Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Zaniepokoiło ją to odkrycie. Odsuwając na stronę kosmetyki, jęła przeglądać jak najstaranniej wszystko, co znajdowało się na stoliku, szukając tamtego flakonika i czyniąc sobie wyrzuty, że tak nieostrożnie pozostawiła była go na widoku. Gdy poszukiwania okazały się bezskuteczne, niepokój Cyganki wzrósł bardziej jeszcze. Nagle rozjaśniło się jej w umyśle. – Hrabia – wykrzyknęła – hrabia ukradł truciznę! Ach, jakaż byłam szalona, wierząc w jego szczerość! On postanowił zabić Manuela i do mnie, do mnie, do mnie przyszedł po broń na niego. Podły zdrajca! Znałam go dobrze i pozwoliłam, aby mnie tak haniebnie oszukał! Zilla, na pół nieprzytomna, zarzuciła płaszczyk na ramiona, po których spływały jej rozplecione włosy, zbiegła z szybkością strzały po schodach i wypadła na ulicę. – Dokąd, piękna panienko? – rzuciła jej w przejściu stara odźwierna. – Za późno już na przechadzkę. Zilla nie usłyszała tego zapytania. Zanurzyła się w mroku i jęła biec szybkim krokiem ku Nowemu Mostowi, gdzie już od dawna po zgiełku dziennym zapanowała cisza głęboka. XXV W zamku Colignac, w tydzień może po opowiedzianych wyżej wypadkach, Cyrano od dwudziestu czterech godzin przebywał w gościnie u właściciela tej pańskiej posiadłości. Ten, co gościł u siebie poetę, był również przyjacielem jego od dzieciństwa i nazywał się hrabia de Colignac. Sawiniusz, jakkolwiek było mu bardzo pilno połączyć się z Castillanem, od którego nie miał wiadomości, nie chciał ominąć zamku bez pozdrowienia przyj aciela. Tu zresztą naznaczył spotkanie Castillanowi i Szablistemu. Nie zastał ich, lecz naturalnie wcale go to nie zdziwiło. Podróż swą odbył z nadzwyczajną szybkością i mógł przypuszczać, że Castillan z powodu zawikłań wywołanych przez Ben Joela opóźni się z przybyciem. Innych niepokojów Sawiniusz nie doświadczał. Wiedział on, że jego przyjaciel Szablisty potrafi o własnej sile obronić przed Cyganem drogocenny depozyt hrabiego de Lembrat. Wesoło zatem spędzał czas w zamku hrabiego de Colignac, traktując z należnym szacun- kiem obfite jadło, którym zastawiano tam stoły. 111 Od dnia poprzedniego Sawiniusz, zwykle skromny i wstrzemięźliwy jak anachoreta, nie opuszczał swego miejsca przy stole. Hrabia oraz jego sąsiad, margrabia de Cussan, wielcy myśliwi, a więksi jeszcze suszykufle, zmuszali go, aby im dotrzymywał towarzystwa. Podczas gdy trzej przyjaciele pozdrawiali świtający ranek wesoł ymi toastami, człowiek jakiś przybył do Colignac i zatrzymał się w najlepszej oberży, jaka tam istniała. Człowiekiem tym był Rinaldo. Łotr – jak widzimy – nie tracił czasu. Od samego Paryża tropił Cyrana i starał się wyrównać przewagę czasu, jaką miał nad nim poeta. Przybrał on teraz nową zupełnie postać. Zjawił się w oberży odziany od stóp do głów na czarno, a mina jego, poważna i tajemnicza, dała wiele do myślenia oberżyście, przywykłemu do jowialnych twarzy i swobodnego obejścia się okolicznych wieśniaków. Rinaldo wziął go na stronę i szepnął mu kilka słów do ucha. Oberżysta otworzył szeroko oczy, usłyszawszy to zwierzenie, a oznaki uszanowania, których nie szczędził przybyszowi, pouczyły gości, pijących przy wspólnym stole, że mają przed sobą wielce szanowną osobistość. Niedługo potem Rinaldo kazał przygotować dla siebie oddzielny pokój, do którego zapro- wadził go oberżysta. Dopiero po upływie godziny ujrzano ich obu wychodzących stamtąd. Gospodarz powrócił do swych zajęć; podróżny wyszedł z oberży i udał się do domu wójta, urzędowego przedsta- wiciela sprawiedliwości. Ciekawość pijących była silnie podniecona. Kto był ten człowiek czarny i po co przyjechał do Colignac? – Hej, Landriot! – zakrzyknął wreszcie jeden z wieśniaków, niecierpliwszy, a może tylko śmielszy od innych. – Chodź no tu do nas! ! Jegomość Landriot, to jest oberżysta w swej własnej, mocno spasionej osobie, zbliżył się do stołu. – Czego chcesz? ? – zapytał wołającego. – Chcę dowiedzieć się, odkąd to ukrywasz tajemnice przed przyjaciółmi, z którymi bywałeś zawsze gadatliwy jak sroka? – Tajemnice? ? – A tak, tajemnice. Kto jest ten śledziowy pan, skrzywiony jak piątek na sobotę, któremu wybijasz pokłony do samej ziemi i który jak węgorz prześlizguje się między płotami, zmierzając do urzędu wójta? – To do ciebie nie należy, , mości ciekawski. – Jedno z dwojga: albo język zrobił ci się dziś bardzo powściągliwy, albo też – sam nic nie wiesz. – Ja nie wiem? – wykrzyknął gospodarz, w którego najczulszą strunę ugodziły widocznie te słowa. – Gdyby nie to, żem zobowiązał się milczeć jak karp, zaraz byś dowiedział się, czy ja nic nie wiem! To wyznanie, któremu towarzyszyła wielce znacząca mina, spowodowało, że cała kompania, wstawszy ze stołków, skupiła się dookoła oberżysty. Wietrzono jakąś ciekawą historyjkę i za wszelką cenę usłyszeć ją chciano. – Jeśli przyrzekłeś dochować tajemnicy – wyrwał się jeden z wieśniaków – my również możemy ci ją przyrzec. Co u diabła! Nie trzyma się języka za zębami przy kumach i sąsia- dach! Dalej, gadaj nam tu zaraz, co wiesz o czarnym człowieku! – Ależ. . . . – Gadaj, gadaj, nie ma rady! – jęła powtarzać chórem cała kompania, której ciekawość podniecona była do najwyższego stopnia zachowaniem się oberżyst y. – Przyrzekłem. . . . – Ależ. . . . wariacie! zachowamy to przy sobie! 112 – Przysięgnijcie. . – Przysięgamy, , przysięgamy! – Bo to, , widzicie, gdybyście mnie zdradzili, mogłoby to ściągnąć na mnie nieszczęście. – No dalej! ! Gadasz, czy nie gadasz? – Ha, , kiedy przysięgliście, że będziecie milczeli. . . – Więc? ? – I że nie będziecie niepokoili podróżnego. . . – A zatem? ? – Zatem, , opowiem wam wszystko. A, okropne to rzeczy, okropne! Grupa wieśniaków zbliżyła się bardziej jeszcze do niewiernego powiernika Rolanda, który przyciszając i zasłaniając dłonią usta, wyrzekł tajemniczo: – Czy wiecie, , moje dzieci, kto jest ten czarny człowiek? – No, , któż taki? – Jest to ani mniej, ani więcej, jak – urzędnik do szczególnych poruczeń przy staroście paryskim! – Ho, , ho! To ciekawe! – Ciszej! – upominał oberżysta. – Jeśli będziecie tak krzyczeli, nic więcej nie powiem. Taki urzędnik, jak wam wiadomo, jest figurą ważną, której zlecane bywają wielkie sprawy dotyczące wymiaru sprawiedliwości. Ten, którego widzicie, przybył tu w pościgu za niesłychanym przestępcą, za wyjątkowym zbrodniarzem, za sługą Lucypera i całej jego świty, za. . . czarownikiem, jeśli mam już wszystko powiedzieć! Ostatnie słowo rzuciło popłoch między słuchaczów. Wieśniacy jęli spoglądać na siebie ze strachem i przerażone ich oczy zwróciły się mimo woli w ciemny kąt izby, jakby obawiali się, czy się zeń nie wynurzy straszna postać diabelskiego sługi