They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Linki

an image

Upokorzenie smakuje tak samo w ustach każdego człowieka.

Ona go olśniła, tak po polsku, – „został olśniony” to już z innego języka, którego przez tyle lat używał, jak potrafił. Jakie to niewiarygodne, aby w szarym tunelu, w kompletnej i bezbrzeżnej samotności, w aucie, które jest zatrzaskiem, i tunelu, który jest super-zatrzaskiem – nagle doznać błogosławionego stanu uczucia olśnienia.... tu, na łagodnym łuku zakrętu podziemnego, zanim się i tuba, i droga nie zaczną wspinać ku światłu dziennemu. I nie wiedział, że w tej samej chwili ona, idąc do łóżka w swoim fundacyjnym, ciasnym pokoiku, z oknem na St. Marks Place – powiedziała do siebie głośno: „ten siwy, starszy facet zupełnie mnie kupił, zostałam nabyta w Ameryce na trzy dni przed odlotem”. * Cała Pensylwania to niczym podróż do Krynicy, tylko roślinność bogatsza. Z Nowego Jorku to godzina szybkiej jazdy autostradą aż do rzeki Deleware, która dzieli (albo łączy) stan New Jersey ze stanem Pensylwania. Dawniej trzeba się było klekotać wzdłuż tej rzeki i przez stary, wąski most, zawsze dziurawy, który wiódł od razu do centrum miasteczka New Hope, które różni się tym od Kazimierza nad Wisłą, że ludzie mówią innym językiem. Ale nareszcie wystawili nowiuśki most z automatem do płacenia myta, tylko 25 centów, z ominięciem Kazimierza. Stąd już tylko ze dwa kwadranse pomiędzy zielonymi wzgórzami od farmy do mieściny i z mieściny poprzez łąki, pastwiska do kolejnej farmy. Na podróżnych czyhają, jak pajęcze zasadzki na ofiarę, sklepy, sklepiki, stragany z książkami, wystawy z malarstwem, oficyny z rupieciami pod nazwą antyki, bary, kawiarnie i restauracje, i stadniny koni, wszystko to razem rozsiane wzdłuż wąskiej szosy zwanej turystycznym Edenem. Nieco dalej, na uboczu jakby, poza miasteczkiem Doylestown, stary ojciec Zembrzuski, kiedy jeszcze był młody i krzepki, miał któregoś dnia widzenie i zasiał – jak z Nowego Testamentu – ziarno. Z tego ziarna wyrosła Amerykańska Częstochowa. * Nie wiedział, gdzie jej najpierw szukać, gdy przyjechał zajrzał do bazyliki, grały organy jak wielkie grzmoty i było kilkoro ludzi, lecz nie ona. Stamtąd poszedł na wzgórze, gdzie zaczynał się cmentarz. Obok bramy, zaraz po lewej ręce, była wpół pusta aleja zasłużonych. Właściwie to wygląda na łąkę ze skoszoną trawą, a tu i ówdzie tylko jakby ospałe marmury chwalące ludzkie żywoty. W Ameryce nie ma grobów, są tylko krzyże i pomniki, ziemia jest zrównana z trawą często strzyżoną, bez miedzy, bez granic, tak że właściwie trudno zgadnąć, po kim się chodzi, spacerując między „grobami”. Najwięcej księży, w końcu to pauliński cmentarz, a pojęcie zasłużony jest bezkresne jak horyzont w pogodny, suchy dzień. Tu jej jednak też nie było. „Pewnie dopadła jakiegoś paulina, egzaminuje go, co zrobił, a czego nie, może nawet przy tym jej czarodziejskim uroku niewinnego stworzenia – udało się jej wedrzeć do pokoju ojca Zembrzuskiego...?” I jeszcze pomyślał, że lepiej zrobi, jeśli weźmie się do tego, po co tu przyjechał, do grobu Tadka i swojego. Naprzeciw alei zasłużonych lub łąki – jest poletko szarych, granitowych krzyży, ustawionych w równe szpalery jak na zbiórce, wszystkie dokładnie takie same – cmentarz wojskowy. Nie ma grobów, nie ma pomników, tylko te krzyże, niskie, małe, tak że trzeba się schylać, aby przeczytać napisy wyryte w granicie, tą samą czcionką, czy tym samym liternictwem, jeden w jeden. Wziął się do roboty, dla której tylko miał tu przedtem przyjechać. Granit brata chwycił trochę zielonej bakterii, a z boku przywarła huba lub coś podobnego. Włożył chirurgiczne rękawiczki, zaczął to wszystko czyścić. – Kto to jest Tadeusz Zdun? – usłyszał. Zerwał się zaskoczony