Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
Ale naprawdę nie jestem głodny. - Rosły z ciebie gość. - Nancy spojrzał wprost w szare oczy Cienia swoimi starymi oczami barwy mahoniu. - Kawał chłopa, ale muszę rzec, że na sprytnego to mi nie wyglądasz. Mam syna, durnego jak człowiek, który kupił swoją głupotę na wyprzedaży. Przypominasz mi go. - Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, potraktuję to jako komplement - odparł Cień. - Nazwanie durnym przez człowieka, który zaspał w dzień, w którym rozdawano mózgi? - Porównanie z członkiem pańskiej rodziny. Pan Nancy zgasił cygaretkę i strząsnął z żółtych rękawiczek niewidoczną drobinkę popiołu. - Może jednak stary jednooki nie dokonał najgorszego wyboru. - Zmierzył wzrokiem Wednesdaya. - Masz pojęcie, ilu nas tu dzisiaj będzie? - Posłałem wiadomość wszystkim, których zdołałem znaleźć - odparł Wednesday. - Oczywiście nie wszyscy się wybiorą. A część z nich - spojrzał znacząco na Czernoboga - może nie chcieć w tym uczestniczyć. Myślę jednak, że możemy spodziewać się kilku tuzinów. Wieści się rozejdą. Minęli wystawę zbroi płytowych (“Wiktoriańska podróbka” - orzekł Wednesday przy kolejnych gablotach. - “Współczesna podróbka. Dwunastowieczny hełm na siedemnastowiecznej reprodukcji zbroi. Piętnastowieczna lewa rękawica...”). A potem Wednesday pchnął drzwi, poprowadził ich wokół budynku (“Nie potrafię znieść wszystkich tych wejść i wyjść” - oznajmił Nancy. - “Nie jestem już taki młody, jak kiedyś. I pochodzę z cieplejszego klimatu”.) pokrytym dachem przejściem, wiodącym do kolejnych drzwi, i oto znaleźli się w Pokoju Karuzeli. Grała automatyczna muzyka: walc Straussa, poruszający, od czasu do czasu brzmiący fałszywie. Na ścianie rozwieszono antyczne koniki z karuzeli, całe setki, niektóre pilnie potrzebujące opieki malarza, inne sprzątaczki. Nad nimi wisiały tuziny skrzydlatych aniołów, zrobionych - co dość oczywiste - z kobiecych manekinów sklepowych. Część z nich odsłaniała bezpłciowe piersi. Inne straciły peruki i łyse i ślepe wisiały w mroku. A potem zobaczyli karuzelę. Napis głosił, że jest największa na świecie, podawał jej wagę, liczbę żarówek w setkach kandelabrów, rozmieszczonych z iście gotyckim rozmachem. Tabliczki zabraniały też gościom wchodzenia do środka i dotykania zwierząt. A cóż to były za zwierzęta! Cień wbrew sobie samemu gapił się na setki dorodnych stworzeń, jeżdżących na platformie karuzeli. Stworzenia prawdziwe i wymyślone, a także połączenie ich obu: każde było inne. Zobaczył trytona i syrenę; centaura i jednorożca, słonie (dwa - jednego dużego, drugiego małego), bul - doga, żabę i feniksa, zebrę, tygrysa, mantykorę i bazyliszka, łabędzie, ciągnące powóz, białego wołu, lisa, bliźniacze morsy, nawet morskiego węża - a wszystkie jaskrawo ubarwione i więcej niż rzeczywiste. Krążyły bez końca, gdy jeden walc przeszedł w drugi. Karuzela nawet nie zwolniła. - Po co tu ona? - spytał Cień. - To znaczy rozumiem, największa karuzela świata, setki zwierząt, tysiące żarówek, kręci się bez końca i nikt na niej nie jeździ. - Nie jest tu po to, by dosiadali jej pasażerowie. A przynajmniej nie ludzie - oznajmił Wednesday. - Jest po to, by ją podziwiać. To jej powód istnienia. - Jak młynek modlitewny, który stale się obraca - uzupełnił pan Nancy. - Zbiera moc. - Gdzie się zatem spotykamy? - zapytał Cień. - Wspominaliście chyba, że umówiliśmy się w tym miejscu, ale tu jest zupełnie pusto. Wednesday błysnął swym przerażającym uśmiechem. - Cieniu - rzekł - zadajesz zbyt wiele pytań. Nie płacę ci za to. - Przepraszam. - A teraz podejdź tu i pomóż nam - polecił Wednesday i podszedł z boku do platformy. Stanął tuż przy tabliczce opisującej karuzelę i zabraniającej jej dotykania. Cień miał ochotę coś powiedzieć, zamiast tego jednak pomagał im kolejno wchodzić na półkę. Wednesday sprawiał wrażenie zdumiewająco ciężkiego