They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Wreszcie kiwnął przecząco głową i zamienił swoją twarz w maskę spowitą obojętnością, ale daję słowo honoru, że jego oczy wyrażały zadowolenie i przesadną pewność siebie. Zignorowałem wtedy ten fakt. Mieliśmy tego dnia dużo pracy. Już przed dziewiątą pojechałem do Biblioteki Narodowej, aby na pierwszym piętrze gmachu poszperać w mikrofilmach starych gazet. To, co udało mi się odkryć wczorajszej nocy na cmentarzu w Podkowie Leśnej, i to, co ustalił Paweł w kościele Świętego Marcina zaczynało nabierać konkretnych kształtów. Daleko było jeszcze do rozwiązania tej sprawy, ale czułem, że trafiliśmy na właściwy trop. Przy oknie wychodzącym na Pola Mokotowskie przeglądałem kilkanaście mikrofilmów. Wszystkie one pochodziły z dzienników z pierwszych dni kwietnia 1983 roku. Tylko w ówczesnym „Expressie Wieczornym" i w „Życiu Warszawy" znalazłem oczekiwane z bijącym sercem notatki. W „Życiu Warszawy" znalazłem nekrolog z szóstego kwietnia, skupiłem się zatem na notatce prasowej z „ekspresiaka" pochodzącej z trzeciego kwietnia. A brzmiała ona tak: Wczoraj w godzinach popołudniowych doszło do tragicznego w skutkach wypadku drogowego na trasie poznańskiej za Warszawą. Fiat 125p zjechał nieoczekiwanie na przeciwległy pas ruchu i zderzył się z ciężarówką. Jej kierowca wyszedł z kraksy bez szwanku. Prowadząca auto kobieta zginęła na miejscu, druga walczy o życie. Jak poinformował ordynator szpitala na Woli, siedmioletnia dziewczynka zapadła w śpiączkę i jej stan określa się jako beznadziejny. Byłem w szoku. Serce mi łomotało jak sztandar na wietrze, gdy odpowiednim pokrętłem ustawiałem ostrość na ekranie i przeglądałem kilka następnych mikrofilmów z kolejnych numerów tychże gazet. Ten sam popularny warszawski dziennik donosił, że dnia czwartego kwietnia 1983 roku w szpitalu zmarła nie odzyskawszy przytomności Magda F. Doznałem olśnienia! Znalazłem „wspólny mianownik"! Miałem Komę! Wiedziałem, skąd ten jego pseudonim - „koma" z greckiego znaczy przecież „śpiączka". Ów tragiczny wypadek z drugiego kwietnia 1983 roku, którego epilog nastąpił dwa dni później w szpitalu, miał ścisły związek z kradzieżą pasteli w Muzeum Narodowym. Czy to właśnie Fijałkowski był owym fałszerzem, dla którego śpiączka córki urosła do symbolu życiowej tragedii, wiecznego cierpienia, które zrodziło zuchwałą myśl o fałszerstwie? Wszystko wskazywało na niego. „Wspólnym mianownikiem" z wielkim polskim portrecistą Wyspiańskim była - zdaje się - osoba córki. Jak wiemy, krakowski artysta malował swoje dzieci, w tym ze szczególnym upodobaniem portretował właśnie córkę. Czy zatem rozpacz Fijałkowskiego po stracie ukochanej córeczki nie była kluczem do rozwiązania tej sprawy? Czy istnieje jakiś standardowy wzorzec zachowań po stracie bliskich osób? Ludzie zazwyczaj zachowują się irracjonalnie. A co zrobił po stracie swojej Urszuli nasz wielki poeta Jan Kochanowski? Napisał wstrząsające „Treny". Fijałkowski nie był tak zdolny jak Wyspiański, ale z pewnością miał talent i posiadł tajniki malarstwa krakowskiego artysty. Nie potrafiąc stworzyć własnego oryginalnego stylu, wybrał fałszerstwo jako rodzaj twórczości, które dawało upust bezkresnemu cierpieniu. Być może dodatkowo w grę wchodziły jakieś dawne, niezaleczone kompleksy Fijałkowskiego jako malarza. To było możliwe - studiował przecież w ASP, a został krytykiem sztuki. Wprawdzie próbował malować pejzaże i portrety córki Magdy o szmaragdowych oczach (pod pseudonimem Wróblik), ale trudno było uznać te obrazy za dzieła sztuki. I dlatego postanowił połączyć przeciętny w sumie talent malarski z wielką wiedzą o Wyspiańskim. Porwał się na Muzeum Narodowe i samego Wyspiańskiego! Artystyczne bluźnierstwo! Teraz to zobaczyłem lepiej, te pejzaże w złotych ramach sygnowane nazwiskiem Wróblik, sprzedawane przez Proroka przy Barbakanie i przez nieznanego handlarza na Kole! Czy te landszafty nie były przypadkiem ujęciami zagajników w Podkowie Leśnej? Wracając do ministerstwa byłem już niemal pewny, że znalazłem złodzieja i fałszerza pasteli Wyspiańskiego. Dlatego zaraz po przyjściu do biura zadzwoniłem do Komendy Głównej i zaskoczonej podinspektor Koper opowiedziałem o moim odkryciu. Potem to samo powtórzyłem już w szczegółach równie zaskoczonym Monice, Pawłowi i koledze Żmijewskiemu. Rozmawialiśmy kilka godzin o tej sprawie, zaniedbując inne obowiązki. - Gratuluję - powtórzył któryś raz z rzędu kolega Żmijewski. - Dobra robota, szefie. Ale pasteli jak nie było, tak nie ma. Ten Fijałkowski mógł je komuś sprzedać. Może je zniszczył... - Ano zobaczymy, co przyniesie policyjna rewizja. Przed szesnastą zadzwoniła podinspektor Koper, która oświadczyła, że policja wszczęła już śledztwo przeciwko Fijałkowskiemu. Wcześniej nie było podstaw do przeprowadzenia rewizji. Należało zatem czekać na wynik dochodzenia. Dowiedzieliśmy się też, że krytyk Krempl wciąż nie pokazywał się w swoim domu na Ursynowie. Nikt nie wiedział, gdzie jest i co robi. Jedząc skromny obiad w swojej kawalerce, myślałem wyłącznie o Fijałkowskim. Ten człowiek musiał niemało przeżyć. Przypominał ducha, a zawdzięczał to niezdrowej bladości twarzy. Zamknięty w czterech ścianach swojej twierdzy zamknął się równocześnie w swoim wnętrzu. Od tamtych dni minęło dwadzieścia lat, a on wciąż nie potrafił pogodzić się ze śmiercią córki. Dziwne, że Krempl nie wspomniał o tragedii Fijałkowskiego. A przecież powinien był o tym wiedzieć. Gdy go zapytałem o Fijałkowskiego, zbył mnie byle jakim wyjaśnieniem o problemach rodzinnych tamtego. Ładne mi problemy! Śmierć córki i żony. Jakby nie było, po tej tragedii Fijałkowski skończył z zawodem krytyka i popadł w kliniczną samotność. Krempl nie był z nami do końca szczery. Być może szukał na własną rękę pasteli z Muzeum Narodowego? Może nawet wpadł na trop Komy i wiedział, kto nim jest (to on kupował obrazy ze złotymi ramami na Starówce i na Kole). Dlatego zafundował nam różne kłamstwa, na przykład to o rzekomej piątkowej mszy w kościele na Piwnej, na którą miał przychodzić co tydzień Fijałkowski. Wszystko po to, abyśmy nie wpadli na trop Fijałkowskiego, gdyż to Krempl miał go ostatecznie zdemaskować. Pewnie dlatego „chronił" go przed opinią publiczną. Ich dawna nienawiść była doskonałym parawanem dla jego planów. Gdzie zatem podziewał się teraz Krempl? Czy szukał ukrytych gdzieś przez Fijałkowskiego pasteli? Przed siedemnastą mój wzrok utknął na zegarze, a myśl powróciła do Krempla