They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Doskonale się bawił. - Proszę wybaczyć - odezwał się wielce zdumiony sir Rees. - Garnett, czy pan się zwraca do mnie? - Jestem zaskoczony, że miał czelność wrócić do Kornwalii -- ciągnął Gar nett. - Pięć lat temu Joshua Moore zamordował swojego kuzyna. Wypłynął z nim w morze w małej łódce, wyrzucił go za burtę i przytrzymał wiosłem pod wodą. Zamordował, by zyskać majątek. Udało się mu. Widzicie go dzi siaj jako markiza Hallmere'a, właściciela wszystkiego, co wiąże się z tytu łem. Sir, przybyłem, by go zdemaskować. Byłem świadkiem zabójstwa. Freyji wydawało się, że nikomu nawet nie drgnęła powieka. Jedynie Chastity opadła na krzesło obok Morgan. Markiza, chwiejąc się, z dłoniąprzyciśniętądo gardła, ruszyła na środek sali. Sir Rees wydawał się nie tyle oburzony, ile poirytowany. - Garnett, to naprawdę poważne oskarżenie -- powiedział. - Teraz jednak chyba nie czas i nie miejsce na... Przerwał mu jakiś głos. - Byłem wtedy z Hugh Garnettem i mogę potwierdzić jego zeznania odezwał się krępy drab, wyłaniając się z tłumu. - Ja też tam byłem-zawtórował chudy, łysy osobnik, wysuwając się z grona zebranych przy podeście dla orkiestry. -I ja, sir. - I ja. - Ja też. Pięciu świadków. I jeszcze Hugh Garnett. Freyja czuła, że kolana się pod nią uginają. Nagle ogarnęły ją mdłości. - Panie Garnett. - Markiza chwyciła go za ramię. Drugą rękę ciągle przy ciskała do gardła. - Gdy już kiedyś przyszedł pan do mnie z tymi oskarże niami, powiedziałam, że w nie nigdy nie uwierzę, choć ofiarą było moje dziecko. Przecież zarzuty dotyczą drogiego Joshuy. Zawsze traktowałam go jak syna. A zatem nie dam wiary, dopóki nie przedstawi pan niepodważal nych dowodów, których nawet ja nie mogłabym zignorować. Nadal trudno 228 mi dopuścić myśl, że Joshua miał coś wspólnego ze śmierciąAlberta. Niech pan powie, że zaszła pomyłka. Że ja śnię albo że to jakiś żart. Freyja zacisnęła dłonie w pięści. Sir Rees wyszedł na środek sali. Wydawał się poważnie zaniepokojony. Nie bez powodu. Nie spodziewał się tego na dzisiejszym balu. Zanim jednak zdążył zabrać głos, odezwał się Isaac Penie. - Niech się pani nie troska, milady - rzucił jowialnie. - To banda kłamli wych łotrów, każden jeden. Tamtej nocy stałem w drzwiach oberży i wyglą dałem, bo zaczęła się burza, a wiedziałem, że chłopcy wypłynęli łódką. Wi działem, jak wrócili. Młody Josh, teraz markiz, wiosłował, a pani syn płynął obok. Byli już blisko brzegu i pani syn sięgał nogami dna. Wtedy młody Josh odpłynął z powrotem w morze. Złość mnie wzięła na niego, że znów rusza, bo woda była wzburzona. Ale on zawsze świetnie sobie radził z wios łami, więc nie bałem się zbytnio. - Ja też to widziałem - odezwał się jakiś głos. - Stanąłem obok ciebie, pamiętasz, Isaacu? Kuzyn młodego Josha szedł do brzegu, cały i zdrowy, tyle że przemoczony do suchej nitki. - A ja ich obserwowałem z nadbrzeża - rzucił ktoś inny. - Wszystko się wydarzyło dokładnie tak, jak mówił Isaac. - Byłem przy łódce, razem z tatą- powiedział Ben Turner. -I też wszyst ko dobrze widziałem. - Ja wyglądałam z okna domu - dodała pani Turner, Freyja rozwinęła wachlarz i zaczęła się powoli wachlować. Przez całą długość sali spotkała się spojrzeniem z Morgan. Wymieniły ukradkowe uśmiechy. Domyśliły się, oczywiście, co się dzieje. Przynajmniej z tuzin miesz kańców wsi był świadkiem wydarzeń relacjonowanych przez Joshuę. A na dodatek kilka osób ze służby z Penhallow znajdowało się tamtej nocy na plaży po drugiej stronie ujścia rzeki i też wszystko widziało. Podobnie jak trzech pracowników z gospodarstw dzierżawnych, którzy akurat szli wtedy brzegiem klifu. Mimo że była noc i szalała burza, okolica wręcz roiła się od ludzi. 1 wszys cy mieli doskonały wzrok, jeśli przyjąć, że burzowe chmury zasłoniły księ życ. Freyja spojrzała Joshui w oczy. Mrugnął do niej powoli. Wyglądało na to, że markiza i Hugh Garnett nie wzięli pod uwagę, że Penhallow i okolice pełne są przyjaciół Joshuy. Ludzi, którzy go znali i ko chali, i gotowi byli dla niego popełnić krzywoprzysięstwo. - Newtonie, oni kłamią. - Hugh Garnett nie dawał za wygraną, choć twarz mu mocno poczerwieniała. - Osłaniają mordercę, bo wyprawił dzisiaj dla nich wielki bal. On nie jest prawowitym markizem. Powinien już dawno zawisnąć na szubienicy. Tytuł należy się wielebnemu Calvinowi Moore'owi. - Hej, ty! - Isaac Perrie wycelował palcem w kierunku krępego draba. Chyba już z sześć lat temu powiedziano ci, byś się stąd wynosił, razem z ty mi twoimi łajdackimi kompanami. Słyszałeś, że nie chcemy tutaj przemytu i zastraszania mieszkańców. Ostrzegano cię, że jeśli jeszcze kiedyś poka żesz tutaj swoją parszywą gębę, zostaniesz odstawiony do magistratu, gdzie dostaniesz wyrok: stryczek albo kolonia karna. A jednak już rok później wy płynąłeś tutaj w morze wraz z Hugh Garnettem, swoim dawnym hersztem, tak? I byłeś świadkiem morderstwa? I nie kiwnąłeś nawet palcem, by pomóc tonącemu człowiekowi albo pojmać nikczemnego zabójcę? Niezła bajecz ka! W tłumie rozległy się wybuchy śmiechu i oklaski. Potem rozniósł się groź ny pomruk. Sir Rees Newton uniósł ręce. Zapadła cisza. - Nie wiem, dlaczego wybuchła ta afera, ale wygląda mi to na nikczemny spisek. Garnett, powinien się pan wstydzić. A jeśli jutro w rejonie mojej jurysdykcji znajdę choćby ślad po towarzyszących panu świadkach, to wszys cy spędzicie noc w więzieniu, czekając na moją łaskę czy niełaskę. Co do was, zebranych tutaj świadków obrony, zechciejcie w najbliższą niedzielę zmówić w kościele żarliwąmodlitwę za zbawienie waszych dusz. Lady Hallmere, przepraszam za cierpienie, którego przysporzyła pani cała ta idiotycz na sprawa. Milordzie... - Ukłonił się sztywno Joshui. - Zawsze wierzyłem w pańską relację o wypadkach tamtej nocy i to się nie zmieni. Znałem pana jako prawdomównego, odpowiedzialnego chłopca i nie widziałem podstaw, by wątpić w pańskie słowa. Proponuję, by dał pan znak, żeby kontynuować zabawę. Jeśli nie uważa pan, że wieczór został zrujnowany. - Ależ nie - oświadczył Joshua, patrząc, jak Hugh Garnett i pięciu jego wspólników wymykają się z sali