They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Myśliwi pytają natychmiast, kim byli napastnicy, czy mogą ich zobaczyć. Pan domu odpowiada uśmiechając się, że nie warto. Nigdy więcej go nie widzieli. W ten sposób „znikają" każdego roku w Ameryce Łacińskiej tysiące ludzi. Nie pomagają interwencje Ligi Praw Człowieka i Amnesty International. Ludzie w dalszym ciągu znikają. Meksykańskiego mordercę ocenia się na podstawie liczby istnień, które „jest winien". Powiada się, że „jest winien" tyle a tyle istnień. Znano morderców, którzy „byli winni" prawie sto istnień. Kiedy szef policji położy łapę na kimś takim, nie zawraca sobie głowy żadnymi formalnościami. Gdy kręciliśmy Śmierć w ogrodzie w pobliżu jeziora Catemaco, szef miejscowej policji, który jakiś czas przedtem przeprowadził czystkę w ca--rym regionie, widząc, że aktor francuski Georges Marcha! lubi broń i strzelanie, zaprosił go najnaturalniej w świecie na polowanie na człowieka. Należało osaczyć znanego mordercę. Marchal odmówił zdjęty zgrozą. W kilka godzin później zobaczyliśmy wracających policjantów. Szef niedbale poifnormował nas, że sprawa skończyła się dobrze. W pewnej wytwórni filmowej widziałem niezłego reżysera, nazwiskiem Ghano Urueta, który podczas pracy bardzo ostentacyjnie nosił kolta-za pasem. Kiedy go zapytałem, do czego może się przydać ta broń, odparł: — Nigdy nic nie wiadomo. Innym razem, kiedy kręciłem Zbrodnicze życie Archibaida de la Cruz, związek zawodowy zmusił mnie do nagrania muzyki. W audytorium zjawiło się trzydziestu muzyków, a ponieważ było bardzo gorąco, zdjęli rnary narki. Proszę mi wierzyć, trzy czwarte z nich miało pod pacha rewolwer w kaburze. Mój operator Agustin Jimenez skarżył się na brak bezpieczeństwa na drogach meksykańskich, zwłaszcza w nocy. W tym czasie, to znaczy w latach pięćdziesiątych, niewskazane było zatrzymywanie się na przykład na widok uszkodzonego samochodu i ludzi dających znaki. Było kilka przypadków, prawdę mówiąc nie tak wiele, dokonanych w ten sposób napadów. Na poparcie swoich słów Jimenez opowiedział o swoim szwagrze: — Pewnego wieczoru, gdy wracał on z Toluca do Meksyku (jest to bardzo uczęszczana szeroka szosa, prawie autostrada), zobaczył nagle stojący na poboczu samochód i ludzi, którzy chcieli go zatrzymać. Oczywiście dodał gazu. Przejeżdżając obok nich, oddał cztery strzały. Doprawdy, niepodobna jeździć w nocy! Albo inny przykład, który można by nazwać „meksykańską ruletką". Około roku 1920 przyjedża do Meksyku słynny argentyński powieściopi-sarz Vargas Vila. Podejmuje go kilkunastu intelektualistów meksykańskich, wydają bankiet na jego cześć. Pod koniec posiłku, po libacjach co się zowie, spostrzega, że Meksykanie szepczą między sobą. Jeden z nich proponuje Viii, żeby wyszedł z sali. Zaciekawiony, pyta, co się tu święci. Jeden z obecnych intelektualistów pokazuje wtedy swój rewolwer, naciąga spust i wyjaśnia: — O, ten rewolwer jest nabity. Rzucimy go w górę. Spadnie na stół. Może nic się nie stanie. A może wskutek uderzenia wypali. Vargas Vila stanowczo zaprotestował i gra została odłożona do następnej okazji. Wieie znanych osobistości oddawało się temu kultowi broni painej, przez długie lata rozpowszechnionemu w Meksyku. Na przykład malarz Diego Rivera strzelał kiedyś do ciężarówki, a reżysera Emilio „Indio" Fer-nandeza, który zrealizował Marię Candelarię i La Perlą, namiętność do kolta 45 zaprowadziła do więzienia. Po powrocie z festiwalu w Cannes, gdzie jednemu z jego filmów przyznano nagrodę za najlepsze zdjęcia (pierwszym jego operatorem był Gabriel Figueroa, z którym często pracowałem), podejmował czterech dziennikarzy w niesamowitym domu-zamku, który zbudował sobie w stolicy. Toczy się rozmowa, dziennikarze mówią o nagrodzie za najlepsze zdjęcia, a on twierdzi, że faktycznie jest to nagroda za reżyserię, czy też główna nagroda. Dziennikarze nie chcą wierzyć, on powtarza to z uporem, w końcu mówi: — Chwileczkę, pójdę po dokumenty. Gdy tylko opuścił salę, przezorny, doświadczony już dziennikarz powiedział pozostałym, że Fernandez na pewno poszedł nie po swój dyplom, lecz po rewolwer. Wstali więc i pośpiesznie uciekli, nie dość jednak szybko, bo reżyser strzelił z pierwszego piętra przez okno i ranił jednego z nich w pierś. Historię „meksykańskiej ruletki" zrelacjonował mi jeden z największych pisarzy Meksyku, Alfonso Reyes, z którym widywałem się często w Paryżu i w Hiszpanii. On również opowiedział mi, jak na początku lat dwudziestych udał się do biura Vasconcelosa, podówczas sekrearza stanu w resorcie oświaty, i rozmawiał z nim przez kilka minut — oczywiście o obyczajach meksykańskich — po czym doszedł do wniosku: — Zdaje się, że oprócz ciebie i mnie wszyscy tutaj noszą rewolwer. — Mów za siebie — odpowiedział Vasconcelos pokazując mu kaliber 45 ukryty pod marynarką. Najpiękniejszą z tych historyjek, którą uważam za niezwykłą, opowiadał mi malarz Siqueiros. Rzecz dzieje się pod koniec rewolucji, bohaterami jej są dwaj oficerowie, bardzo starzy przyjaciele, którzy studiowali razem w Akademii Wojskowej, ale walczyli po przeciwnych stronach (na przykład pod wodzą Obregona i Villi). Jeden dostaje się do niewoli drugiego i ma być przez niego rozstrzelany. (Rozstrzeliwano tylko oficerów, szeregowych żołnierzy ułaskawiano, jeśli zgadzali się wznieść okrzyk Viva.., w którym umieszczano nazwisko zwycięskiego generała). Wieczorem zwycięski oficer wypuszcza więźnia z celi i zaprasza go na kieliszek wina do swojego stołu. Dwaj mężczyźni wymieniają abrazo, meksykański uścisk, i siadają naprzeciw siebie. Są załamani. Ze łzami w oczach wspominają młodość i przyjaźń, mówią o bezlitosnym losie, który zmusza jednego, by został katem drugiego. — Kto by przypuszczał, że któregoś dnia będę musiał cię rozstrzelać?— mówi jeden. — Czyń swą powinność — odpowiada mu drugi. — Nie masz innego wyjścia. Piją dalej, ogarnia ich upojenie i w końcu więzień, przejęty grozą sytuacji, mówi do przyjaciela: — Słuchaj, przyjacielu, wyświadcz mi ostatnia łaskę. Chciałbym, żebyś to ty mnie zabił