ten sam czynnik, który rozsadził od środka kastę magnacką, oddziaływał i na masę szlachecką. Część tej ciżby nauczyła się myśleć krytycznie, sumienie zaś ludzkie miewa zwyczaj korzy- stania z usług wiedzy i pamięci. Gdy w niedługi czas później ostateczne nieszczęście przygniotło Rzeczpos- politą, jeden z winowajców zdobył się na rozpaczliwe wyznanie. „Głupie były nasze głowy, ale nie zbrodnicze!" - wykrzyknął. Nie ma sporu co do głupoty, lecz u działacza politycznego stanowi ona okoliczność obciążającą. Durnie powinni kury macać i niczym więcej się nie zajmować. Niestety im właśnie najłatwiej samych siebie uznać za mężów opatrznościowych. Zmysł krytyczny z reguły ulega u nich paraliżowi. Sejm ślimaczył się nie tylko dlatego, że szlachta lubiła orn.cje, a z przygo- towanej już, napisanej mowy autor jej nie chciał zazwyczaj rezygnować, cho- ciażby nawet temat został już wyczerpany. Opozycja uprawiała świadomą obstrukcję parlamentarną, zwaną wtedy „truciem czasu", panowie Sucho- rzewscy i Suchodolscy potrafili perorować po cztery godziny ciurkiem. Samo wszczęcie rozprawy przeciwko Ponińskiemu uważają niektórzy za podstęp Branickiego, mający na celu zablokowanie prac sejmu. Galerie szumiały, arbitrzy i politycznie roznamiętnione damy oklaskiwali patriotów, opozycja ani myślała kapitulować. 29 marca 1790 roku stanęło przymierze, zwane polsko-pruskim. Fryderyk Wilhelm zatwierdził akt, o którym początkowo wcale nie marzył. Okolicznoś- ci, wisząca w powietrzu wojna z Austrią, a może i z Rosją, nakłoniły go jednak do postępku, będącego typowym prowizorium politycznym. Stanisław August opierał się, dopóki mu sił starczyło. Jeszcze poprzedniej jesieni próbował, wespół ze Stanisławem Małachowskim, przekonać Stackel- berga, że jednostronna gwarancja Rosji dla terytorium Rzeczypospolitej zmieni położenie radykalnie, zapobiegnie śliskiemu aliansowi z Berlinem. „W milczeniu trwała gładka ściana Wschodu." W tych warunkach musiała prze- ważyć słuszna zresztą opinia Ignacego Potockiego: „Biada samotnym!" Markiz Lucchesini był nie lada krętaczem, lecz w rozmowach jego ze Stanisławem Augustem nie brakowało wylewnej szczerości. Oto jedna z nich, cytowana przez Waleriana Kalinkę: 282 Otóż nie jak minister pruski mówić będę, ale jak człowiek bezstronny