Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.
- Rzeczywiście, brzmi jak opis typowej rozmowy z księżną. - Strach powoli mijał. A więc mną nie gardzi...? - Myliłam się co do ciebie - oświadczyła stanowczo Bothari-Jesek. Rozdrażniony machnął ręką. - Miło wiedzieć, że mam takiego obrońcę, ale wcale się nie myliłaś. Naprawdę chciałem wtedy zrobić to, co sobie pomyślałaś. I zrobiłbym, gdybym mógł - dodał z goryczą. - Nie powstrzymały mnie pobudki moralne, lecz odruch warunkowy towarzyszący podnieceniu. - Nie mam na myśli faktów. Ale kiedy tłumaczyłam sobie twoje zachowanie, kierowałam się przede wszystkim własnym gniewem. Nie miałam pojęcia, że w dużym stopniu wynikało z tortur, jakim cię systematycznie poddawano. Nie wiedziałam, że tak dzielnie stawiałeś opór. Na twoim miejscu wpadłabym chyba w katatonię. - Nie zawsze było tak źle - odrzekł, czując się trochę nieswojo. - Musisz jednak zrozumieć - powtórzyła z uporem - co się działo ze mną. I wiedzieć o moim ojcu. - Hę? - Poczuł się, jak gdyby ktoś gwałtownym ruchem odwrócił mu głowę w lewo. - Wiem, co mój ojciec ma z tym wspólnego, ale twój? Wolnym krokiem przemierzyła pokój. Wyraźnie przygotowywała się do powiedzenia czegoś ważnego. Kiedy się odezwała, zaczęła wyrzucać słowa z nadzwyczajną prędkością. - Ojciec zgwałcił moją matkę. Potem ja się urodziłam, podczas inwazji Barrayaru na Escobar. Wiem o tym od kilku lat. Jestem przez to przewrażliwiona na punkcie tych spraw. Nie znoszę tego - zacisnęła pięści - ale to we mnie siedzi. Nie ucieknę przed tym. Dlatego nie potrafiłam zobaczyć cię takiego, jaki jesteś. Wy daje mi się, jakbym przez ostatnie dziesięć tygodni widziała cię przez mgłę, którą rozproszyła dopiero księżna. - Istotnie, jej oczy już nie spoglądały na niego tak lodowato jak dotychczas. - Książę też bardzo mi pomógł. - Aha. - Co miał powiedzieć? A więc nie tylko o nim rozmawiały przez dwie godziny. Wszystko wskazywało na to, że opowieść Eleny jest dłuższa, ale on na pewno nie zamierzał zadawać jej pytań. Ten jeden raz nie musiał przepraszać. - Nie jest mi przykro... że jesteś. Bez względu na to, skąd się wzięłaś na tym świecie. Uśmiechnęła się krzywo. - Mnie właściwie też nie jest przykro. Ogarnęło go dziwne uczucie. Wściekłość z powodu naruszenia jego prywatności ustąpiła miejsca beztrosce, która go zdumiała. Pozbywając się ciężaru swych tajemnic, poczuł ogromną ulgę. Strach nie wydawał się już tak straszny, jak gdyby ujawnienie go naprawdę pozwoliło zmniejszyć dręczące go lęki. Przysięgam, że jeśli opowiem o tym jeszcze czterem osobom, będę zupełnie wolny. Wstał z łóżka, wziął Elenę Bothari-Jesek za rękę, zaprowadził ją do drewnianego krzesła, które stało pod oknem, wspiął się na krzesło i pocałował ją. - Dziękuję! Wyglądała na zaskoczoną. - Za co? - spytała takim tonem, jakby za moment miała się roześmiać. Uwolniła dłoń z jego uścisku. - Za to, że jesteś. Że pozwalasz mi żyć. Nie wiem. - Wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu, lecz po chwili zakręciło mu się w głowie. Ostrożnie zszedł z krzesła i usiadł. Spojrzała na niego, przygryzając wargę. - Dlaczego to sobie robisz? Nie musiał udawać, że nie wie, co oznacza owo „to”. Fizyczny dowód jego obżarstwa był aż nadto widoczny. Mark miał wrażenie, że jest ogromny. Przesunął dłonią po spoconej twarzy. - Nie wiem. Wydaje mi się, że połowa tego, co nazywamy szaleństwem, to po prostu irytująca dla otoczenia strategia, za pomocą której jakiś biedak usiłuje dać sobie radę z własnym cierpieniem. - Jak możesz pokonać cierpienie, przysparzając sobie nowych cierpień? - zapytała ze smutkiem. Uśmiechnął się słabo, wbijając wzrok w podłogę. - To na swój sposób fascynujące. Przestajesz myśleć o rzeczywistości. Pomyśl o tym, jak ogranicza twoją uwagę na przykład ból zęba. Pokręciła głową. - Dzięki, wolę nie próbować. - Galen starał się tylko zepsuć moje stosunki z ojcem. - Westchnął. - Ale udało mu się zepsuć moje stosunki z całym światem. Wiedział, że nie utrzyma nade mną bezpośredniej kontroli, kiedy umieści mnie na Barrayarze, musiał więc wpoić mi trwalsze motywy. - Ciszej dodał: - Ale pomysł zwrócił się przeciw niemu. Bo w pewnym sensie Galen też był moim ojcem. Przybranym. Pierwszym, jakiego miałem. - Książę zdawał sobie z tego sprawę. - Kiedy Komarrczycy zabrali mnie z Obszaru Jacksona, pragnąłem tożsamości. Przypominałem pewnie jakieś pisklę, które tuli się do konewki, bo to pierwsza rzecz rozmiarami przypominająca jego rodzica, jaką widzi. - Masz zadziwiający talent do analizowania informacji - zauważył Elena Bothari- Jesek. - Zwróciłam na to uwagę jeszcze na Jacksonie. - Ja? - Zdumiony zamrugał oczami. - Oczywiście, że nie! - To na pewno nie talent, inaczej miałby lepsze wyniki. Jednak mimo rozczarowania, w minionym tygodniu w swojej klitce w siedzibie CesBezu odczuwał pewnego rodzaju zadowolenie. Cisza jak w celi mnicha i wyzwanie w postaci mnóstwa danych... pod pewnym względem przypominało mu to chwile spędzone z wirtualnymi programami edukacyjnymi w dzieciństwie w żłobku klonów. W dawnych czasach, gdy nikt go nie krzywdził. - Księżna też tak uważa. Chce się z tobą widzieć. - Co, teraz? - Przysłała mnie po ciebie. Ale najpierw musiałam ci to powiedzieć. Zanim będzie za późno i stracę okazję. Albo odwagę. - Dobrze. Niech się tylko trochę ogarnę. Ucieszył się w duchu, że do kolacji nie podano wina